Logo Przewdonik Katolicki

Lęk nigdy nie usprawiedliwia

Monika Białkowska
grafika J.Tomaszewski fot. Fotolia

W „czarnym marszu” kobiety stały się łatwym narzędziem walki politycznej. Wiele z nich stanęło przeciwko życiu nienarodzonych. Nie można jednak nie widzieć tych, którymi kierował strach.

Setki tysięcy Polek ubrały się na czarno, a tysiące wyszły na ulice swoich miast, żeby zaprotestować przeciwko obywatelskiemu projektowi ustawy „Stop aborcji”. To, co wypisane miały na sztandarach i co mówiły, jasno pokazało, że choć łączy je sprzeciw wobec proponowanej zmiany prawa – zdecydowanie różni wizja tego, do czego dążą.

Kobiety w czerni
Część protestujących domagała się zliberalizowania obowiązujących przepisów, aż po aborcję na życzenie włącznie. Inne kobiety mówiły, że wprawdzie są przeciwniczkami aborcji, ale uważają, że naruszanie obowiązującego obecnie kompromisu jest niepotrzebne i niebezpieczne. Choć tak bardzo różne, przez zjednoczenie we wspólnym marszu stały się narzędziem łatwym do wykorzystania w politycznej walce. Wieloma z nich kierował strach.
Przypomnijmy: dziś prawo zezwala na usunięcie ciąży w trzech przypadkach: zagrożenia dla życia lub zdrowia matki, ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu oraz wówczas, gdy ciąża jest wynikiem gwałtu lub kazirodztwa. Nie bez wpływu mediów i polityków o projekcie „Stop aborcji” zaczęły krążyć mity, powtarzane przez kobiety: „nasze życie nie będzie chronione” czy „staniemy się workami dla umierających płodów”. Tego właśnie najbardziej przestraszyły się kobiety. Czy słusznie? Projekt wcale nie odbierał lekarzom prawa do ratowania życia kobiety, ale niejednoznaczność zapisów i szeroka możliwość ich interpretacji mogła budzić wątpliwości. Nie jest też prawdą, że w projekcie znalazł się zakaz badań prenatalnych, choć faktycznie usunięto w nim gwarancję dostępu do nich obecną w przepisach z 1993 r. Pomysłodawcy zapewniali jednak, że są one gwarantowane innymi aktami prawnymi. Nie jest także prawdą, że na podstawie projektu „Stop aborcji” kary więzienia mogły grozić kobietom nawet za poronienie.
Nie można jednak zignorować głosu wielu lekarzy. To oni zwracali uwagę na zapis, że „nie popełnia przestępstwa lekarz, jeżeli śmierć dziecka poczętego jest następstwem działań leczniczych, koniecznych dla uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia matki dziecka poczętego”. Słusznie pytali: co choćby z operacjami dzieci w łonie matki? Są ryzykowne, a trudno uznać je za „uchylanie bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia matki”. Operacja rozszczepienia kręgosłupa u dziecka między 22. a 27. tygodniem ciąży nie ratuje ani życia matki, ani dziecka. Ratuje dziecko przed późniejszym wodogłowiem, przed upośledzeniem umysłowym, przed porażeniem nóg i zwieraczy, przed deformacją. Operacje serca dziecka w łonie matki pozwalają wydłużyć okres ciąży, poprawiają stan dziecka w momencie urodzenia. Niewielkie, zaledwie dwuprocentowe, ale jednak ryzyko poronienia niosą ze sobą również niektóre badania prenatalne, umożliwiające wczesne leczenie wad płodu. Trudno dziwić się lekarzom, którzy mówili, że jeśli za ewentualne powikłania mają iść do więzienia, to wolą nie ryzykować. – Nie będziemy operować. Nie będziemy robić badań – mówili. W obliczu takich głosów nie można się dziwić niepokojowi kobiet.

