Logo Przewdonik Katolicki

Maryję czcić można wszędzie

Monika Białkowska
FOT. MARCOS WELSH/PAP-PHOTOSHOT.

O objawieniach, nie tylko w Medjugorje, z abp. Henrykiem Hoserem, specjalnym wysłannikiem papieża do sanktuarium w Bośni, rozmawia Monika Białkowska

Medjugorje wciąż budzi kontrowersje: od zachwytów po potępienie…
– Byłem tam po raz pierwszy. Niezależnie od autentyczności objawień, ze względu na wciąż narastający napływ pielgrzymów, których jest już ponad dwa miliony rocznie, Stolica Apostolska jest przekonana, że trzeba otoczyć ich opieką. Polecono mi, żebym zbadał sytuację tam, na miejscu oraz zaproponował kierunki rozwoju duszpasterstwa. Pierwsze, co mnie uderzyło, to ogromne zainteresowanie mediów tą sprawą. Drugie – wielki entuzjazm witających mnie ludzi, którzy w wielkiej grupie prowadzili mnie do kościoła. Była w nich olbrzymia radość, życzliwość, wręcz wylewność, jakiej nie spotkałem w żadnym innym znanym mi miejscu pielgrzymkowym. Rozmawiałem z pielgrzymami, ale oni przyjeżdżają tam na krótko. Żeby zrozumieć, jak funkcjonuje to miejsce, musiałem się spotkać z biskupami Bośni i Hercegowiny oraz z franciszkanami, którzy są odpowiedzialni za parafię i za ruch pielgrzymkowy. W sumie odbyłem 25 notowanych rozmów z osobami, zajmującymi kluczowe miejsce w tej sprawie. Dopiero z tych rozmów wyłania się pełniejszy obraz rzeczywistości Medjugorje.
 
I jakie są wnioski?
– Pielgrzymi do Medjugorje przyjeżdżają przez cały rok. We wszystkich uliczkach stoją autokary. Na Boże Narodzenie i Nowy Rok jest tam około 50 tys. ludzi. Na Festiwalu Młodych na przełomie lipca i sierpnia około 70 tys. Wszyscy podkreślają panującą tam atmosferę entuzjazmu, ale i wyciszenia. Specyficznym fenomenem tego miejsca jest wielość spowiedzi, które się tam dokonują. Te spowiedzi są często spowiedziami nawrócenia, po wielu latach, niejako „drugim chrztem”. W Europie Zachodniej trudno jest się dzisiaj wyspowiadać, konfesjonały stoją puste, albo ich nie ma, ludzie przyjeżdżają więc do Medjugorje. Inną ważną kwestią są powstające tam liczne dzieła charytatywne oraz osiedlanie się najróżniejszych ruchów i wspólnot. To również jest sprawa, której należałoby poświęcić więcej uwagi. Trudno się dziwić, że Stolica Apostolska troszczy się o jakość realizowanego w Medjugorje duszpasterstwa. Ulepszyć należałoby tam również infrastrukturę. Teren przeznaczony dla pielgrzymów wymaga ogrodzenia. Kościół i miejsce odprawiania Mszy św. budowane były na potrzeby parafii, obecnie są za małe. Trzeba pamiętać, że klimat jest tam trudny, latem upały sięgają 40 stopni, zimą minus 20. Ludzie nie mogą zbyt długo przebywać na otwartej przestrzeni, trzeba zapewnić im schronienie. Miejscowym marzy się tam wybudowanie ogromnego kościoła, jak w Lourdes czy Fatimie, mogącego pomieścić 10 tys. wiernych.
 
Miejscowy biskup już wiele lat temu uznał objawienia za fałszywe…
– Obecny również tak uważa. I to jest kwestia, która również pozostaje do rozstrzygnięcia. Niemniej pierwszą odpowiedzialność za to miejsce i parafię ponoszą franciszkanie. Do XIX w. to właśnie oni jako jedyni mogli opiekować się wszystkimi parafiami w Bośni i Hercegowinie, na całych terenach, przez około 400 lat okupowanych przez Turcję. Dopiero gdy Jugosławię włączono do imperium austro-węgierskiego, pojawili się księża diecezjalni, którzy stopniowo zaczęli przejmować kolejne parafie. Ten proces trwa do dzisiaj i nie przebiega bez konfliktów. Niemniej zasługi franciszkanów są tam niepodważalne, nie można więc ich pominąć czy zignorować.
 
Rozstrzygnięcie o prawdziwości objawień ostatecznie spoczywa w rękach papieża. Ale tak prywatnie: Ksiądz Arcybiskup w nie wierzy?
– Wierzę w Pana Boga. Wierzę w Matkę Bożą. A to, co jest ludzkie, przyjmuję warunkowo. Od biskupów w Bośni słyszałem głosy, że w objawieniach nie ma błędów dogmatycznych. Widzącym zarzuca się, że nie poszli drogą zakonną: ale oni poszli przecież drogą rodziny, która jest dzisiaj tak bardzo zagrożona, nie może to być więc element rozstrzygający. Spotkałem się z czworgiem z nich, to były bardzo rzeczowe rozmowy. Badania przeprowadzane jakiś czas temu nie wykazały u nich żadnej patologii. Żyją normalnym życiem rodzinnym, choć trudności ich nie omijają, tamte dziewczęta dziś są już babciami, i jest dla nich oczywiste, że widzieli Matkę Bożą. Trwanie objawień przez tak długi czas również nie musi stać się przyczyną odrzucenia ich autentyczności, przecież s. Faustyna również widziała Jezusa do końca życia. To jednak było przedmiotem badania nie mojego, ale specjalnej komisji, która zakończyła swoje prace i złożyła dossier do Kongregacji Nauki Wiary. Nam pozostaje czekać na rozstrzygnięcie.
 
Czy w gruncie rzeczy misja Księdza Arcybiskupa nie jest przygotowaniem do odrzucenia autentyczności objawień? To można zrobić już teraz – żeby rozstrzygnięcie było pozytywne, objawienia musiałyby się najpierw zakończyć…
– Stolica Apostolska może również zawiesić swoje orzeczenie i nie wydać jeszcze żadnej wiążącej opinii. Nie zmienia to jednak faktu, że kult, który się tam rozwija, wcale nie musi być związany z objawieniami. Kult Matki Bożej Częstochowskiej też przecież nie miał swojego źródła w żadnych objawieniach. W Medjugorje rozwija się kult Matki Bożej, prowadzący do kultu chrystocentrycznego. Ja niczego nagannego w nim nie znalazłem, ale przebywałem w parafii względnie krótko. A napływu tam pielgrzymów, niezależnie od orzeczenia Stolicy Apostolskiej, nie da się już powstrzymać. W tej chwili przyjeżdżają tam ludzie z całego świata i ten ruch nadal będzie trwał.
 
Był Ksiądz Arcybiskup w Rwandzie, gdy trwały tam objawienia w Kibeho, również budzące wiele kontrowersji. To porównywalna sytuacja?
– Analogia jest daleko idąca. Byłem przy dwóch takich objawieniach, jeszcze w latach 80. Widzący odmawiali różaniec, bardzo monotonnie i nagle „budzili się”, jakby strzelił w nich piorun. Patrzyli w górę i z kimś rozmawiali, choć my niczego nie widzieliśmy ani nie słyszeliśmy. Po widzeniu padali na ziemię nieprzytomni. Badania komisji lekarskiej wykazywały, że byli w tym stanie niewrażliwi na ból. To wszystko działo się na szkolnym podwórku, widzącymi były trzy nastoletnie uczennice. Objawienia pojawiały się nagle, były wtargnięciem w normalne życie, budziły więc wątpliwości. Pojawiali się inni, którzy imitowali zachowania dziewczynek i twierdzili, że widzą Maryję czy Jezusa, ale tylko świadectwa Marie-Claire, Alphonsiny i Nathalie zostały uznane za wiarygodne. Po przebadaniu treści objawień biskup uznał, że są autentyczne. Matka Boża w Kibeho ostrzegała przed ludobójstwem. Pokazywała pobitych i pomordowanych ludzi i krew spływającą ulicami. Dzieci nie wiedziały, o co chodzi, w Rwandzie panował wówczas pokój, trwał okres prosperity, nikt objawień nie rozumiał. A one wypełniły się zaledwie kilka lat później…
 
Wybuchła wojna. Rozpoczęło się ludobójstwo. Dramatyczne wydarzenia rozgrywały się również na terenie młodego wówczas sanktuarium…
– Tak. Widziałem to. W Kibeho jest duży kościół parafialny, zbudowany jeszcze przed wojną przez misjonarzy. W nim schronili się ludzie, którzy wiedzieli, że w kościele się nie zabija. Ale zabójcy tylko czekali, by ich ofiary się tam zebrały. Wybili otwór w bocznej ścianie, weszli do środka i wszystkich zabili. Potem otworzyli tabernakulum i wysypali Najświętszy Sakrament do dołu, do którego zrzucili ludzkie ciała. Przerażająca profanacja. Wtedy sobie uświadomiłem, że każde ludobójstwo jest również bogobójstwem: bo przecież każdy człowiek nosi w sobie obraz Boga.
 
W czasie ludobójstwa zginęła również jedna z widzących.
– Zginęła Marie-Claire, która zdążyła wcześniej wyjść za mąż. Zatrzymano ją na drodze przy jakiejś barierze i tam razem z mężem została zabita. Pozostałe dwie przeżyły. Alphonsina jest zakonnicą. Nathalie mieszka w Kibeho do dziś, jako świadek tamtych wydarzeń. I jest zmęczona, podobnie jak kiedyś św. Bernadeta w Nevers, tym, że wszyscy chcą obejrzeć „tę, która widziała Maryję”.
 
Jak ten kult w Kibeho wygląda dzisiaj? Po ludobójstwie trudno wrócić do pierwotnej radości…
– Tam do dziś do tej radości wrócić nie można. Za dużo ludzi zginęło, po obu stronach. W Rwandzie jest tylko część ofiar, ale przecież później przez Rwandę wybuchły kolejne dwie wojny w Kongo, w których zginęło w sumie trzy miliony osób. W Polsce nie wiemy o tym, nie potrafimy nawet powiedzieć, ile jest krajów w Afryce ani gdzie są położone. Ale objawienia w Rwandzie, objawienia w Bośni czy objawienia w Fatimie są do siebie podobne: przekazują prawdę o wydarzeniach apokaliptycznych.
Kiedy biskup Jean Baptiste Gahamanyi wydał list okólny, zezwolił w nim na kult w Kibeho bez względu na to, czy objawienia są prawdziwe, czy też nie. Napisał, że Matkę Bożą można czcić wszędzie. Ja również tej tezy się trzymam. Ona jest Królową nieba i ziemi. Budujemy jej kapliczki przy drogach, tu, na Pradze, kapliczka jest na prawie każdym podwórku. To jest właściwy sposób patrzenia na rzeczywistość objawień i czekania na ostateczne orzeczenie Watykanu.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki