Piękny ten album o pani Marioli... Chciałam zacząć tę rozmowę inaczej, ale Pan przywołał zmarłą rok temu żonę natychmiast. Zawsze razem, podczas prelekcji trzymając się za ręce – taki obraz Państwa mam przed oczami. Byliście idealnym małżeństwem?
– Byliśmy kompletnie różni: elektronik i germanistka; ja melancholik, z natury małomówny i wolący niewielkie grono osób, Mariolka – pełny życia sangwinik, zawsze dużo mówiąca (teraz, gdy zostałem sam, w pewnym sensie muszę to uzupełniać i więcej mówić, ale tego od niej się uczyłem – uśmiech). Jeżeli małżeństwo mówi, że nie mogą ze sobą wytrzymać ze względu na niezgodność charakterów, to my bylibyśmy do tego pierwsi! Ale tak różni zobaczyliśmy, że możemy się uzupełniać. Harmonia zaczyna się jednak od jedności duchowej: dla nas obojga Bóg był najważniejszy i kiedy 6 lutego 1982 r. się pobieraliśmy, było jasne, że będzie tak w małżeństwie: po pierwsze Bóg, po drugie współmałżonek, po trzecie dzieci.
Nie byliśmy idealnym małżeństwem, kłóciliśmy się zdecydowanie za dużo. Ale zawsze godziliśmy się tego samego dnia, w myśl wersetu z Listu do Efezjan: „Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce” (Ef 4, 26). Nie mieliśmy nigdy „cichych dni” w małżeństwie, czasami głośne… Jednak oboje w pełni dochowaliśmy ślubnej przysięgi miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej.
Nie każde małżeństwo ma jednak taki wspólny fundament.
– Przyjaźniliśmy się ze śp. prof. Włodzimierzem Fijałkowskim, który wnosił coś niezwykle cennego: odróżnianie normy od odejścia od niej. Normą i wzorem, do którego powinniśmy dążyć jest to, by pobierali się ludzie, którzy są nawróceni, podjęli decyzję osobistej relacji z Bogiem. Bezpośrednich życiowych problemów jest i tak wystarczająco dużo, nawet wtedy jeśli ma się dobry wspólny fundament.
Zawsze zdecydowanie mówiliśmy młodym: to nie jest tak, że jednym zostało dane małżeństwo wierzące, a innym nie. Małżeństwa, w których brakuje jedności w wierze, są konsekwencją decyzji wyboru: albo oboje się wcześniej sprawami Bożymi nie interesowali, albo osoba wierząca przy wyborze małżonka jednak przestawiła priorytety i zamiast jedności duchowej wybrała jakieś cechy doczesne poślubianej osoby (kiedy w małżeństwie nie ma tej duchowej jedności, to trzeba im pomóc, żeby oboje mogli odnaleźć Boga, np. przez kurs Alpha).
Od lat naszym wołaniem do młodych ludzi jest: nie popełniaj najczęstszego błędu – nie pobieraj się z zakochania! Pisaliśmy o tym m.in. w książkach z serii „Prawdziwa miłość”.
Dziś młodzi chcą tego słuchać?
– Młode pokolenie szuka wartości, choć postmodernizm podsuwa im ideologię, żeby wszystko było szybko, łatwo, przyjemnie oraz wielkie kłamstwo, że nie istnieją wartości obiektywne. Jeśli młodzi zobaczą jednak prawdziwe Boże wartości, które dają moc do zmiany siebie samego, wpływu na świat i odpowiedź na to, co będzie ze mną, gdy odejdę z tego świata – to chętnie za tym pójdą.
Dzisiejsza młodzież jest też coraz szybciej wciągana w nieczystość seksualną. Procent narzeczonych, którzy współżyją przed ślubem, zbliża się do stu. Kluczowe w przygotowaniu do małżeństwa jest pokazanie motywacji pozytywnej. To olbrzymie wyzwanie: pokazać, że to nie grupa hierarchów z papieżem na czele myśli, jak tu młodym zatruć życie, tylko że model, który Bóg podsuwa w swoim Słowie, co później w Kościele „przetwarzane” jest na poszczególne dokumenty, wskazówki – to jest głęboka mądrość, abyśmy nie robili sobie krzywdy.
A czy seks może naprawić lub zepsuć małżeństwo?
– Sama seksualność nie pomoże, żeby poprawić małżeństwo, które źle działa, ale z drugiej strony jeśli dobre małżeństwo zaniedba tę sferę, to też się osłabi. Najczęstsze powody, dlaczego intymność małżeńska nie kwitnie, omawialiśmy w naszej książce Seks po chrześcijańsku. Jeden z typowych mechanizmów, to gdy mąż nie wkłada wystarczająco dużo wysiłku i troski, by żonę rozbudzać, a ona traktuje współżycie jako dopust Boży: od czasu do czasu trzeba, bo inaczej mąż się męczy, ale właściwie mogłaby żyć bez tego.
Tę książkę czytałam jakieś 18 lat temu. Do dziś pamiętam zakorzenienie treści w słowie Bożym...
– To Bóg wymyślił seks. To nie Adam i Ewa się nudzili w raju i nie wiedzieli, co zrobić i nagle Adam mówi: „Wiesz co Ewa, mam pomysł, może coś takiego pokombinujemy?”. Bóg im to dał!
… i niezwykłą otwartość Państwa w mówieniu o „tych” sprawach. To była rewolucja.
– Pewnym namaszczeniem, darem dla nas od Boga, było pionierskie podejmowanie nowych tematów, bo istniała potrzeba, aby je poruszyć, ale w danym momencie nikt tego nie robił. Nasza książka przebijała się przez chaszcze. Gdy ukazała się w 1996 r., nasza Magdalena miała 13 lat i zdarzyło się, że w szkole dzieciaki krzyczały do niej: Magda, naucz nas seksu! Kilka lat wcześniej pewną rewolucją była książka Zanim wybierzesz, ówczesny podręcznik przygotowania do życia w rodzinie, którą przygotowaliśmy wraz z dwoma innymi małżeństwami. Wyszliśmy z założenia, że aby pisać na ten temat, nie trzeba być profesorem seksuologiem, tylko praktykiem małżeństwa.
Około roku 2009 zobaczyliśmy, że nasi rówieśnicy, z którymi kiedyś byliśmy w grupach duszpasterskich, mówią: nasze dzieci zaczynają odchodzić od Boga – co robić? Wtedy powstały książki Wierzące dzieci oraz Wierzące dzieci. Reanimacja. Mówimy rodzicom: jeśli chcecie mieć wierzące dzieci, musicie w zupełne nowy sposób do tego podejść. Nie można myśleć: myśmy w poprzednim pokoleniu dali sobie radę, to oni też dadzą. Wtedy nie było tak silnej presji ani tak łatwego dostępu do demoralizujących treści.
Ostatnią książką, jaką moja żona zdążyła napisać w całości, jest 6 zaskakujących pragnień dzieci, oparta na pewnym wydarzeniu z naszych warsztatów dla rodzin. Odkryliśmy wówczas pragnienie dzieci, żeby rodzice podejmowali autorytet w domu, bo one czują się bezpieczne, kiedy to rodzice rządzą. Mariolka skończyła pisać na miesiąc przed tym, jak Pan Bóg wziął ją do siebie. Natomiast w tym roku udało się mnie i dzieciom dokończyć trzy pierwsze książeczki z rozpoczętej przez Nią serii praktycznych życiowych inspiracji biblijnych Tak! Bóg chce…
Jaki był dla Pana ten rok po śmierci pani Marioli?
– Bardzo trudny, ze względu na brak Jej obecności. Przez 34 lata, 5 miesięcy i 4 dni naszego małżeństwa byliśmy tak blisko fizycznie i duchowo! Ostatnie 24 lata pracowaliśmy pełnoetatowo w Misji Służby Rodzinie: razem przez cały czas, dzień i noc, więc nagle… zrobiła się pustka. Poczułem się nie tyle samotną jednostką, ile połówką, bo jakby część mnie odeszła. Byliśmy jak taki katamaran, statek na dwóch kadłubach – i nagle jednej części nie ma. A połówka katamaranu nie jest w stanie pływać. Czas żałoby to przebudowanie tej połówki na zwykłą, pojedynczą łódkę.
Czy można byś samotnym w małżeństwie? Ze względu na wzajemne zranienia albo choćby różnice upodobań?
– Nie powinno być czegoś takiego jak stałe poczucie samotności w małżeństwie. Zranienia wymagają jak najszybszych przeprosin i przebaczenia. W upodobaniach możemy być bardzo różni, ale miłość to jest wychodzenie ku sobie, życzliwość dla rzeczy, które sprawiają radość współmałżonkowi. Mieliśmy też wiele wspólnych pasji, np. pływanie, wielką miłość do Ziemi Świętej. Dbaliśmy też o czas tylko we dwoje.
Także gdy dzieci były małe?
– Wychodzenie na randki w małżeństwie, kiedy dzieci są małe, to absolutna konieczność! Raz w tygodniu wynajmowaliśmy dziewczynę z oazy, aby wyjść we dwoje. Zamiast „nie możemy, bo mamy małe dzieci”, powiedzmy: „gdy mamy małe dzieci, najbardziej potrzebujemy wyrwać się na kilka godzin, nie rozmawiać o problemach i cieszyć się sobą”.
Dlaczego Bóg jest czasem w naszym życiu, także w małżeństwie, mało obecny? Wydaje się nam odległy…
– Ludzie często nie mają bliskości z Bogiem, bo nie mają właściwego obrazu Boga jako Ojca. Sam tego doświadczyłem. Z lekcji religii w dzieciństwie wyniosłem obraz Boga jako złego milicjanta, który chodzi za mną z pałą i patrzy, czy czegoś nie przeskrobię. Po trzeciej klasie podstawówki przestałem chodzić na religię, bo to było nudne i do niczego nie prowadziło. Jako nastolatek wiedziałem, że Bóg istnieje, że po śmierci chcę trafić do nieba, a z lekcji religii wiedziałem, że aby tam się znaleźć, trzeba unikać grzechów ciężkich. To spełniałem. Ale gdzieś w drugiej połowie liceum zacząłem czuć, że jest coś więcej.
Jak Pan to odkrył?
– Wewnętrznie, w sposób nieuświadomiony, wołałem: Boże, objaw mi się! Kupiłem nawet Nowy Testament, ale stał na półce...
W 1979 r. pojechałem z rodzicami na 10 dni do znajomej w zachodnich Niemczech. Nocowałem w pokoju jej syna, który się ożenił i wyprowadził, ale zostawił część książek. Zwróciłem uwagę na pozycje Waltera Trobischa. Były po angielsku. Zafascynowało mnie to, jak on pisze o biblijnym modelu małżeństwa i rodziny. Fragmenty przepisywałem ręcznie, na ksero nie byłoby mnie stać, nie było możliwości fotografowania jak dziś. Po powrocie do Polski napisałem na austriacki adres Trobischów i dostałem dwie inne książki.
Aż przyszedł dzień 8 maja 1980 r. Byłem na trzecim roku elektroniki: w grupie sami faceci, chodzą i jęczą, skąd by tu wziąć dziewczynę (śmiech). Kolega załatwił bilety na bal romanistyki z fizyką w Hybrydach; poszło nas 15 z 25-osobowej grupy. Wtedy zobaczyłem moją przyszłą żonę – dla mnie to była miłość od pierwszego wejrzenia! Gdy dowiedziała się, że jestem z politechniki, najpierw stwierdziła, że nie widzi płaszczyzny porozumienia. Ja zacząłem opowiadać o książkach Trobischów, ona o tym, że też czytała świetne książki o małżeństwie i rodzinie, wydane po polsku. Szybko okazało się, że mówimy o tych samych!
Moja przyszła żona była już zaangażowana w oazę, duszpasterstwo akademickie i oddała życie Jezusowi. Kiedy ja sam usłyszałem kerygmat jako dobrą nowinę o zbawieniu, to wyprostował mi się obraz Boga i stało się dla mnie jasne, że z całego serca chcę za tym iść.
Państwa fascynacja dziedzictwem Ingrid i Waltera Trobischów nie skończyła się na wspólnych rozmowach o książkach.
– Trobischowie rozwinęli swoją działalność po powrocie z Afryki, gdzie byli kilkanaście lat misjonarzami. To była połowa lat 60., rewolucja seksualna uderzała też w Kościoły. Przed ogłoszeniem Humanae vitae katoliccy eksperci doradzali Pawłowi VI, żeby zgodzić się na antykoncepcję, na szczęście usłyszał on głos Ducha Świętego. Wspólnoty protestanckie były mniej odporne, jednak Trobischowie, którzy byli luteranami, trwali przy wartościach, jak czystość przedmałżeńska i naturalne planowanie rodziny. Założyli Family Life Mission jako organizację ekumeniczną, współpracowali z prof. Josefem Rötzerem, pomogli wypromować jego dorobek na cały świat. On był katolikiem – i to jest przykład na współpracę międzywyznaniową wokół podstawowych wartości biblijnych.
Kiedyś byliśmy w Holandii na konferencji, gdzie zapytano wykładowcę, który był protestantem, o to, jakie są najlepsze książki o seksualności. On powiedział, że te Jana Pawła II... Ci, którzy trzymają się słowa Bożego, są w stanie połączyć się. Chrześcijaństwo może być zróżnicowane, ale jest jedną rodziną, a tak naprawdę duchowa przepaść jest między chrześcijaństwem a całą resztą.
W 1992 r. powstała Fundacja Misja Służby Rodzinie, jako polski oddział Family Life Mission. Jesteśmy organizacją świecką i ekumeniczną, w Polsce w większości służymy środowiskom katolickim, choć byliśmy zapraszani i przez protestanckie. Prowadzimy wykłady, seminaria i warsztaty dla małżeństw, narzeczonych, ojców, małe grupy dla mam, które są z dziećmi w domu – to ostatnie szczególnie promujemy.
Podobnie jak wcześniej kwestię godnego rodzenia.
– W 1986 r. byliśmy z Mariolką w gronie 15 założycieli Stowarzyszenia na Rzecz Naturalnego Rodzenia i Karmienia. Wtedy obraz porodu w szpitalu był fatalny: rodzącą przywiązywano do łóżka, z nogami wyżej, dziecko musiało wychodzić kanałem rodnym „pod górkę”. Pod byle pretekstem zabierano je od piersi, podawano sztuczny pokarm, brakowało sensownego poradnictwa karmienia. To że dziś można „rodzić po ludzku”, to są dalekie owoce tamtej pionierskiej pracy.
W 1993 r. byliśmy też współzałożycielami Instytutu Naturalnego Planowania Rodziny wg metody prof. Rötzera. Mariolka tłumaczyła też wykłady profesora w Polsce.
Co było dla Pana w żonie najpiękniejsze?
– Była kobietą niezwykłej urody, ale jeszcze bardziej piękną duchowo. Miała radykalne serce dla Boga, gotowość do pracy nad sobą i służenia innym. Była w pełni oddana w każdej dziedzinie życia, jako żona i matka, także w naszej małżeńskiej seksualności. Bardzo starała się, żebym jako mąż mógł być obdarowany jej ciałem, bliskością z nią, była wspaniałą kochanką. Sama często podejmowała inicjatywę naszych zbliżeń i jak najbardziej twórczego ich przeżywania. Pozostało mi z tego wiele cudownych wspomnień… A szczególnie jestem jej wdzięczny za to że... cały czas to dla mnie miała długie włosy.
Czy pani Mariola miała w ogóle wady?
– Miała… (łagodny uśmiech). Ja też miałem… Byłoby źle, gdybym teraz z Mariolki zrobił sobie bożka. Mimo samotności i niewyobrażalnej tęsknoty za Nią, moje ostatecznie spełnienie jest w Bogu, to On sam wystarczy. Dzięki Jezusowi mogę żyć szczęśliwy nawet jako wdowiec, tyle czasu, ile Bóg jeszcze mnie tutaj zatrzyma. A prędzej czy później przed Jego tronem znowu spotkam się z moją Ukochaną Żoną.
Piotr Wołochowicz (ur. 1959)
Mgr inż. elektronik, mgr lic. teologii. Wspólnie z żoną Mariolą (zm. 10.07.2016 w wieku 55 lat, po długiej i ciężkiej chorobie) autor wielu publikacji na temat małżeństwa i rodziny. Od 1992 r. wspólnie prowadzili Fundację Misja Służby Rodzinie (www.msr.org.pl), obecnie Piotr nadal jest dyrektorem Misji. Pomaga mu ich córka Magdalena, synowie Daniel, Ireneusz z żonami oraz grono kilku rodzin. Pamiątkowa strona o Marioli to www.mariola.wolochowicz.pl