Wizyta prezydenta USA w Warszawie to rzeczywiście sukces Polski. Tym bardziej, że w swoim przemówieniu prezydent Trump okazał duży szacunek dla naszego narodu i jego historii. Mówił też o potrzebie budowania cywilizacji opartej na wartościach takich jak wiara w Boga i rodzina. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich wystąpień na salonach europejskich. A szkoda, bo takie są nie tylko korzenie Europy, ale także Unii Europejskiej. Ja jednak powstrzymam się od entuzjazmu i poczekam na owoce. I nie dlatego, że chcę wkładać kij w mrowisko, ale że wolę być pewny, jak Donald Trump wspomniane wartości rzeczywiście rozumie. Moje obawy budzi na przykład jego zeszłoroczna wypowiedź w mediach, w której oznajmił, że nie czuje potrzeby, aby prosić Boga o przebaczenie. Zastanawiam się też, jak Trump rozumie wartość, jaką jest małżeństwo i rodzina. Ups! Przepraszam, w przemówieniu nie było nic o małżeństwie…
Ambiwalentne odczucia rodzą się także w innym kontekście. Z jednej strony prezydent stoi twardo w obronie życia poczętego, co jest naprawdę godne podziwu. Z drugiej nie wykazuje takiej samej wrażliwości w obronie życia tych, którzy na świecie cierpią z powodu głodu czy wojny. Z tego powodu jest on nieustannie krytykowany przez episkopat amerykański.
W moim ostudzonym entuzjazmie wobec Trumpa większe ochłodzenie przynoszą wypowiedzi ideologicznych publicystów. Najbardziej zaskoczyła mnie wydawałoby się zwykła relacja w TVN: dziennikarka ubolewała, że prezydent nie wykazał zachwytu europejskim oświeceniem. Przypomnę, że obok słusznych zdobyczy tego okresu był to także czas narastającej negacji Kościoła, aż do wyeliminowania go z życia publicznego. Oświecenie zapoczątkowało w Europie proces sekularyzacji. Jak widać, nie była to zwykła relacja.
Cóż powiedzieć, jak się w tym odnaleźć, na czym się oprzeć… Ja więc dzisiaj podziękuję Bogu za Kościół.