„Witaj Betlehem, domie chleba, w którym ten się chleb narodził, co z nieba zstąpił!” – pisał o tym miejscu św. Hieronim, który niedługo po wybudowaniu bazyliki tuż obok urządził sobie pustelniczą celę. To w niej doktor Kościoła przez dwadzieścia lat tłumaczył na łacinę Pismo Święte. Betlejem rzeczywiście oznacza po hebrajsku „dom chleba” (bet – dom, lehem – chleb). Miasteczko od najdawniejszych czasów było miejscem kultu urodzaju. Pierwsi mieszkańcy tej rolniczej osady z pewnością uroczyście obchodzili swoje żniwa. Kiedy to było? Betlejem wspomniane jest już na glinianych egipskich tabliczkach, zapisanych czternaście wieków przed Chrystusem. Jednak samo miejsce zasiedlono znacznie wcześniej, bo kilka tysięcy lat wstecz. Palestyna albo Ziemia Święta to jeden z najstarszych obszarów ludzkiej cywilizacji.
Pod każdym domem pieczara
Ale Betlejem to, obok rolników, także pasterze. Byli tu od zawsze. O ich obecności przypomina nazwa Pola Pasterzy, położonego na wschód od miasteczka. To stamtąd strażnicy trzód, rozbudzeni niezwykłym blaskiem gwiazdy, pobiegli do niedalekiej groty, aby przy stajennym żłóbku zobaczyć nowo narodzonego Jezusa. Stajnia w grocie? Trudno w to uwierzyć, a jednak to prawda. Abp Ignacy Hołowiński, który zwiedzał to miejsce w 1839 r., zaświadcza, że „grot i jaskiń więcej jest w Betlejemie, jak samych domów”, a pod każdym domem „znajduje się pieczara, która służy za stajenkę dla bydląt”. Rzeczą zwyczajną jest – pisze biskup we wspomnieniach z pielgrzymki – „że pasterze w czasie skwarów zapędzają bydło do jaskini”. W jednej z takich jaskiń urodził się Syn Boży.
Zwiedzam Betlejem z książką Hołowińskiego w ręku. Podniszczony egzemplarz Pielgrzymki do Ziemi Świętej, pióra „metropolity wszech rzymsko-katolickich Kościołów w cesarstwie rossyjskiem”, ma już 150 lat, ale co to jest w porównaniu z wiekiem sędziwych murów bazyliki i jej otoczenia? Biskup wychwala „wiejską i pasterską cichość” miasteczka. „Nie wysłowię tej rozkosznej przyjemności, jaką mi sprawił widok osiołka przy samej świątyni betlejemskiej. Jego ryk, tak zawsze przykry, zdawał się najmilszem powitaniem”. Dziś pod kościołem osiołka nie widać, jaskinie też gdzieś się zapodziały, coś z atmosfery cichego zakątka jednak pozostało. Nie ma tu jerozolimskiego gwaru, wszystko mniejsze i skromniejsze. Nawet sprzedawcy dewocjonaliów są jakby mniej krzykliwi.
Rachel, Rut, Maryja
Imię biblijnej Racheli, która tutaj umarła niedługo po urodzeniu Beniamina, po hebrajsku oznacza „owieczkę”. W opisującej to wydarzenie Księdze Rodzaju (Rdz 35, 19) Betlejem wymienione jest jako Efrata, co znaczy „rodząca” albo „owocująca”. Także to owocowanie Racheli, matki Beniamina i Józefa, jest zapowiedzią wydarzeń zapisanych w Ewangelii. Do dziś śpiewamy w Godzinkach: „Rachel ożywiciela Egiptu nosiła, nam Zbawiciela świata Maryja powiła”.
Mijały pokolenia. Pewnego dnia do Betlejem przybyły z krainy Moab dwie kobiety: Noemi i jej synowa Rut (Rt 1, 22). Obie były wdowami bez utrzymania, poszukującymi kawałka chleba. Był czas żniw i na polach pod miasteczkiem ścinano jęczmień. Rut szła krok w krok za żniwiarzami, zbierając ze ścierniska pozostawione przez nich kłosy, aby z nich wyżywić teściową i siebie. Tam, na polu, poznał ją mieszkaniec Betlejem Booz. Spotkanie to zaowocowało małżeństwem. Wnukiem Rut i Booza był Jesse, do którego domu zawitał kiedyś arcykapłan Samuel (1 Sm 16, 4). Poznawszy tam najmłodszego syna Jessego, Dawida, namaścił go na króla Izraela.
Minie jeszcze „czternaście pokoleń do przesiedlenia babilońskiego” i kolejnych czternaście pokoleń (Mt 1, 17), zanim w Betlejem narodzi się z Maryi Jezus Chrystus, Syn Boży, a przez Józefa potomek Dawida. Miejsce w którym przyszedł na świat, zwane Grotą Narodzenia, znajduje się dziś pod posadzką świątyni. Grota, podobnie jak górny kościół, należy do prawosławnych, ale sam punkt, w którym według tradycji stał żłóbek z Dzieciątkiem, znaczony wizerunkiem gwiazdy z pozłacanego srebra, znajduje się pod opieką katolików.
W ten sposób w Betlejem, niewielkim, lecz „nie bardzo podłym” (tłumacząc ze staropolskiego na bardziej współczesną polszczyznę: niepospolitym) mieście zbiegają się dwie najstarsze tradycje kultu sprawowanego przez człowieka. W jednej, rolniczej, symbolem narodzin, a także ofiary, są kłosy zboża. W drugiej, pasterskiej, zarówno narodziny, jak i ofiarę symbolizuje młode jagnię.
W Betlejem was nie ma
Mnogość starotestamentalnych aluzji i zapowiedzi tego wydarzenia zadziwiała już pierwszych chrześcijan. „Jak spodziewacie się Mesjasza, kiedy was w Betlejem nie ma?” – pytał retorycznie Żydów inny ojciec Kościoła, Tertulian (II-III w.). Ale Żydów w jego czasach nie było już nie tylko w miasteczku, ale też w całej Palestynie, gdyż w 135 r. wygnał ich stamtąd cesarz Hadrian. Było to karą za wzniecenie antyrzymskiego powstania. Odtąd Żydzi, jako cywilni mieszkańcy, nigdy więcej do Betlejem nie wrócili.
Pojawili się za to muzułmanie. Wyznawcy islamu już od półtora tysiąca lat są sąsiadami betlejemskich chrześcijan, ale dopiero od niedawna urośli w liczbę na tyle, że stali się większością w miasteczku. Zmiana zaszła za intifady, jak nazywają tutaj powstanie skierowane przeciwko wojskowym rządom Izraela w Autonomii Palestyńskiej, do której należy Betlejem. Mur, zwany przez Żydów „murem bezpieczeństwa”, a przez Arabów „murem hańby”, oddziela dziś miasteczko od niedalekiej Jerozolimy. Chrześcijańscy Palestyńczycy, wyczerpani niepewną sytuacją w Autonomii, wyjeżdżają stąd do Europy i Ameryki. Coraz ich tutaj mniej, ale nadal trwają.
W czasach Hołowińskiego droga z Jerozolimy do Betlejem nie była bezpieczna. Na ciągnące nią karawany napadali Beduini, przybyli z niedalekiej pustyni. Jednak ci rabusie zachowywali rycerskie zasady, zdobywając łup tylko w walce. Jeśli konwój prowadziła kobieta albo dziecko, napastnicy rezygnowali z ataku. „Księża bernardyni właśnie tym sposobem sprowadzają żywność z Jerozolimy, a ci ludzie, którzy nieraz gotowi są napaść na klasztor i zrabować, patrzą spokojnie, jak mały chłopczyk albo niewiasta wiozą do klasztoru żywność”.
Byłem tutaj w maju 2000 r., niedługo po wybuchu tak zwanej Drugiej Intifady. Sytuacja w Izraelu była napięta, a do Betlejem w ogóle nie wpuszczano turystów. Jednak w miasteczku nie czuło się niepokoju ani tym bardziej niechęci czy agresji wobec obcych. Palestyńscy mieszkańcy, niezależnie od wyznawanej wiary, żyją przecież z obsługi przybyszów.
W Domu Chleba niewielu dziś mieszka rolników i pasterzy, niezbyt wielu jest też chrześcijan. Ale Betlejem pozostanie sobą, dopóki istnieć będzie bazylika i Grota Narodzenia pod jej posadzką.