Nie tylko dlatego, że ceniłem jego pracę – od czasu rewolucji na Ukrainie na przełomie 2013 i 2014 r. śledziłem jego teksty i wpisy na Twitterze. Publikował ostatnio w „Ukraińskiej Prawdzie”, internetowej gazecie założonej kilkanaście lat temu przez słynnego opozycyjnego dziennikarza Heorgija Gongadze, którego w brutalny sposób zamordowano jesienią 2000 r. Ciało z odrąbaną głową znaleziono w lesie kilkadziesiąt kilometrów od Kijowa.
Szeremet był Białorusinem, lecz serią materiałów o prezydencie Łukaszence podpadł władzom i po licznych aresztowaniach przeniósł się do Moskwy. Parę lat temu, po zduszeniu ostatnich opozycyjnych mediów w Rosji, zdecydował się przenieść do Kijowa. Jego zabójstwo pokazuje, jak daleko Kijów leży od Warszawy. Nie, nie chodzi wcale o te 800 km, które dzielą te miasta, ale o znacznie poważniejszą odległość – taką, jaka dzieli Wschód od Zachodu.
Możemy mieć oczywiście duże zastrzeżenia do tego, jak funkcjonuje rynek medialny w Polsce, możemy się zastanawiać, czy główne media są bardziej prawicowe czy lewicowe, ale nad Wisłą dziś nikt nie morduje zbyt dociekliwych dziennikarzy. Ani dziennikarze, ani przeciwnicy polityczni nie giną od bomb w centrum stolicy. Powinniśmy się z tego cieszyć, ale równocześnie wyciągnąć odpowiednie wnioski. Zarówno zwolennicy PiS, którzy mówią, że demokracja wcale nie musi być liberalna, jak i przeciwnicy, którzy przekonują, że PiS już zawiesił demokrację w naszym kraju, powinni patrzeć na wschód i wyciągać wnioski.
Otóż przede wszystkim demokracja i swobody jednostek nie są dane nam raz na zawsze. W ciągu ostatnich stu lat wolność była raczej wyjątkami w czasie zaborów, wojen, okupacji niemieckiej i komunizmu. W dzisiejszym świecie systemy, które skrótowo nazywamy liberalną demokracją, wcale nie należą do większości. Wolność też nie jest nam dana raz na zawsze. Dlatego powinniśmy na nią dziś chuchać i dmuchać, a nie zbywać wzruszeniem ramion ostrzeżenia dotyczące jakości naszej demokracji.
O tym, jak krucha jest wolność, łatwo się przekonać, patrząc na południowo-wschodnią granicę Europy – Turcję. Po nieudanym puczu demokratycznie wybrana władza przeprowadza porządki z demokracją zgoła niemające wiele wspólnego. Reżim prezydenta Erdoğana prócz aresztowania sędziów i prokuratorów prześladuje inteligencję. Zwolnienia objęły tysiące nauczycieli i wykładowców szkół wyższych, rektorów uniwersytetów i właśnie dziennikarzy. Odbierane są koncesje prywatnym nadawcom, zaś w państwowych mediach trwa czystka. Wszystko to w państwie, które starało się jeszcze niedawno o członkostwo w Unii Europejskiej i które należy do NATO – będące wszak wspólnotą demokratycznych państw.
Stabilność, dobrobyt, pokój, wolność i demokracja są naprawdę bardzo kruche wbrew teoriom głoszącym, że stanowią deterministycznie uwarunkowane cele rozwoju państw. Ostatnie wydarzenia na Zachodzie pokazują, że również tutaj stabilność nie jest dana raz na zawsze. Zamachy w Belgii i Francji, decyzja Brytyjczyków o Brexicie, popularność podważającego zasady NATO Donalda Trumpa w kampanii w USA sprawiają, że jest się czego obawiać. Dlatego – ponad podziałami partyjnymi a w interesie naszego państwa – jest wzmacniać wszystkie mechanizmy i instytucje, dzięki którym będziemy bliżej Zachodu niż Wschodu, bliżej wolności niż zniewolenia, bliżej zapewniającej wolność liberalnej demokracji i państwa prawa, nie zaś kuszących niektórych polityków na świecie eksperymentów ustrojowych.