W pierwszych dniach listopada gorące emocje wywołała (zwłaszcza we włoskich mediach) sprawa wypowiedzi dominikańskiego mariologa o. Giovanniego Cavalcoli. Zasugerował on na antenie tamtejszego Radia Maria, że katastrofalne trzęsienie ziemi, które dotknęło środkowe Włochy w bieżącym roku, to kara boska za zalegalizowanie w lipcu w tym kraju związków partnerskich osób tej samej płci. Trzęsienie ziemi o sile 6.6 w skali Richtera w ostatnią niedzielę października zniszczyło m.in. bazylikę św. Benedykta w Nursji, patrona Europy z VI w. Wstrząsy poważnie uszkodziły też inne kościoły i zabytki. Było to trzecie z rzędu wielkich trzęsień ziemi, które dotknęły region po potężnych wstrząsach z 24 sierpnia. Wtedy to życie straciło ponad 300 osób.
Komentarz teologa wywołał liczne kontrowersje. On sam został zawieszony jako prowadzący audycje, a do jego słów odniósł się wysoki przedstawiciel Stolicy Apostolskiej, substytut (zastępca) watykańskiego sekretarza Stanu abp Angelo Becciu, określany jako bliski współpracownik papieża Franciszka. Abp Becciu powiedział agencji Ansa, że słowa wyemitowane w radiu po niedzielnym silnym trzęsieniu ziemi to „wypowiedź obraźliwa dla wierzących i skandaliczna dla tych, którzy nie wierzą”. Dodał, że tego typu stwierdzenia pochodzą z „okresu przedchrześcijańskiego i nie są zgodne z teologią Kościoła, ponieważ są sprzeczne z wizją Boga przedstawioną przez Chrystusa”. Jego zdaniem przedstawiają wizję „pogańską, a nie chrześcijańską”. Podkreślił, że Bóg chrześcijan nie jest „kapryśny i mściwy”. Przedstawiciel Stolicy Apostolskiej mówił też, że kto przywołuje karę Bożą przed mikrofonami Radia Maria, obraża samo imię Matki Bożej, którą wierzący postrzegają jako miłosierną matkę, pochylającą się nad swymi płaczącymi dziećmi i ocierającą ich łzy, zwłaszcza w straszliwych momentach, jak trzęsienie ziemi. „Możemy jedynie prosić naszych braci, dotkniętych przez tragedię trzęsienia ziemi, o przebaczenie za to, że zostali wskazani jako ofiary złości Boga. Niech wiedzą, że ze strony papieża mają współczucie, solidarność i wsparcie” – powiedział.
Nie wdając się w dalsze szczegóły tego konkretnego wydarzenia, warto zwrócić uwagę na dwie sprawy, które się z nim wiążą. Pierwsza dotyczy zgodności tego, co w imieniu Kościoła mówione jest w mediach, z jego nauczaniem, a przede wszystkim z Ewangelią. W dzisiejszych czasach jest wiele mediów, które same sobie przypisują prawo do wypowiadania się w imieniu Kościoła albo które za takie są przez odbiorców z różnych przyczyn uważane. Treści w nich zawarte jednak niejednokrotnie z nauczaniem Kościoła mają niewiele wspólnego, zawierają błędy, uproszczenia, nadintepretacje, a czasem po prostu je wypaczają, fałszują (niekoniecznie z powodu złych intencji autorów). Są jednak nie tylko publikowane, ale również cytowane, powielane i kolportowane jako z nim zgodne. Zjawisko to dotyczy również mediów w języku polskim. Druga sprawa, to reagowanie na ogłaszane w środkach przekazu treści niezgodne z nauczaniem Kościoła. Chodzi o reakcję na nadużycia. Oczywiście nie jest możliwe nieustanne monitorowanie pod tym względem wszystkich mediów, zwłaszcza społecznościowych, i bieżące prostowanie mnożonych tam błędów i nieprawd. Jednak nawet tutaj czasami niezbędne jest sprostowanie przez kompetentnych reprezentantów Kościoła sprzecznych z jego przekazem poglądów i tez, podawanych rzekomo z kościelną aprobatą.
Kościół nie bez powodu wprowadził niegdyś na swoich wydawnictwach formuły „Nihil obstat” oraz „Imprimatur”. Ich celem nie jest cenzurowanie autorów, lecz troska o to, aby publikacje dokonywane w imieniu Kościoła były naprawdę zgodne z jego nauczaniem. Bo chętnych do przekręcania Ewangelii i posługiwania się autorytetem Kościoła do głoszenia własnych poglądów nigdy nie brakowało.