Przed osiemdziesięciu laty, we wtorek 14 lipca 1936 r., odbyły się w Madrycie dwa pogrzeby. Podczas pierwszego na cmentarzu komunalnym pożegnano porucznika José Castillo, funkcjonariusza lojalnej wobec lewicowego rządu formacji policyjnej Guardia de Asalto. Kilka godzin później na cmentarzu katolickim odbył się pochówek wybitnego polityka prawicy José Calvo Sotelo. Można być niemal pewnym, że nikt, kto uczestniczył w pierwszym, nie pojawił się na drugim i vice versa. Obaj zostali zamordowani kilka dni wcześniej podczas fali mordów politycznych rozlewających wówczas szeroko po kraju. Ich śmierć i pogrzeby są symbolem głębokiego podziału, który dzielił już od dawna społeczeństwo hiszpańskie; podziału, który już w XIX stuleciu zaczęto nazywać problemem „dwu Hiszpanii”. Był on najważniejszą przyczyną tragedii wojny domowej, która dotknęła ten kraj w latach 1936–1939, przyniosła śmierć około 500 tys. osób oraz bezmiar zniszczeń i ludzkich nieszczęść. Nawet na tle innych okrucieństw minionego stulecia konflikt hiszpański wyróżnia się wyjątkową skalą wzajemnej nienawiści walczących, okrucieństwem, bezwzględnością, swoistym kultem śmierci i destrukcji objawianymi przez obie walczące strony. Przyjrzyjmy się jego źródłom, bo płynie z nich lekcja ważna także dzisiaj dla nas samych.
Jeden przeciw drugiemu
Hiszpanie nie są narodem w takim rozumieniu tego pojęcia, jakie my mu nadajemy, stanowią raczej wspólnotę obywatelską niż etniczną. Hiszpan to obywatel państwa hiszpańskiego, które zamieszkane jest przez wiele narodowości o silnej i odrębnej tożsamości: Katalończyków, Basków, Kastylijczyków. Od dawna dążą one do narodowej i państwowej odrębności, co jest powodem licznych i niejednokrotnie krwawych konfliktów. Ale nie tylko kwestie narodowe dzieliły w przeszłości mieszkańców Hiszpanii. Można, bez cienia przesady, powiedzieć, iż uformowały się tam dwie odrębne społeczności, tylko pozornie zespolone wspólnym językiem i historią, żyjące obok siebie, ale całkowicie różne, nawzajem się nierozumiejące i pogrążające w coraz głębszej wzajemnej niechęci. Już w XIX stuleciu dotknęły Hiszpanię konflikty wewnętrzne o charakterze wojen domowych, XX wiek zaczął się od starć w Barcelonie zwanych „tragicznym tygodniem”, które później powtarzały się z dramatyczną regularnością aż po wybuch wojny domowej w 1936 r. Wszystkie te wydarzenia miały niezwykle brutalny charakter, dochodziło do walk ulicznych, samosądów, płonęły kościoły i klasztory. Nienawiść wybuchała nagle i przybierała drastyczne formy. Gdzie było jej źródło? Wydaje się, że w zaniedbaniu wartości wspólnoty, w dopuszczeniu do sytuacji braku jakichkolwiek obszarów, na których mogliby się spotkać i porozumieć przedstawiciele zwaśnionych „dwu Hiszpanii”.
Jedni, zapatrzeni w tradycję dawnego, imperialnego, monarchicznego i katolickiego państwa, chcieli utrwalić jego kształt wbrew zmieniającej się rzeczywistości XX stulecia. Drudzy, pragnęli zmian: zniesienia monarchii, nadania autonomii poszczególnym regionom państwa, a przede wszystkim likwidacji ścisłego powiązania władzy i Kościoła, charakterystycznego dla Hiszpanii już od wielu wieków. W 1936 r. pierwsi podnieśli pod wodzą gen. Francisco Franco bunt przeciw drugim, od kilku miesięcy sprawującym władzę w państwie po wygranych wyborach do Kortezów – hiszpańskiego parlamentu. Zwarły się ze sobą w morderczym uścisku „pierwsza” Hiszpania – nacjonalistyczna i „druga” – republikańska.
Zaprzedani wrogowie ojczyzny
Różnice politycznych i społecznych zapatrywań nie są czymś niezwykłym, dotykają każdego kraju i każdego społeczeństwa. Hiszpanie pozwolili jednak, aby przez wieki zdominowały one ich umysły i serca do tego stopnia, iż nie byli w stanie porozumieć się w żadnej niemal kwestii. Odmówili sobie wzajemnie prawa do bycia patriotami. Znakomicie ujął to pisarz i socjolog Francisco Ayala: „Hiszpanie zostali sklasyfikowani według formuły ideologicznej, której założeniem było, iż w łonie państwa hiszpańskiego rozwinęło się potworne monstrum, zwane anty-Hiszpanią, które, jak złośliwy guz, należało wyrwać wraz z korzeniami. […] W zależności od tego, po której stali stronie, jedni Hiszpanie pozostawali czyści, inni byli uznawani za zdeprawowanych. Tworzyli oni piekielny zastęp zaprzedanych wrogów Ojczyzny; należało zatem zniszczyć, gdyby okazało się to możliwe, zarówno ich samych, jak i ich nasienie”.
Problem ten najwyraźniej widać na przykładzie, szokujących do dziś, radykalnych, wręcz morderczych nastrojów antyklerykalnych, które przyniosły Kościołowi w Hiszpanii ogromne cierpienia i straty. Zginęło około 7 tys. księży, zakonników i sióstr zakonnych (niektóre z nich gwałcono), zniszczono blisko 2 tys. świątyń. Hierarchia kościelna, przerażona skalą antyreligijnego bestialstwa ujawnionego po stronie Republiki, udzieliła jednoznacznego wsparcia stronie nacjonalistycznej, używając na określenie wojny wiele mówiącego sformułowania „cruzada” – krucjata. Nic jednak nie zrozumiemy z istotnych przyczyn hiszpańskiego dramatu, jeśli skoncentrujemy się jedynie na opisie szokujących faktów. Dlaczego Kościół w Hiszpanii stał się ofiarą tak wielkiej agresji, dlaczego skala antyklerykalizmu była tak rozległa? Przecież ten kraj od wieków uchodzić mógł za wzorzec wierności wierze katolickiej. Do odpowiedzi przybliżyć nas może porównanie z Polską.
Pałac i klasztor
Kościołowi w naszym kraju historia ostatnich stuleci przypisała rolę instytucji narodowej, jednoczącej Polaków wobec obcej, narodowo i religijnie, dominacji zaborców i okupantów. Pozostawał on z reguły w opozycji wobec władzy, jego przedstawicieli dotykał los podobny do tego, który był udziałem większości społeczeństwa. Dało mu to szczególny autorytet zbudowany na fundamencie integrowania ludzi ponad podziałami majątkowymi, obyczajowymi, politycznymi i społecznymi. Efekt tego zjawiska widzieliśmy u schyłku lat 80. XX w., gdy Kościół był powszechnie uznawany za instytucję opatrznościową, jedyną, która może jednoczyć różne strony ówczesnego sporu.
Kościołowi w Hiszpanii przypadł w udziale inny los. Od wieków był bowiem instytucją zespoloną z państwem, a hiszpański model sojuszu „tronu i ołtarza” był zapewne ściślejszy niż w jakimkolwiek innym kraju europejskim. Za jego symbol uznać można pałac królów hiszpańskich El Escorial, zbudowany na planie rusztu, narzędzia męczeństwa św. Wawrzyńca. Pałac królewski i klasztor jednocześnie, ośrodek władzy świeckiej i duchownej, bez możliwości ich rozgraniczenia. Szkolnictwo w Hiszpanii aż po wiek XX było oparte wyłącznie na systemie szkół kościelnych. Inkwizycja wydawała wyroki wykonywane później przez organy władzy świeckiej. Dla Hiszpana państwo i Kościół tworzyły jedną, nierozdzielną wspólnotę. W takiej sytuacji każdy akt nieposłuszeństwa i buntu wobec państwa oraz uosabianego przez nie porządku kierował się automatycznie przeciw Kościołowi.
Błędne koło
Pierwszym objawem rewolucji był w Hiszpanii widok płonących kościołów, pierwsze ofiary padały wśród przedstawicieli duchowieństwa. Oni byli bowiem postrzegani jako strażnicy tego doczesnego porządku, który coraz liczniejsi obywatele Hiszpanii postrzegali jako anachroniczny i który pragnęli zmienić. Wytworzyło się swego rodzaju błędne koło, Kościół przerażony rosnącymi nastrojami antyklerykalnymi coraz bardziej identyfikował się z „pierwszą Hiszpanią”, prawicową, monarchiczną, tradycyjną, a zamykał się na „drugą”, republikańską, lewicową, pragnącą głębokiej modernizacji kraju. Coraz wyraźniej wchodził w rolę obrońcy starego porządku, coraz silniej wiązał się z jedną stroną sporu dzielącego kraj. Nieliczni ludzie Kościoła, którzy starali się tą przepaść zasypać, ci którzy dostrzegali jakieś elementy słuszności stojące za poglądami republikanów, też bywali mordowani, tyle że przez podkreślających swój katolicyzm nacjonalistów.
Ten, uproszczony z konieczności, dramatyczny obraz losu hiszpańskich katolików najlepiej ukazuje lekcję, której udzielić nam może problem „dwu Hiszpanii” i jego tragiczne następstwa. „Jeśli jakieś królestwo wewnętrznie jest skłócone, takie królestwo nie może się ostać. I jeśli dom wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się ostać” (Mk 3, 24–25). Tę ewangeliczną metaforę możemy odnieść do dziejów Hiszpanii, ale czyż nie dotyczy ona również nas? Jeśli wobec dzielących społeczeństwo podziałów zaczyna brakować instytucji i spraw, które umożliwiają spotkanie, jeśli zanika jakikolwiek dialog, to oznacza, iż wkraczamy na drogę ku narodowemu dramatowi. Jeśli polityczny przeciwnik zaczyna dla nas zatracać ludzkie oblicze, a wszelkie jego poglądy i racje odrzucamy a priori, bo nie jest on z nami, to czy nie jesteśmy już „dwoma Polskami”?