Dzieci niechciane
Jednak najważniejsze w toczącej się dyskusji są dzieci. Statystyki pokazują, że rocznie przeprowadza się w Polsce jedną czy dwie aborcje dzieci, które poczęły się w wyniku gwałtu. O wiele bardziej dramatyczne dane dotyczą tzw. aborcji eugenicznych, czyli dokonywanych ze względu na poważne uszkodzenie płodu. W 2014 r. wykonano ich 921, a ich liczba lawinowo wzrasta (w 2003 r. było ich 112, a w 2009 r. – 510). Ofiarami padają nie tylko dzieci zdolne przeżyć poza organizmem matki zaledwie kilka godzin czy dni, pozbawione mózgu czy nerek, ale w dużej części również dzieci z zespołem Downa.
Osoby z zespołem Downa, czyli zespołem wad wrodzonych, spowodowanym obecnością dodatkowego chromosomu 21, mogą żyć nawet kilkadziesiąt lat. Łatwo je rozpoznać, są niższe od innych, z nadwagą, płaskim profilem twarzy i nisko osadzonymi oczami, krótką szyją. To, co widać na zewnątrz, jest tylko znakiem wielu innych problemów: wrodzonych wad serca, wad przewodu pokarmowego, wad kośćca, układu moczowo-płciowego. Większość osób z zespołem Downa ma niepełnosprawność intelektualną od stopnia lekkiego do umiarkowanego. Większość radzi sobie w codziennym życiu samodzielnie lub przy niewielkiej pomocy opiekuna: fotografują, występują w serialach czy zawierają małżeństwa. Niedawno Karen Gaffney, jako pierwsza osoba z zespołem Downa, otrzymała tytuł doktora honoris causa. Są i tacy, którzy wymagają opieki przez całą dobę. Wszyscy jednak wymagają w dzieciństwie specjalnej troski i stymulacji oraz bardziej intensywnej niż inne dzieci opieki lekarskiej, często wiążącej się z operacjami. Wszyscy uczą się wolniej. Czy to powód, żeby je zabijać? Odpowiedź brzmi: oczywiście nie! Jednocześnie nie można zlekceważyć lęku matek, dowiadujących się, że zamiast spełniającego ich marzenia zdrowego dziecka, w rodzinie pojawi się człowiek, wymagający stałej opieki. Nie można zlekceważyć lęku rodziców, którzy boją się umrzeć pierwsi, żeby ich chore dziecko nie zostało bez opieki. Nie można wreszcie zlekceważyć zupełnie naturalnej obawy płynącej z niewiedzy – jak to będzie? Czy damy radę? Czy nas na to stać: emocjonalnie i finansowo?
Tych lęków nie wolno nie rozumieć, ale lęk nigdy nie daje „prawa” do pozbawienia życia drugiego człowieka.

Ojcowie i inni
Trzeci istotny problem, który pojawił się w sporze o zmianę ustawy, wynika z poprzedniego i dotyczy właściwej opieki państwa nad rodziną, zwłaszcza rodziną z niepełnosprawnym dzieckiem.
Kobiety nie marzą o zabijaniu dzieci. Kobiety marzą o szczęśliwej rodzinie, z kochającym mężem i pięknymi dziećmi. Jeśli stają przed dramatycznym wyborem, to nie kieruje nimi nienawiść do życia ani nawet pragnienie wygody, ale lęk. Ów lęk wynika z tego, że zostają same. Nie mają oparcia w mężu czy ojcu dziecka. Nie mają oparcia w rodzinie i otoczeniu. Nie mają wreszcie oparcia w państwie. Wsparcie ze strony mężczyzny czy rodziny trudno jest zagwarantować prawnie. Śmiem jednak twierdzić, że gdyby kobieta nigdy nie musiała patrzeć w przyszłość z obawą, czy i jak da sobie radę, czy po urodzeniu dziecka nadal będzie miała pracę, czy będzie miała gdzie mieszkać, czy wystarczy jej pieniędzy i czy będzie mogła liczyć na wsparcie ludzi obok siebie – ani przez moment nie pomyślałaby o usunięciu ciąży. Dlatego każda walka o życie dzieci nienarodzonych powinna iść w parze z jednoczesną walką o godność życia dzieci urodzonych i ich matek. Niemoralnie i niemiłosierne jest zostawianie ich z nimi samych. Jeśli chcemy chronić każde życie poczęte, powinniśmy skupić się na stworzeniu sieci specjalistycznych ośrodków, które docierać będą z profesjonalną pomocą nawet do najmniejszych miejscowości. Powinniśmy skupić się na stworzeniu grup ludzi, którzy odciążą rodziców chorych dzieci, pozwolą im na kilka chwil odpoczynku: na pójście do fryzjera czy wyjście na kawę. Powinniśmy wreszcie kształtować u rodziców chcących zaadoptować dziecko gotowość przyjęcia dzieci chorych.
Dopiero wtedy będziemy mogli mieć czyste sumienia, że dla ratowania życia poczętego zrobiliśmy naprawdę wszystko. Ustawa, najbardziej nawet restrykcyjna, nie zmieni wszystkiego. Poprawią się tylko polskie statystyki, a kobiety po aborcję wyjeżdżać będą kilka kilometrów za jedną czy drugą granicę.

Jak o tym mówić
Czwarty problem to problem edukacji. Na jednym z transparentów na czarnym marszu pojawił się napis: „Jesteśmy nastolatkami: dziećmi, a nie matkami”. Brzmi strasznie, bo oznacza, że usuwanie ciąży to dla protestujących sposób na poradzenie sobie z niepożądanymi konsekwencjami „dobrej zabawy”.
Szkoły edukacji seksualnej są różne. Tymczasem zasadnicza nauka powinna brzmieć: „Seks nie jest dla dzieci. Jeśli w to wchodzisz i chcesz być dorosły, czekają cię również dorosłe konsekwencje. Każde współżycie może prowadzić do poczęcia dziecka. Jeśli jesteś gotowy na seks, jesteś gotowy również na dziecko. Jeśli nie jesteś gotowy na dziecko, to znaczy, że nie jesteś jeszcze gotowy na seks”.
W kontekście awantury wokół projektu „Stop aborcji” trudno jednak nie zauważyć jeszcze innego kontekstu edukacyjnego. Choć obowiązujący „kompromis aborcyjny” nie jest rozwiązaniem idealnym, to na nim właśnie wyrosło kolejne pokolenie matek. I można tu pozwolić sobie na optymizm: wydaje się, że powrotu do myślenia z lat 70. i 80. już nie ma. Starsi ludzie, zwłaszcza ci, którzy pracowali w służbie zdrowia, pamiętają czasy, gdy aborcja dostępna była na życzenie. Podejmowano ją bez żadnych emocji, ot, zwykła, prosta i skuteczna metoda antykoncepcji, kilka minut w gabinecie i po kłopocie. Dziś nawet niektóre zwolenniczki aborcji na życzenie mówią o niej jako o „dramatycznym wyborze”. Wymieniło się pokolenie i zmieniła się mentalność: choćby tylko takie były owoce tamtego kompromisu, to było warto.

Kościół na drodze do katakumb
Piąta kwestia to obecność w całej sprawie Kościoła. Przeciwnicy wprowadzania zmian w prawie całą odpowiedzialność zrzucili na Kościół: to biskupi stali się inspiracją, to księża się wtrącają, to Kościołowi rząd spłaca wyborcze długi. Przypomnijmy: już kilka miesięcy temu pisaliśmy o projekcie ustawy, podkreślając, że biskupi nie zgadzają się na karanie kobiet dokonujących aborcję. Projekt ustawy nie wyszedł od biskupów, ale od niezależnego, świeckiego instytutu Ordo Iuris. To prawda, że Kościół stanął murem za życiem dzieci nienarodzonych, ale nikogo nie powinno to dziwić, przecież robi to regularnie.
Ważne jednak dla nas wszystkich pytanie brzmi: czy jako katolicy w tej sprawie rzeczywiście zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy? Wcale nie pytam tu o zaangażowanie w polityczną debatę. Pytam o wspomniane wcześniej inicjatywy wspierające matki i rodziny z chorymi dziećmi. Pytam o ich duszpasterzy, o grupy wsparcia, o parafialne przedszkola, o pomoc w zakupie leków. Pytam też o formowanie sumień: wszak jeśli sumienia chrześcijan będą zdrowe, żadne prawo zezwalające na dokonanie aborcji do takiego czynu ich nie zmusi.
Jeśli dziś, my katolicy, pozwolimy się wykorzystać w bezrozumnej walce o władzę za kilka lat sprowadzimy na nasz świat reakcję pogańską. I nie wiadomo, czy będzie jeszcze komu schodzić do katakumb.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki