Logo Przewdonik Katolicki

Nie jestem godzien

Monika Białkowska

W niektórych miejscach ich obecność jest naturalna, nikt się jej nie dziwi. W innych wciąż wzbudzają ciekawość lub obawę.

Kim są nadzwyczajni szafarze Eucharystii – świeccy mężczyźni, którzy biorą w ręce Najświętszy Sakrament, żeby udzielać go podczas Mszy św. lub zanosić chorym?
 
Wszystko jak należy
– W parafii św. Mikołaja w Inowrocławiu jest nas czterech – mówi Maciej Mączyński. – Pomagamy księżom wyłącznie na Mszach św. Jeśli chodzi o zanoszenie Ciała Pańskiego do chorych, na razie nie ma w naszej parafii takiej potrzeby, ale jeśli ksiądz proboszcz będzie takiej pomocy potrzebował, oczywiście będziemy gotowi. Kiedy ksiądz proboszcz w 2007 r. zaproponował mi bycie szafarzem, moja odpowiedź była szybka i twierdząca. U większości powołanych do tej posługi pojawia się wątpliwość: czy jestem godzien? Czy podołam obowiązkom? Nie trzeba się jednak zbyt dużo zastanawiać nad tym, czy jestem godny, ale raczej zrobić wszystko, żeby godnym się stawać i żeby zachowywać się tak jak należy. Obowiązkowym elementem naszej formacji są rekolekcje w Wielkim Poście. Oczywiście trzeba być człowiekiem wierzącym i nieustannie się w tej wierze ćwiczyć. Bycie szafarzem nie spowodowało w moim życiu jakiejś radykalnej zmiany, ale zwiększyło poczucie obowiązku. Chcę poważniej i bardziej dogłębnie podchodzić do swojej religijności, trzymać pewną dyscyplinę duchową – nawet jeśli odbywa się to koszem pełnego zrozumienia niektórych prawd. Człowiek czasem czeka, żeby wszystko zrozumieć, żeby wszystkie tajemnice mu się wyjaśniły, tymczasem taki moment wcale nie następuje. Rzadko kto ma tę łaskę. Ale nauka jest znana, dostępność Pisma Świętego, katechizmu i wszelkich nauk jest pełna, nikt niczego przed nikim nie ukrywa. I tego trzeba się trzymać. Jako szafarz nadzwyczajny czuję się podwójnie zobowiązany do tego, żeby nawet jeśli czegoś nie rozumiem, zachowywać to dla siebie, pytać, rozważać, a swoje obowiązki wykonywać nie tak, jak mi podpowiada jakieś moje widzimisię, ale tak, jak należy. Inaczej tworzylibyśmy w Kościele jakieś swoje nurty, a przecież zupełnie nie o to chodzi. Wiem, że nie jestem filarem swojej parafii, że moja parafia ode mnie nie zależy: jestem człowiekiem, który swoją posługą może jedynie pewne rzeczy ułatwić i usprawnić.
 
Mężczyzna i katolik
Szafarzem od roku jest Krystian Pietruszczak z parafii pw. Matki Zbawiciela na gnieźnieńskich Dalkach. – Bycie szafarzem zaproponował mi ksiądz w czasie wizyty kolędowej – wspomina. – Nigdy nie uczestniczyłem w życiu parafialnym poza niedzielnymi Mszami, nie należałem do żadnych ruchów, jestem zawodowym żołnierzem, więc bycie szafarzem jakoś mi nie pasowało do mojej kariery zawodowej. Nad propozycją zastanawiałem się bardzo długo i w zasadzie miałem odmówić: nie czułem się godny, nie lubię występować publicznie… Otworzyłem wtedy Pismo Święte i przeczytałem fragment z księgi Izajasza:„Nie lękaj się, bo cię wykupiłem, wezwałem cię po imieniu; tyś moim! (…) Nie lękaj się, bo jestem z tobą. (…) Przywiedź moich synów z daleka i córki moje z krańców ziemi”. Łzy stanęły mi w oczach i zrozumiałem, że Pan Bóg czegoś ode mnie chce. Rok wcześniej zaczęła mi to zresztą powtarzać moja żona, która obserwowała moją zmianę, coraz częstsze rozmowy z rodziną na temat wiary, w których wcale nie chciałem zabierać głosu, a potem mówiłem rzeczy, których teraz nie byłbym w stanie powtórzyć. Pan Bóg dawał mi dar mówienia rzeczy zgodnych teologicznie bez wcześniejszego przygotowania: taki mały cud. Żona zna mnie najlepiej, jesteśmy małżeństwem od 19 lat, więc potrafi obiektywnie zobaczyć tę przemianę, którą przeszedłem od rozrywkowego macho… Ważne było tu świadectwo mojego teścia, który pokazał mi, że można być jednocześnie prawdziwym mężczyzną i  wierzącym katolikiem: tego wcześniej w moim życiu nie było, w domu uczyłem się tylko twardej, męskiej walki z życiem.
W pracy na moją posługę zdarzały się wprawdzie dziwne reakcje, ale Pan Bóg dał mi również umiejętność spokojnego odpowiadania na wszelkie prowokacje. Sam się czasem sobie dziwię, bo wiem, że zwykle w takich sytuacjach odpierałbym ataki – a tu czuję, że mogę mówić spokojnie i jakby nie od siebie. Wiem, że Pan Bóg daje człowiekowi i słowa, i siły. Daje też moc, umiejętności i opanowanie: mój strach nie ma wpływu na to, co robię, mogę wyjść przed ludzi, czytać czytanie w trakcie Mszy św.
 
Wymodlony przez wujka
Karol Maciejewski od dwóch lat posługuje jako szafarz nadzwyczajny w parafii w Budzisławiu Kościelnym. – Pochodzę z bardzo religijnej rodziny, jeden brat mojego ojca był księdzem, a drugi, Marian Maciejewski, znanym profesorem filologii na KUL. Gdy zmarł, pojechaliśmy na jego pogrzeb. Urzekło mnie wtedy, ilu ludzi przyszło i ilu mówiło o nim dobre słowa. Ktoś powiedział nawet, że modli się za jego wstawiennictwem, bo wierzy, że jest już w niebie. Po powrocie do domu, przy wieczornej modlitwie, ja też się pomodliłem za wstawiennictwem wujka. Następnego dnia byłem w kościele na Różańcu i wtedy właśnie ksiądz proboszcz zaproponował mi, żebym został szafarzem. Od razu pomyślałem, że jest w tym pewnie palce wujka… Oczywiście miałem wątpliwości, czy się do tego nadaję, czy jestem godzien. Potem pojechałem na adwentowy dzień skupienia dla szafarzy i urzekła mnie ta gorliwość w modlitwie, ten głośny śpiew tylu mężczyzn. Wreszcie otrzymałem dekret od księdza biskupa. Nie ukrywam, że teraz moja rodzina znalazła się w pewien sposób „na świeczniku” – tym bardziej że wcześniej w parafii nikt o szafarzach nawet nie słyszał i zwłaszcza starszym ludziom trudno było wytłumaczyć, co to za nowość. Obserwowałem też pozytywne reakcje ludzi, z którymi nigdy wcześniej nie zamieniłem słowa, a teraz podchodzili i cieszyli się, gratulowali. Moje życie bardzo się zmieniło. Zawsze byłem blisko Pana Boga, ale teraz trzeba pogodzić pracę zawodową z dodatkowymi obowiązkami. Występowanie publiczne również nie jest dla mnie łatwe i nawet teraz, po dwóch latach, zdarzy się, że człowiekowi mocniej zabije serce czy zadrży ręka. Kiedy siadam po rozdanej Komunii, jeszcze wzrokiem sprawdzam, czy gdzieś jakiś okruszek nie leży… Trudna jest też wizyta u chorych, zwłaszcza tych, którzy już wiedzą, że odchodzą. 
 
Pan Bóg coś wymyśli
Mateusz Piskorski z parafii św. Jadwigi w Inowrocławiu do posługi szafarza dopiero się przygotowuje. – Szafarze interesowali mnie od bardzo dawna, ale miałem świadomość, że to tylko moje pragnienie – tłumaczy. – To nie powinno być wyłącznie moje, to powinna być wola Pana Boga, który będzie mówił przez człowieka. Bo może jeszcze nie dorosłem? Może to jeszcze nie jest ten czas? Od wielu lat jesteśmy z żoną w Domowym Kościele, mamy dwóch synów. Żona przez wiele lat chorowała, ma status osoby niepełnosprawnej w stopniu znacznym, po intubacji zamknęła jej się tchawica i funkcjonowała z rurką tracheotomijną. Po latach Pan Bóg znalazł sposób na to, by mogła wrócić do zdrowia, w styczniu lekarz mógł wreszcie usunąć jej rurkę. To był dla mnie czas szesnastoletnich rekolekcji, bo rekolekcjami jest życie z chorym człowiekiem. Propozycja zostania szafarzem padła jeszcze przed ostatnią operacją żony, wtedy też podjąłem decyzję, że chcę na nią odpowiedzieć pozytywnie. Żona trochę się boi, czy przypadkiem rodzina nie zejdzie teraz na dalszy plan – ale bycie szafarzem to nie jest ucieczka od rodziny, bo swoją rodzinę bardzo kocham. To tylko wypełnienie tego, co jeszcze mogę w życiu zrobić. Czy nie mogę się doczekać? To nie jest tak, że nie mogę się doczekać albo się boję. Owszem, trzęsą mi się ręce na samą myśl, że podniosę Pana Jezusa. Ale jestem spokojny, bo wiem, że to nie wyszło ode mnie, że to nie jest mój plan. Przez lata choroby mojej żony uczyłem się cierpliwości: tej cierpliwości towarzyszy teraz również spokój. Bo jeśli Pan Bóg chce zrobić coś dobrego, to znajdzie sposób na to, żeby człowiek nie musiał się bać. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki