Logo Przewdonik Katolicki

Blisko Franciszka

ks. dr Mirosław Tykfer
Dla Franciszka kultura dialogu ma wartość podstawową. Jednak nie chodzi o siedzenie przy stoliku i dyskusję, ale o spotkanie, aby razem coś dobrego zrobić. Fot. AntonioSparadoWikipedia

Rozmowa z o. Antonio Spadaro SJ, redaktorem naczelnym prestiżowego miesięcznika „La Civiltá Cattolica”, o papieżu Franciszku: przyjacielu, przywódcy i duchowym powierniku

Jaki jest Franciszek? Pytam o papieża-przyjaciela.
– Jest bardzo ojcowski. Tak go odbieram, chociaż rzeczywiście jest też przyjacielem. Trudno jest mi jednak opisać jego osobowość w kategoriach ogólnych. W zetknięciu z tym papieżem dystans się zmniejsza. Franciszek nie zachowuje się formalnie, instytucjonalnie. Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, czułem się przyjęty bardzo ciepło, wręcz spontanicznie. To było po Mszy św. w domu św. Marty. Podszedłem i jakoś przedziwnie chciałem, aby mnie objął, i on to zrobił. To takie proste i takie piękne.
 
Można więc powiedzieć, że papież od wczesnego rana ma kontakt z ludźmi spoza najbliższego otoczenia?
– Papież wstaje bardzo wcześnie, około 4.30. Kiedy zbliża się Msza św., jest już bardzo skoncentrowany, przygotowany. Medytuje czytania biblijne, jest przecież jezuitą. Myśli o medytowanym słowie Bożym przez cały poprzedni dzień, nieustannie wraca do niego. Kiedy rozpoczyna liturgię, wydaje się, jakby wchodził w inny wymiar. Ale to nie jest jakaś poza. Jest sobą. Najlepiej widać to po pozycji jego ciała. My jezuici podkreślamy, że ciało powinno pomagać w modlitwie, a nie jej przeszkadzać. Franciszek wydaje się bardzo rozluźniony w czasie Mszy. Nie trzyma sztywno rąk. Niektórzy twierdzą, że jest zmęczony albo smutny, ale to nie to. On po prostu jest skupiony na Bogu. Nie robi niczego, co miałoby być jakimś zewnętrznym wyrazem przesadnej ceremonialności. To jest typowe dla duchowości jezuickiej. A po Mszy św. wchodzi już w bezpośredni kontakt z innymi.
 
Franciszek przypomina Jana Pawła II, bo jest postacią charyzmatyczną, ale jednocześnie bardzo się od niego różni…
– Jan Paweł II miał doświadczenie aktorskie i dla niego najważniejsze było słowo. Gesty były wtórne. Franciszek najpierw okazuje gesty, a następnie są słowa, które zostają zrozumiane w pełni właśnie w kontekście gestów. Nie zawsze mówi. Czasami milczy. Dla niego te momenty zatrzymania, ciszy, są bardzo ważne. Gesty są przed słowami. Nie komunikuje wprost, ale tworzy wydarzenia, które komunikują. Gdy został wybrany na papieża, nie udzielił błogosławieństwa, ale poprosił o błogosławieństwo. Byłem wtedy na placu św. Piotra i pamiętam, że czekaliśmy na jego błogosławieństwo i je otrzymaliśmy, ale najpierw to on prosił o nie nas. Byliśmy pasywni i nagle staliśmy się aktywni w spotkaniu. Franciszek tak rozumie papiestwo.
 
Ojciec Święty, pomimo świetnego kontaktu z ludźmi, nie lubi jednak telewizji.
– Jego zdaniem telewizja tworzy przekaz masowy, a on szuka kontaktu osobistego. Niech ksiądz zwróci uwagę, że nigdy nie patrzy po prostu na tłum. Podczas audiencji lub Mszy św. stara się patrzeć na tego, kogo widzi najbliżej. Czasami więc wydaje się, jakby patrzył na ziemię. Dlatego papież jest dobrze przedstawiony w telewizji wtedy, gdy kamera pokazuje go od dołu. Trzeba uchwycić jego wzrok skierowany na konkretnych ludzi. Kamery nie powinny wybierać tylko momentów jego uroczystych spojrzeń. Franciszek chce prostoty w liturgii. Uroczyste przeżywanie modlitwy i spotkań papież umiejscawia w tym, co proste, a nie podniosłe.
 
Czyli kultura spotkania w praktyce…
– Tak, to jest pontyfikat spotkania. Kiedy pierwszy raz rozmawiałem z papieżem osobiście, miałem wrażenie, że on buduje swój autorytet na przełamywaniu dystansu. Kto ma władzę, zwykle buduje dystans. Franciszek uważa, że autorytet może wzrastać przez zmniejszanie dystansu. I rzeczywiście tak jest. On naprawdę patrzy w oczy. Dla niego kultura dialogu ma wartość podstawową. Jednak nie chodzi o siedzenie przy stoliku i dyskusję, ale o spotkanie, aby razem coś dobrego zrobić. Możemy przypomnieć sobie na przykład momenty, kiedy podpisywał uzgodnienia ekumeniczne. Dla papieża najważniejsze nie były dokumenty, ale spotkania z ludźmi. Patriarcha Cyryl po spotkaniu z Franciszkiem na lotnisku w Hawanie powiedział, że jego zdaniem dla Franciszka najważniejsze było spotkanie.
 
Jaki więc jest program Franciszka?
– Ten papież nie robi projektów, ale stara się rozeznawać wolę Bożą w aktualnej historii, w konkretnych wydarzeniach. Taka jest rola proroków, tj. ludzi, którzy nie przepowiadają przyszłości, nie są wróżbiarzami, ale którzy będąc blisko Boga, potrafią głębiej odczytać znaczenie bieżących zdarzeń. Kiedy ktoś mnie pyta, jaki papież ma program, odpowiadam, że nie wiem, ale papież też tego nie wie [śmiech – red.]. Nie chodzi jednak o to, że on nie ma celu i nie wie, co robi. Jego zdaniem nie idee kierują Kościołem i historią ludzkości, ale wola Boża. Natomiast wolę Bożą rozpoznajemy w historii, bo Bóg do nas mówi nieustannie. To jest proces, a ten proces wymaga dialogu. Niektórzy uważają, że dialog w procesie rozeznawania to jest wprowadzanie bałaganu. Ale zdaniem Franciszka jest wręcz odwrotnie. On chce, aby w Kościele toczył się nieustanny dialog rozeznawania, aby ludzie stopniowo potrafili rezygnować ze swoich twardych stanowisk, jeśli dochodzą wspólnie do lepszego rozpoznawania woli Bożej. On nie boi się przeciwieństw. Nie postrzegał na przykład synodu o rodzinie w kategoriach niepokojącego napięcia. Wręcz przeciwnie. Kiedy ktoś proponował mu odpoczynek, on mówił, że właśnie w tych twórczych napięciach odpoczywa. Kiedyś powiedział mi, że od momentu wyboru na papieża nigdy nie opuścił go pokój. W czasie synodu nigdy nie stracił wewnętrznego spokoju.
 
Napięcia są jednak czasami bardzo duże.
– Papież nie chce Kościoła, który wciąż zajmuje się sobą i wciąż poprawia procedury. Dostrzega dwie ważne definicje Kościoła. Pierwsza to Lud Boży w drodze. Druga pochodzi od św. Ignacego, założyciela zakonu jezuitów, który mówił o Świętej Matce Kościele hierarchicznym. Pierwsza definicja jest dynamiczna, a druga jest statyczna i obie są potrzebne. Podkreśla jednak, że Kościół jako lud ewangelizujący przekracza instytucję. Działanie Boga zawsze wyprzedza wyobrażenia tych, którzy budują stabilną strukturę. To rodzi dwie formy ekumenizmu. Pierwszą jest otwarcie na zewnątrz. Papież rozmawia z przedstawicielami wszystkich środowisk społecznych, których w pewnym uproszczeniu nazywamy postępowcami i konserwatystami. W czasie Wielkiego Czwartku dokonał bardzo mocnego symbolicznego gestu. Obmył nogi muzułmanom, więźniom i kobiecie transseksualnej. To oznacza, że misja Kościoła nie ma granic. Jest też ekumenizm wewnątrzkościelny. Między nami też są konserwatyści i postępowcy. Papież jest wrażliwy na ten dialog i go nie lekceważy. Nie chce jednak reformy Kościoła, ale aby Chrystus był w Jego centrum, bo dopiero On zrodzi w sercach ludzi wierzących pragnienie zmian zgodnych z wolą Boga, dokona prawdziwej reformy w Kościele. Jedynym celem pontyfikatu Franciszka jest przywrócenie Chrystusowi Jego centralnego miejsca w Kościele.
 
Papież niewiele jednak mówi wprost o fundamencie chrześcijańskiej Europy. Wydaje się czasami, że odwołuje się do pojęć bardziej humanistycznych, ogólnoludzkich niż religijnych. Widać to szczególnie w kontekście problemu migracji i napływu muzułmanów na nasz kontynent.
– Franciszek rozumie dynamikę społeczną w perspektywie światowej. Widzi też rolę Europy w tych procesach. Jego zdaniem mury i zasieki nie zatrzymają migracji. Możemy oczywiście zostawić tych, którzy stanęli przed murem, aby tam umierali. Tylko że będziemy za tę sytuację odpowiedzialni. Zdaniem Franciszka umywanie nóg to korzenie chrześcijańskie Europy, a nie tylko wielkie wartości. Dlatego powracanie do korzeni chrześcijańskich oznacza powrót do umywania nóg, także tych, którzy są uchodźcami. Franciszkowi bardzo zależy na tożsamości chrześcijańskiej Europy. Jednak stawiane przez nas mury tej tożsamości nie wyrażają. Są z nią sprzeczne. Chrześcijanie nie budują murów, ale mosty. Każdy kraj powinien znaleźć odpowiednie rozwiązania polityczne, aby odpowiadały one rzeczywiście korzeniom chrześcijańskim Europy. Dzisiaj kraje są bardziej skłonne myśleć o sobie niż o tym, co wspólne. To grozi nam wszystkim i daje się zaobserwować w podejściu do uchodźców.
 
Ktoś nazwał to geopolityką miłosierdzia…
– Tak, miłosierdzie zdaniem Franciszka ma wymiar polityczny i oznacza, że niczego, co stanowić może dobro wspólne, nie wolno uważać za coś straconego. Szczególnie w relacjach między krajami i narodami. Papież nie mówi o kryzysach międzynarodowych językiem jaskrawym. Raczej stara się zobaczyć rzeczywistość niejako z bliska. Nie wchodzi w układy, ale rozmawia. Wie, że w relacjach międzynarodowych panuje walka o dominację. W tej grze nie ma zwyczajnie dobrych i złych. W wielkiej polityce jest konflikt interesów i mało moralności. Dlatego rozmawia ze wszystkimi. Chce otwierać procesy pojednania, których spełnienia może on nie zobaczy. Można też powiedzieć, że one z zasady nigdy się nie skończą.
 
Są jednak momenty, kiedy trzeba podejmować konkretne decyzje.
– Papież Franciszek nie podejmuje decyzji na zasadzie zestawienia: plusy i minusy. Chcąc pójść we właściwym kierunku, czeka na tzw. pociechę duchową, znak od Ducha Świętego. Dlatego jego myśl jest otwarta i niedokończona. Według papieża Franciszka człowiek wierzący musi być otwarty na Boga, który prowadzi go ponad to, co tylko po ludzku wydaje mu się aktualnie najlepsze. Bóg może dokonywać rzeczy większych od ciasnych horyzontów człowieka. Papież idzie do przodu, prowadzony przez Ducha Świętego. Ma wielką jasność nie z racji racjonalizowania problemów, ale rozeznawania ich na modlitwie.
 
Czy Franciszek naprawdę rozumie Europę? Wydaje się, jakby po prostu chciał w całym Kościele wprowadzać zwyczaje latynoamerykańskie…
– Rozumie. Niewielu wie, że na jego edukację wywarli wpływ nauczyciele, którzy studiowali w Europie. Ponadto książki, które czytał, były zasadniczo europejskie. Cytuje często Romano Guardiniego i Ericha Przywarę. Ten ostatni, uczony polskiego pochodzenia, jest chyba największym jego autorytetem. Papież zna bardzo dobrze literaturę, szczególnie francuską. Rozumie dynamikę kulturową Europy, ale potrafi także osadzić ją w kontekście globalnym. Nie zawęża tego, co dzieje się na naszym kontynencie, do nas samych. Bardzo niesprawiedliwy jest sąd, że jego prostota oznacza uproszczenie. Niedawno opublikowałem jego teksty z 1968 r. i mogę potwierdzić, że są one bardzo skomplikowane. Zdolność Franciszka do myślenia na poziomie bardzo abstrakcyjnym i złożonym jest niezwykła. Ma świadomość, że prostota komunikuje najlepiej i nie musi spłycać. Wręcz przeciwnie.
 
Co więc chce nam papież zakomunikować?
– Franciszek ma jasny osąd kultury europejskiej i z niego wynika właśnie bardzo klarowna wizja. Papież ma świadomość, że wciąż dominuje sposób myślenia, który korzeniami sięga epoki V w., kiedy Konstantyn Wielki stworzył chrześcijanom dużą przestrzeń wolności. Sami chrześcijanie stopniowo zaczęli jednak przesiąkać zbyt światowym sposobem myślenia. Od tego momentu Kościół w Europie nie uwolnił się w sposób wystarczający od tendencji do zbyt ścisłego jednania się z władzą polityczną. Jeśli jednak Kościół związuje się z jakąś partią, sam przyjmuje pozycję nieprzyjaciela dla tych, którzy są z innej partii. To wielki błąd. To nie jest duch chrześcijański. Tego właśnie nauczył się Franciszek od Ericha Przywary. W tym kontekście papież często powraca do idei budowania kultury spotkania, która nie może opierać się na koncepcji państwa wyznaniowego. Tylko państwo, które gwarantuje rzeczywisty współudział wszystkich w budowaniu wspólnego dobra, będzie przestrzenią kultury spotkania. To jest bardzo trudne, bo są wartości, które nie wynikają tylko z religii, ale także z prawa naturalnego, a mimo to są przez społeczeństwo odrzucane. Rolą Kościoła jest więc uzasadniać wartości chrześcijańskie katolikom w sposób religijny i opierając się na prawie moralnym naturalnym, ale jego obowiązkiem jest także apelować do sumień wszystkich członków społeczeństwa, także niewierzących, uzasadniając te same wartości przede wszystkim oparłszy się na wspomnianym wyżej prawie moralnym naturalnym. Jeśli natomiast relacje między państwem i Kościołem są zbyt ścisłe, tzn. gdy Kościół przyjmuje pozycję tylko jednego środowiska politycznego, wówczas kultura spotkania upada.
 
Czy rzeczywiście papież rozumie nasz lęk przed uchodźcami?
– Jak już wspomniałem, papież przede wszystkim patrzy na historię. Europa to kontynent wielkich migracji. To, co teraz się dzieje, nie jest nowością. Wystarczy przypomnieć sobie inwazję barbarzyńców na imperium rzymskie. Chrześcijaństwo umiało się wpisać w nowe warunki, a nawet wykorzystało tamten kryzys do ukształtowania chrześcijańskiej Europy. Papież nie widzi więc problemu uchodźców w sposób naiwny. On dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że jest to ogromne i skomplikowane wyzwanie. Nie chce jednak, abyśmy zamykali oczy, udawali, że problemu nie widzimy, bo nas nie dotyczy. Dlatego Franciszek kładzie nacisk na przyjęcie uchodźców. Zamknięcie i odrzucenie to zachowanie sprzeczne z wartościami, które sami chrześcijanie uznają za fundament ich tożsamości i które chcą w Europie promować. Dlatego Franciszek nie uważa, że istnieją łatwe rozwiązania, ale też podkreśla, że nie można stosować krzywdzących uogólnień. Istnieje nieustanne zagrożenie terrorystyczne, ale odpowiedzią na tę sytuację nie jest zamknięcie wobec potrzebujących tylko dlatego, że mają ten sam kolor skóry co większość osób odpowiedzialnych obecnie za zamachy terrorystyczne. Trzeba w tym wielkim procesie migracji uczestniczyć i z miłością rozeznawać to, co powinniśmy zrobić. Zamknięcie i budowa murów nie są rozwiązaniem, które wypływa z właściwego rozeznania, ale są zwykłą obroną własnych przywilejów. W aktualnym momencie historii mamy bowiem ten przywilej, że nie toczą się u nas wojny, dlatego powinniśmy zrozumieć tych, którzy przed wojną i skrajną biedą, często wynikającą z minionych wojen, uciekają.
 
Tyle że nie tylko o przywileje chodzi, ale także o wartości.
– Dla Franciszka wartości chrześcijańskie nie są czymś abstrakcyjnym. Nie chodzi o wielkie idee, ale najpierw o postawę miłości, tak jak to zrobił Jezus, umywając uczniom nogi. Dlatego papież umył nogi więźniom i uchodźcom. Niektórzy twierdzą, że to gesty populistyczne, na pokaz. Franciszek wie, że tak o nim mówią, ale on się nie wycofuje. Robi swoje, bo głęboko w to wierzy. On taki jest. Zawsze taki był. Zresztą pamięta przeszłość własnej rodziny. Kiedy papież był w USA – przypomniał, że on też jest emigrantem.
 
Jak więc należy powracać do wartości chrześcijańskich? Jak je na nowo odkrywać i promować w społeczeństwach zlaicyzowanych?
– Franciszek jest w swojej religijności całkowicie otwarty na Boga, ale także na to, co ludzkie, na człowieka. Zdaje sobie sprawę, że życia człowieka nie da się zamknąć w schematach. Jest wiele problemów, których aktualnie nie rozumiemy, przynajmniej nie do końca. Nie potrafimy w sposób kompletny odpowiedzieć na wszystkie pytania o ludzkie życie. Postawą człowieka mądrego nie jest udzielać pospiesznie odpowiedzi tam, gdzie jeszcze ich nie mamy, ale wytrwale poszukiwać tej właściwej. W międzyczasie nie wolno upraszczać i osądzać. Dlatego papież nieustannie powraca do dwóch rzeczy, które są w Kościele niezbędne, tzn. do towarzyszenia i rozeznawania. Trzeba nauczyć się uczestnictwa w życiu człowieka i zrozumienia go dogłębnie. Tyle że dla Franciszka to nie jest problem. Problemem jest natomiast zamknięcie na poszukiwanie prawdy. Prawdziwym problemem jest pycha tych, którzy uważają, że wszystko już wiedzą. Wizja Franciszka to świat, który nie jest pozbawiony Boga. Bóg nie nadał prawa i się wycofał, a teraz z daleka osądza tych, którzy tego prawa nie przestrzegają. Nie. Bóg jest obecny w tym świecie, nieustannie prowadzi z nami dialog. Jest obecny aktywnie, inspiruje, daje duchowe natchnienia. Ten sposób porozumiewania się Boga z nami nie jest drugorzędny, ale jak najbardziej pierwotny. Dlatego poszukując właściwych odpowiedzi, musimy słuchać najpierw Boga, gdy mówi do nas na modlitwie, ale także w spotkaniu z drugim człowiekiem, słuchając go. Słuchanie człowieka oznacza otwarcie również na tego, który żyje daleko od Boga. Także w spotkaniu z takim człowiekiem możemy lepiej zrozumieć życie i ostatecznie wolę Boga.
 
Nawet jeśli ta osoba żyje w stanie grzechu ciężkiego?
– Na pierwszym miejscu nie jest osąd. Dobrze wiemy, że jedną rzeczą jest moralna ocena człowieka, często z zawężonego, bo naszego punku widzenia, a inną sam człowiek, który opowiada swoją historię. Papież, kiedy spotyka ludzi, najpierw chce wysłuchać ich historii. Jest gotowy spotkać się dosłownie z każdym i wysłuchać go. Zrobił to wobec osób, które tak wielu chrześcijan nie chce posłuchać, ale których tylko się osądza. Do nich należą chociażby homoseksualiści. Papież przyjął również transseksualistę, który został wyrzucony ze swojej parafii po tym, co zrobił, mimo że wcześniej był jej aktywnym uczestnikiem. Dlatego widzimy, że pierwszym celem Franciszka jest wysłuchać człowieka i w jego historii odnaleźć ślady Boga. Razem z grzesznym człowiekiem chce szukać Boga, Jego wołania, Jego pociech i wezwań, które są w nim obecne. To nie znaczy, że nie można osądzać czynów, tylko że człowiek jest pierwszy, musi wyprzedać nasze opinie i osądy. Poza tym nie jest możliwy osąd obiektywny, jeśli wcześniej nie ma rzeczywistego przyjęcia i wysłuchania.
Franciszek tak rozumie swoje biskupie powołanie. Jest lekarzem i sędzią. Uważa, że leczenie duszy człowieka nie polega tylko na zastosowaniu normy moralnej. Byłby wówczas jedynie sędzią, stosowałby prawo, które osądza, a nie leczy. Leczenie duchowe to wchodzenie w dialog życia, aby to, co grzeszne, zostało rozpoznane jako rzeczywiste zło, a dobro ukazało się jak światło, zabłysnęło nadzieją. W tym rozpoznawaniu duszy człowieka Franciszkowi bardzo pomaga literatura piękna. Dzięki niej potrafi zrozumieć dynamikę ludzkich uczuć, a nie tylko fakty. Dusza nie jest w jakimś zatrzymanym stanie, ale zawsze w procesie, człowiek jest nieustannie w drodze. Papież chce człowieka spotkać na tej drodze, odkryć jego motywacje, poznać niepokoje. To jest sposób na prawdziwe wsłuchanie się nie tylko w historię człowieka, ale także w Boga, który w tej historii rzeczywiście mówi.
 
Ten sposób myślenia może rzeczywiście zmienić duszpasterstwo Kościoła.
– Kościół można porównać do latarni albo do pochodni. Latarnia jest stabilna. Kiedy statki są daleko i jest burza, marynarze tracą orientację, bo nie widzą światła. Pochodnia natomiast towarzyszy ludziom w drodze. Nawet jeśli ludzie oddalają się od centrum, ta pochodnia jest z nimi. Nawet wtedy, gdy światło wydaje się małe, może ono wciąż oświetlać drogę. Można powiedzieć, że ludzie idący w stronę przepaści właśnie dzięki pochodni mogą zobaczyć więcej, także samą przepaść. Dlatego papież nie powiedział, że Kościół czasem jest szpitalem polowym, ale że z zasady jest tym szpitalem. Kościół w pierwszym rzędzie nie walczy o zasady i idee, ale o zbawienie dusz.
 



O. Antonio Spadaro SJ
włoski pisarz i teolog, wybitny ekspert w dziedzinie komunikacji, redaktor naczelny miesięcznika „La Civiltá Cattolica”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki