Logo Przewdonik Katolicki

500 złotych na dziecko? Franciszek lubi to!

Piotr Wójcik

Rachunek za program „Rodzina 500+” zapłacimy wszyscy. To nie zamach na nasze portfele, bo obowiązkiem zamożniejszych nie jest kumulowanie bogactwa, a dzielenie się nim. Dla dobra wspólnego.

Wspólnota katolicka od swego zarania jest polem różnych sporów światopoglądowych i tak naprawdę, co może być pewnym zaskoczeniem dla osób pozostających poza Kościołem, nigdy nie była monolitem w zakresie spraw społecznych. Pierwszym ze słynnych sporów było już „starcie” św. Piotra ze św. Pawłem w temacie podejścia do chrześcijan pochodzenia pogańskiego. Tej nieustannej dyskusji toczącej się w obrębie zarówno czołowych intelektualistów wspólnoty katolickiej, jak i szeregowych wiernych, w żadnym wypadku nie można odbierać jako słabości Kościoła – wręcz przeciwnie, jest ona dowodem jego mocy. W czasach gdy wszystko rzekomo jest już jasne – demokracja liberalna oraz gospodarka rynkowa pokazały swą wyższość, a cywilizowane społeczeństwa mają się już skupić jedynie na prozachodnich reformach oraz konsumowaniu – to właśnie Kościół dzięki swym wewnętrznym napięciom staje się (lub przynajmniej może się stać) źródłem ożywczego fermentu, którego nieco brak we współczesnej debacie publicznej. Jednym z mniej rzucających się w oczy wątków wewnątrzkościelnego dyskursu jest spór ekonomiczny, między katolickimi zwolennikami wolnego rynku (reprezentowanymi chociażby przez Michaela Novaka czy ojca Macieja Ziębę, za których patrona uważa się, słusznie lub nie, Jana Pawła II) a komunitarystami (m.in. Franciszek czy Paweł VI), dla których ważniejsza od wolności gospodarczej jest solidarność i opcja na rzecz ubogich.
 
Mieć czy być?
Debata na temat rządowego programu „Rodzina 500+”, na mocy którego rodziny będą otrzymywać 500 zł na drugie i każde kolejne dziecko (a rodziny najuboższe także na pierwsze) bez wątpienia może stać się kolejną odsłoną tego ekonomicznego sporu, gdyż skupia w sobie wszystkie kluczowe elementy tego napięcia. Gospodarczy liberałowie dostrzegą w nim zagrożenie dla wolności osoby ludzkiej, która może stać się uzależniona od wsparcia państwa, co uniemożliwi jej integralny rozwój. Z niepokojem spoglądać też będą na sposób finansowania programu, który prawdopodobnie będzie się musiał wiązać ze zwiększeniem obciążeń grup lepiej sytuowanych, co zaś mogą odczytywać jako zagrożenie dla własności prywatnej. Wydaje się jednak, że na gruncie katolickiej nauki społecznej (KNS) ich obawy nie mają podstaw.
Wolności osoby ludzkiej nie zagraża jedynie nadmierna interwencja struktur państwowych. Przymus ekonomiczny jest równie groźny dla rozwoju osoby i równie mocno ogranicza jej wolność. W Evangelii gaudium papież Franciszek napisał: „Nie możemy zapominać, że większość mężczyzn i kobiet w naszych czasach żyje codziennie w niedostatku, rodzącym fatalne konsekwencje. Powiększają się niektóre patologie. Lęk i rozpacz opanowują serce wielu osób, nawet w tak zwanych krajach bogatych. Często gaśnie radość życia, wzrasta brak szacunku i przemoc, nierówność społeczna staje się coraz bardziej oczywista”.
Wolność od przymusu państwowego na nic się zda osobie ludzkiej, jeśli nad jej karkiem wisi jak bicz groźba braku środków do życia. Formalna wolność wyboru staje się wtedy dla niej jedynie fikcją, a jej kolejne decyzje nie są wynikiem starannego moralnego namysłu, lecz desperackiej chęci utrzymania się na powierzchni. Człowiek ubogi, pozbawiony niezbędnych środków do życia, nie ma praktycznej możliwości rozwijania swych talentów, a zajęty głównie wiązaniem końca z końcem nie znajdzie energii i czasu na branie aktywnego udziału w życiu obywatelskim czy celebrowania rytuałów religijnych. Niedostrzeganie ekonomicznego aspektu zniewolenia to traktowanie wolności i integralnego rozwoju wyjątkowo wybiórczo.
 
Jak pomagać?
Państwa stając w obliczu wykluczenia ekonomicznego wielu grup społecznych, są zobowiązane reagować, by móc im zapewnić przynajmniej podstawowe warunki do integralnego wzrostu. „Nietrudno dostrzec, że ostatnie osiągnięcia nauki i postępy techniki doprowadziły do tego, że władze państwowe mają większą niż dotychczas możność zmniejszania dysproporcji między różnymi sektorami gospodarczymi, między poszczególnymi regionami gospodarczymi kraju, a nawet między różnymi krajami całego świata – napisał w Mater et Magistra Jan XXIII. – Dlatego to należy jak najusilniej domagać się od władz państwowych, których obowiązkiem jest troska o dobro wspólne, by rozwijały wielostronną, szeroko zakrojoną i lepiej niż dotychczas zorganizowaną działalność interwencyjną w dziedzinie gospodarczej”.
Oczywiście muszą one się w tym zakresie samoograniczać oraz stosować zasadę pomocniczości (czyli pomagać ludziom tylko tam, gdzie sami sobie nie radzą), tak by nie zanikła osobista inicjatywa człowieka. Podstawową funkcją tej pomocy ma być przecież zwiększenie zakresu wolności osoby ludzkiej, a nie jej zmniejszenie. „Interwencja gospodarcza państwa winna być tak wykonywana, by nie tylko hamowała wolność działania osób prywatnych, lecz przeciwnie, by ją zwiększała” – czytamy w Mater et Magistra.
Niestety w obecnych czasach, mniej więcej od lat 80. i wolnorynkowej rewolucji Ronalda Reagana i Margaret Thatcher, świat zachodni cierpi raczej na niedobór interwencji państwa w zakresie bezpieczeństwa ekonomicznego. „Procesy te pociągnęły za sobą redukcję systemu zabezpieczenia socjalnego za cenę dążenia do większych korzyści w zakresie konkurencji na rynku globalnym, stwarzając wielkie zagrożenie dla praw pracowników, dla podstawowych praw człowieka oraz dla solidarności rozwijanej w tradycyjnych formach państwa socjalnego” – napisał Benedykt XVI w encyklice Caritas in veritate. Tymczasem abdykacja państwa na tym polu może przynieść bardzo złe rezultaty. Już w Mater et Magistra z 1961 r. czytamy: „Tam znowu, gdzie zupełnie brak odpowiedniej interwencji państwa w dziedzinie gospodarczej, albo gdzie tego rodzaju działalność jest niedostateczna, kraj wpada w stan nieuleczalnego chaosu, a ludzie możni i pozbawieni przy tym uczciwości, wykorzystują niegodziwie nędze innych dla swego zysku”.
 
Cel czy środek?
Czy jednak godzi się, by te programy państwowe były finansowane większym obciążeniem osób zamożnych? Czy takie działanie nie jest zamachem na własność prywatną? Nie, gdyż trzeba pamiętać, że własność jest podporządkowana jednej z naczelnych zasad KNS – zasadzie powszechnego przeznaczenia dóbr. „Tradycja chrześcijańska nigdy nie uznała prawa do własności prywatnej za absolutne i nienaruszalne. Zawsze rozumiała je natomiast w najszerszym kontekście powszechnego prawa wszystkich do korzystania z dóbr całego stworzenia: prawo osobistego posiadania jako podporządkowane prawu powszechnego używania, uniwersalnemu przeznaczeniu dóbr” – czytamy w Kompendium Katolickiej Nauki Społecznej.
Własność prywatna jest jedynie narzędziem, które ma ułatwiać korzystanie z dóbr oraz stworzenie stabilnego i sprawiedliwego porządku społecznego. Posiadane przez zamożnych nadwyżki mogą, a nawet powinny być wykorzystywane, by poprawić dobrostan całego społeczeństwa, „także przez powierzanie ich tym, którzy pragną i potrafią wykorzystać je dla pomnożenia dobra wspólnego”. Tak więc utrzymanie instytucji publicznych powinno spoczywać przede wszystkim na barkach tych, którzy mają ku temu środki i nawet jeśli oddadzą na ten cel procentowo wyższy podatek niż reszta, to nie zbiednieją. Nie powinno więc katolików oburzać istnienie systemów redystrybucji oraz progresywnego opodatkowania.
Niestety w obecnych czasach także katolicy zapomnieli o tym, że to powszechne przeznaczenie dóbr jest nadrzędne, a własność prywatna ma charakter wtórny. Kolejność została odwrócona, aktualnie to własność jest absolutyzowana, a powszechne przeznaczenie dóbr stało się tylko jej dopełnieniem, drugorzędną zasadą, z której można w przypływie łaski skorzystać, ale nie trzeba. „Zasoby stają się własnością tego, kto przybył pierwszy, albo tego, kto ma więcej władzy: zwycięzca bierze wszystko. Ideał harmonii, sprawiedliwości, braterstwa i pokoju, jaki proponuje Jezus, jest przeciwieństwem tego modelu” – przypomina Franciszek w Laudato si’. Niezbędne jest ponowne poukładanie obu idei na swoim miejscu, tak by dobra znów stały się narzędziem wypełniania potrzeb, a nie obiektem gromadzenia. „Zasada podporządkowania własności prywatnej powszechnemu przeznaczeniu dóbr jest (…) złotą regułą zachowań społecznych oraz pierwszą zasadą całego porządku społeczno-etycznego” – pisze w najnowszej encyklice Ojciec Święty.
Jak widać redystrybucyjny program wspierający rodziny z dziećmi ma swoje uzasadnienie w katolickiej nauce społecznej. Szczególnie w takim kraju jak Polska, gdzie problem biedy dotyczy w największym stopniu dzieci (wg GUS prawie milion polskich dzieci żyje poniżej granicy skrajnego ubóstwa), a płace pracowników są w nieuzasadniony sposób zaniżone (udział płac w polskim PKB wynosi około 46 proc. i jest jednym z najniższych w Unii Europejskiej – średnia unijna to około 56 proc.). Potrzeba programów redystrybucyjnych jest w Polsce tym większa, że funkcjonuje u nas regresywny system podatkowy, w którym zamożni mogą płacić proporcjonalnie niższe podatki od mniej zarabiających, dzięki wykorzystaniu różnych rozwiązań optymalizacyjnych (np. masowe przechodzenie na samozatrudnienie przez wysoko wynagradzanych specjalistów). Jakkolwiek można mieć wątpliwości do niektórych szczegółowych rozwiązań programu „Rodzina 500+”, to samej jego idei każdy zwolennik katolickiego nauczania społecznego powinien przyklasnąć.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki