Sally Jones, Brytyjka z Chatham w hrabstwie Kent, była gitarzystką w tamtejszej punk rockowej kapeli. Setki podobnych zespołów grają w angielskich miastach i miasteczkach, z nadzieją wybicia się ponad inne oraz przyszłej kariery. W olbrzymiej większości wypadków jest to nadzieja złudna i Sally Jones prawdopodobnie do dziś pozostawałaby mało komu znaną, szeregową wyrobnicą show-biznesu. Jej los odmienił się jednak w 2013 r., kiedy to razem z mężem, komputerowym hakerem pakistańskiego pochodzenia, wyjechała do Syrii. Kiedy mąż zginął tam w szeregach bojowników tzw. Państwa Islamskiego (ISIS), Jones zasłynęła jako Biała Wdowa. Jej zdjęcia w białym hidżabie, z koltem wycelowanym wprost w obiektyw fotografa, obiegły cały świat. Wypowiadając wojnę Zachodowi, Brytyjka w jednej chwili osiągnęła sławę, o jakiej nie mogła marzyć, gdy szarpała struny gdzieś pod Londynem.
Czwórka z kalifatu
Dzisiaj Sally Jones jest propagandową tubą ISIS. Rok temu ostrzegała brytyjskie siostry, by uważały na siebie i nie przebywały w pobliżu większych zgromadzeń. Ostrzeżenie się sprawdziło. Są też podejrzenia, że właśnie ona odpowiada za rekrutację mudżahirat – białych bojowniczek, które po przeszkoleniu w opanowanej przez kalifat części Syrii wracają do Europy z zadaniem dokonywania tam aktów terroru. W sierpniu ubiegłego roku jej dwunastoletnie dziecko, słodki blondynek zwany Jo-Jo, rozpoznane zostało na filmie z egzekucji pięciu kurdyjskich jeńców. Syn Białej Wdowy dokonał jej razem z czterema rówieśnikami, strzelając skrępowanym ofiarom w tył głowy. Denis Cuspert przyjechał nad Eufrat prosto z Kreuzbergu. Każdy, kto słyszał o tej berlińskiej dzielnicy, wie, że kojarzy się ona ze wszystkim, co w oczach prawowiernych muzułmanów – i nie tylko muzułmanów – powinno budzić zgorszenie. Multikulti, luz, swobodny seks, narkotyki i przestępstwa – tych słów używa się od lat, opisując ową dzielnicę. Cuspert, syn emigranta z Ghany oraz rodowitej Niemki, występował tam jako raper Deso Dogg w kapeli opiewającej gangsterski styl życia. Nagrania jego berlińskich piosenek – Witam w moim świecie nienawiści to motto jednej z nich – można bez problemu odsłuchać w internecie. Dziś Cuspert, znany pod imieniem Abu Malik, zajmuje czołowe miejsce na liście najbardziej wpływowych postaci ISIS.
John, Paul, George i Ringo – ten zestaw imion członków zespołu „The Beatles” zna cały świat, jednak dzisiaj wśród wielu osób budzi on grozę. Tymi właśnie imionami nazwali się członkowie komanda ISIS, które wyspecjalizowało się w torturowaniu i odrzynaniu głów porwanym zakładnikom. Wśród zamordowanych byli zachodni dziennikarze i wolontariusze pomocy humanitarnej. Te odrażające akty zostały sfilmowane i rozpowszechnione na cały świat, dzięki czemu „The Beatles” – bo tak również, z perwersyjną satysfakcją, przedstawiała się owa czwórka – zyskali sławę niemalże porównywalną z popularnością ich poprzedników. Nie przyniosła im ona pomyślności. John, najbardziej znany spośród oprawców (lubił wygłaszać nad głowami swoich ofiar kwieciste przemówienia, z nienagannym brytyjskim akcentem), zginął jesienią 2015 r., zabity przez pocisk wystrzelony z amerykańskiego drona. Paula aresztowano, gdy zbiegł do Turcji. Ringo i George być może nadal żyją, ale słuch o nich zaginął. Porównanie do znanej grupy rockowej nie jest przypadkowe: wszyscy czterej dżihadyści wychowali się na ulicach Londynu. Jeden z nich, George, próbował tam nawet zrobić artystyczną karierę. Ma się rozumieć, że jako raper. John, Paul, George i Ringo przesiąkli brytyjską popkulturą i nie ukrywali tej fascynacji również jako bojownicy samozwańczego kalifatu. Przewrotna to fascynacja, zważywszy że ISIS walczy z „zepsutym” Zachodem oraz, przynajmniej nominalnie, z jego wartościami.
Przeciw zepsutemu Zachodowi
Podobnie myślących wśród kilkutysięcznej rzeszy przybyłych z Europy bojowników ISIS jest wielu. Niektórzy zyskali duże znaczenie jako cenieni informatycy lub snajperzy, jednak większość to prości najemnicy. Ci ludzie są dziećmi swojego pokolenia: mieszkając w Anglii, Francji, Niemczech, Holandii lub w którymś z państw Skandynawii (z tych krajów przybyło ich najwięcej, oczywiście nie licząc Rosjan), słuchali tej samej muzyki co ich rówieśnicy, pili ten sam alkohol i palili te same skręty. Ale im, w odróżnieniu od innych, w pewnym momencie się to znudziło. Zapragnęli mocniejszych wrażeń. Teraz, w szeregach bojowników tzw. Państwa Islamskiego, potępiają „zgniliznę Zachodu”, ale sami są najlepszym przykładem liberalno-nihilistycznego zepsucia. Tyle że obłudnie przykrytego islamskimi hasłami moralnej surowości. Pod tym względem przypominają słynne dzieci kwiaty ze znudzonego i rozpuszczonego pokolenia 1968, które buntując się przeciw „burżuazyjnym nawykom” swoich rodziców, same do woli korzystały z ich pieniędzy.
Islamiści werbują ich na dwa sposoby. Pierwszy polega na penetracji europejskich więzień. Tam rekrutacja odbywa się głównie w środowiskach ubogich i wykluczonych, przeważnie pozaeuropejskiego pochodzenia. ISIS daje im obietnicę rewanżu. Odmienną taktykę dżihadyści przybierają wobec dzieci bogatych białych rodzin. Tych przywabia się za pomocą najnowocześniejszych technik informatycznych. Islamscy specjaliści od naboru wiedzą, że tysiące młodych Europejczyków toczy codziennie – przed komputerową konsolą – bohaterskie walki z wirtualnym wrogiem. Wielu, nieśmiałych i nietowarzyskich w realnym życiu, uprawia też wirtualny seks. Tym osobom mówi się: możesz robić to samo, ale naprawdę, w realu; wystarczy przyjechać do nas.
Wojna domowa?
Młodzi, niedowartościowani i spragnieni wrażeń Europejczycy wyjeżdżają więc do Syrii (do niedawna także do Iraku), zapuszczają brody i przepasują się wstęgami amunicji do kałasznikowa. Są wreszcie prawdziwymi fighterami, a przynajmniej tak uważają. Mogą też do syta używać życia, tanio kupując kolejne seksualne niewolnice: jezydki lub chrześcijanki.
Znamienne, że ci spośród europejskich dżihadystów, których udało się zidentyfikować, z reguły byli namiętnymi użytkownikami wszystkich możliwych portali społecznościowych. A według ostrożnych szacunków z ISIS związanych jest dzisiaj 45 tys. użytkowników Twittera. Wojnę Europy z tzw. Państwem Islamskim często przedstawia się jako starcie dwóch kultur i dwóch cywilizacji. Ale patrząc na udział w państwie ISIS przybyszów z naszego kontynentu, można też zadać sobie pytanie: czy przypadkiem Europa nie staje tu w konfrontacji z własną karykaturą?