Logo Przewdonik Katolicki

Z ziemi norweskiej do Polski

Dorota Niedźwiecka
FOT. DOROTA NIEDŹWIECKA. Srebrna przedwojenna papierośnica wraz z dziadkiem Andrzeja, majorem Franciszkiem Berstlingiem, wędrowała przez Węgry, Bliski Wschód i Włochy - do Anglii.

Urodził się w Anglii, a dorosłość spędził w Skandynawii. Jako 65-latek postanowił, że przeniesie się do ojczyzny rodziców. To tu po raz pierwszy w życiu poczuł się u siebie.

Rok temu zamieszkali w jednej z podpoznańskich miejscowości. – Zdecydowaliśmy się osiedlić blisko miejsca, w którym spoczywają pierwsi polscy władcy, by po długim czasie na obczyźnie nacieszyć się polskością – zaczyna Andrzej Narożański, rodowity londyńczyk, syn żołnierza Armii Andersa. Wojskowe medale ojca, które układa na stole, delikatnie brzęczą, uderzając jeden o drugi. – Mój ojciec Józef należał do „Turystów Sikorskiego” – pan Andrzej posługuje się nienaganną polszczyzną, od czasu do czasu zaskakując językowymi żartami. – Ojciec był młodym prawnikiem, walczył w kampanii wrześniowej. Wciągnięty na listę katyńską, uciekł z transportu jeszcze we Lwowie. Przeszedł przez Węgry, Jugosławię, Grecję i Palestynę i jako porucznik Trzeciej Dywizji Strzelców Karpackich walczył m.in. w Tobruku i pod Monte Cassino.
 
Nie ma po co wracać
Po chwili pokazuje kolejną rodzinną pamiątkę, srebrną papierośnicę. W środku napis: „Kochanemu Kierownikowi, majorowi Franciszkowi Berstlingowi w dniu Jego Imienin Współpracownicy. Lublin 4.X.1936 r.”. Papierośnica należała do dziadka pana Andrzeja od strony mamy, a współpracownicy to koledzy z „Tajnej Dwójki”, czyli przedwojennego polskiego kontrwywiadu, który śledził m.in. tajne działania Niemiec. Dziadek Berstling wyróżniał się odwagą już w 1920 r. podczas bitwy pod Warszawą, za którą, jako niepełnoletni chłopak, otrzymał Virtuti Militari. Po wybuchu II wojny światowej uciekł wraz z córką na Węgry, gdyż z rąk hitlerowców groził mu wyrok śmierci.
– Rodzice poznali się w obozie dla uchodźców na Węgrzech, a w listopadzie 1946 r. w Rzymie wzięli ślub. Wiedzieli, że z ich przeszłością nie mają po co wracać do komunistycznego kraju. Z żalem, który odczuwałem później w domu, wybrali emigrację i życie w Anglii – opowiada pan Narożański.
Andrzej urodził się sześć lat po zakończeniu wojny. Dzięki jednorazowej wypłacie 100 funtów, przyznanej porucznikowi gdy odchodził z wojska, jego ojciec rozpoczął wykupywanie pięciopiętrowej kamienicy. Posiadłość była w opłakanym stanie, ale odremontował ją piętro po piętrze i zaczął prowadzić w niej hotel.
 
Schizofrenia imigranta
W domu Narożańscy rozmawiali tylko po polsku, poza domem – po angielsku. – Nazywam to schizofrenią imigranta – wspomina pan Andrzej, wyjaśniając że z jednej strony było to dla niego trudne, z drugiej – pozwoliło ukształtować świadomość pochodzenia. Pan Narożański tak samo dobrze wspomina swoich brytyjskich kolegów ze szkoły, jak i polskich kolegów z harcerstwa, którego głównym zwierzchnikiem był wówczas harcmistrz Ryszard Kaczorowski, późniejszy prezydent RP na Uchodźctwie. – Z Anglikami porozumiewałem się świetnie, wspólnie uczyliśmy się i żartowaliśmy, jednak w duszy czułem, że czymś się od nich różnię ­– mówi.
Rodzice i dziadkowie nie bardzo chcieli mówić o przeszłości. Dopiero z czasem, po trochu Andrzej poznawał rodzinną historię. Od babci (matki swojej mamy) dowiedział się, że była w AK i przez dwa lata ukrywała u siebie w domu Żydówkę. Mama opowiadała mu o przeprawie przez Węgry. Z tych wspomnień, zajęć w harcerstwie i wyjazdów na „polskie” wczasy do „polskiego” miasteczka Penrhos w Walii, kształtował coraz bardziej swoje poczucie tożsamości.
Ogromną rolę odegrały w nim trzy wydarzenia. Spotkanie z gen. Władysławem Andersem na stołówce w Penrhos i szacunek, z jakim Polacy powitali wojennego bohatera, oraz jego skromna reakcja, a także pogrzeby generałów Tadeusza Bora-Komorowskiego w 1966 i Andersa w 1970 r. – To był przełom – wspomina. – Gdy podczas pogrzebu na londyńskim cmentarzu Gunnersbury zobaczyłem, że tak znamienitych dla nas osobistości nie żegna nikt z przedstawicieli angielskiego rządu, było mi wstyd. Po raz pierwszy zrozumiałem, że mimo iż mam dobre wspomnienia z angielskiej szkoły i moi koledzy są Anglikami, to ja w głębi serca nim nie jestem. I że w związku z tym muszę coś zrobić.
 
W poszukiwaniu korzeni
Słuchając opowieści pana Andrzeja, przychodzą mi na myśl historie innych osób, które poszukiwały swoich korzeni: dzieci z domów dziecka czy rodzin adopcyjnych. Gdy dorastają, ich potrzeba dookreślenia tożsamości jest tak silna, że zazwyczaj nie odpuszczają, dopóki nie dowiedzą się, kim byli ich rodzice. Sytuacja Andrzeja była inna, ale model działania podobny.
Szukał. W latach 70. zaczął czytać książki o polskiej historii i z radością odkrywał ważne dla losów Europy karty. Był zafascynowany tym, że w 1683 r. Polacy zatrzymali Turków pod Wiedniem, że w 1920 r. zablokowali komunistyczny przemarsz na Zachód i że przed II wojną światową to nasi kryptolodzy rozszyfrowali kod Enigmy. Wtedy zdecydował się zdać maturę z języka polskiego.
Został kurierem turystycznym, czyli osobą odpowiedzialną za pasażerów podczas wyjazdów z Londynu do Warszawy. – Z Polakami porozumiewałem się z łatwością, mieliśmy podobną mentalność – wspomina. – Jednak świadomość komunistycznej pajęczyny, która sprawiała, że bezpieczniej było ludziom nie ufać, powstrzymywała mnie przed osiedleniem się w ojczyźnie przodków. Ponieważ nie chciał już żyć w Anglii, zdecydował się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, a później na emigrację do Norwegii.
 
Spełnione marzenia
W Skandynawii spędził trzydzieści pięć lat, pracując jako grafik i wykładowca. Na kilkanaście lat odłożył na bok rozważania o swojej polskości, ale w 1994 r. znów do nich wrócił. Rozpoczął studia z języka polskiego na uniwersytecie w Oslo, 500 km od Bergen, w którym mieszkał. – Od dziecka z większą łatwością mówiłem po angielsku niż po polsku, ale wtedy coraz bardziej zależało mi, bym znał dobrze język moich przodków.
Jak to jest być obywatelem trzech krajów? – Lubię porównywać siebie do komputera, który ma trzy systemy operacyjne. Każdy na swoim miejscu, by nie można było odpalić dwóch naraz. To ja decyduję każdego dnia, który z nich uruchomię – wyjaśnia, choć przyznaje, że nie było to łatwe. – Lata zajęło mi dochodzenie, jak to poukładać, by w tej wielonarodowości nie zwariować, ale odkąd znalazłem rozwiązanie, czuję się zrelaksowany, a to, co przedtem stanowiło problem, dziś traktuje jako bogactwo.
W grudniu 2004 r. poznał Magdę, emigrantkę z Polski z czasów „Solidarności”. – W tej relacji doświadczyłem czegoś fascynującego i trudnego do nazwania: podobnego sposobu myślenia, który określam słowiańską duszą. To jak jazda na piątym biegu: prosta i łatwa, podczas gdy z przedstawicielami innych nacji zazwyczaj dostosowuję się, jadąc na dwójce – śmieje się pan Andrzej. Pobrali się.
O tym, że zamieszkają na stałe w Polsce, zdecydowali, gdy urodziła się Nikola. Pomysł zrealizowali, gdy córka miała osiem lat. – Ten powrót przeczuwałem dużo wcześniej – opowiada pan Andrzej. – Odbierałem go w swoim wnętrzu jako zaproszenie Boga do realizacji przeznaczonego dla mnie życiowego zadania. Teraz mam w głębi serca poczucie, że nie przyjechałem do nowego kraju, lecz wracam do siebie, że tu jest moje miejsce.
Andrzej wierzy, że jego życie jest częścią większego planu Boga. Że po drugiej wojnie światowej Bóg pozostawił część ludzi poza granicami kraju dla jakiegoś ważnego celu. Być może po to, by ich potomkowie mogli wrócić, gdy „wypali się faszyzm i komunizm” i gdy będą potrzebni ze swoim doświadczeniem. Po co? – By współtworzyć coraz lepszą Polskę, a przez to coraz lepszą Europę i świat – mówi z przekonaniem. – Myślę, że ten plan nie kończy się na naszym życiu – dodaje po chwili. W ręce trzyma medale swojego ojca, wpatrując się w nie zamyślony. – Stworzyliśmy kolejne życie i Nikolka będzie ten Boży zamysł dalej realizować.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

  • awatar
    Danusia
    31.08.2019 r., godz. 15:23

    Przeczytałam Pani wywiad z Andrzejem Narożańskim synem Józefa i Krystyny Narożańskich. Znam historię Rodziny Berstlingów od czasów Laury Zipser i Jakuba (Jakóba) Berstling pochodzących z Klęczan. Może razem uda się nam odtworzyć historię Rodziny Berstlingów pochodzącej z Monarchii Austro-Węgierskiej. Jestem wnuczką Berstlingów, córką siostry Franciszka Berstlinga, Anny.
    W przypadku zainteresowania powyższym tematem proszę o kontakt

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki