Ochrona życia od poczęcia do śmierci, tradycyjna definicja małżeństwa i rodziny, poszanowanie dla wolności sumienia – tak nadal wygląda polski system prawny. Ale tylko naiwni mogą zakładać, że skoro u nas tak jest, to będzie to respektowane w innych państwach. A już zwłaszcza tam, gdzie wyjeżdżamy „za chlebem”. Otóż nic bardziej mylnego.
„Rodzinni” inaczej
Modelowym przykładem takiej sytuacji jest arcydemokratyczna z nazwy Norwegia – jeden z tych krajów, które najchętniej przyjmują polskich lekarzy i personel medyczny. Nasi rodacy pracujący w tamtejszej służbie zdrowia cieszą się bardzo dobrą opinią, są zachęcani do przyjazdu, kuszeni zarobkami i perspektywami rozwoju zawodowego. Ale to tylko jedna strona medalu. Przybysze z Polski muszą liczyć się również z tamtejszym prawodawstwem, które w znaczący sposób zaczyna ingerować w kwestie dotyczące sumienia i moralności. O sprawie tej napisał niedawno „Nasz Dziennik” w artykule Tyrania aborcji, wskazując, że norweskie władze zwalczają prawo do sprzeciwu sumienia części lekarzy rodzinnych, wymuszając na nich m.in. wystawianie skierowań na aborcję. Co prawda prawo w Krainie Fiordów przewiduje jak na razie stosowanie klauzuli sumienia, jednak nie w każdym przypadku i w odniesieniu nie do każdego lekarza. I tak ginekolog oraz położna mogą odmówić bezpośrednio wykonania oraz udziału w zabiegu przerywania ciąży (podobnie jak w przypadku zabiegu sztucznego zapłodnienia), powołując się właśnie na konflikt sumienia, jednak wspomniani lekarze rodzinni już nie. W norweskim systemie opieki zdrowotnej zajmują się oni bowiem nie tylko opieką nad matką i dzieckiem w czasie ciąży, ale również m.in. zakładają wczesnoporonne spirale domaciczne, nie mówiąc już o takiej „oczywistości” jak przepisywanie antykoncepcji farmakologicznej. Ponadto do zadań przydzielonych im na stałe należy wypisywanie skierowań dotyczących procedury in vitro oraz dostarczenie szpitalowi dokumentacji medycznej oraz opisu przypadku danej pacjentki potrzebnych do przeprowadzenia aborcji. Nawiasem mówiąc, zabiegi przerywania ciąży są w Norwegii dostępne „na żądanie” do 12. tygodnia ciąży, a za zgodą specjalnej komisji także do 18. tygodnia (a w pojedynczych przypadkach nawet do 23. tygodnia życia dziecka).
Wszystko od początku
Jeszcze w 2014 r. każdy lekarz w Norwegii miał prawo w umowie o pracę zawrzeć tzw. zastrzeżenie, w którym mógł określić swój negatywny stosunku do przerywania ciąży. Kobieta zamierzająca dokonać aborcji była kierowana do innego lekarza rodzinnego. W ostatnich miesiącach jednak środowiska feministyczne, media i lewicowi politycy przypuścili zmasowany atak na to odstępstwo od wolnościowej „normy”, twierdząc, że jest to zamach na prawo kobiet do… ochrony zdrowia (sic!). Z kolei Norweska Rada Nadzoru ds. Ochrony Zdrowia uznała, że lekarze korzystający z zastrzeżenia „uchylają się od obowiązków”. Naciski na nich stały się tak duże, że część medyków wycofała się z zastrzeżeń, a niektórzy zmienili specjalizację. Pracująca w Norwegii dr Katarzyna Dębicka w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” podała przykład dwóch swoich kolegów, którzy w umowie zastrzegli, że nie będę zakładać pacjentkom wkładek domacicznych. W ostatnim roku zmuszeni oni zostali porzucić specjalizację z medycyny rodzinnej i rozpoczęli specjalizację z psychiatrii. Inni pod wpływem krytyki i presji władz gminnych w ogóle odeszli z pracy, otrzymując rekompensatę za „dobrowolną” rezygnację. „Wszyscy przeżyli poniżenie, musieli porzucić swoje gabinety, przekreślić lata specjalizacji w medycynie rodzinnej i zacząć od początku” – opisywała dr Dębicka.
Trudny sprzeciw sumienia
Norweski przykład dobitnie pokazuje, jak bolesne może okazać się zderzenie z miejscowym prawem interpretowanym na ideologiczną modłę. Bardzo łatwo przełożyć to zresztą na inne sytuacje z katalogu „niepoprawnych”, „nieeuropejskich” i „niepostępowych”. Szczególnie wobec oskarżeń o tzw. homofobię. Bo o ile w przypadku aborcji istnieją jeszcze jakieś względy humanitarne oraz przepisy ograniczające pełną dowolność zabiegów, to kiedy mowa o prawach osób homoseksualnych, takich hamujących osłon właściwie nie ma. Widać to na przykładzie dwóch głośnych przypadków cukierników z Irlandii Północnej, którzy odmówili parom homoseksualnym umieszczenia napisu na torcie, wychwalającego małżeństwa tej samej płci. Komisja Równości Irlandii Północnej uznała, że „dyskryminują” oni mniejszości seksualne. W jednym przypadku sprawa trafiła do sadu w Belfaście. Cukiernik został zmuszony wykonać tort, a ponadto – jak doniosły media – zawarł prywatną ugodę ze skarżącymi i wypłacił im kilkaset funtów odszkodowania. Bardzo podobne historie miały miejsce także w Stanach Zjednoczonych i dotyczyły nie tylko cukierników, ale także florystki, fotografa i przedstawicieli kilku jeszcze innych „weselnych” branż. W każdym przypadku pozwani powoływali się na to samo: twierdzili, że nie są przeciwko samym osobom homoseksualnym, natomiast ze względów światopoglądowych nie mogą oni zaakceptować związków takich par.
Być może ktoś w tym momencie stwierdzi, że trudno porównywać takie „tortowe dylematy” do dramatu osób przymuszanych do współudziału w aborcji, tym niemniej mechanizm nacisku pozostaje co do istoty taki sam. I choć zapewne dla części osób nie będzie problemem upieczenie ciasta czy ułożenie wiązanki kwiatów dla homoseksualnej pary, to jednak dla innych jest to już działanie fundamentalnie niezgodne z ich sumieniem. I mają do tego święte prawo. Tymczasem groźba ewentualnego procesu, kary finansowej, publicznej nagonki, a nawet bankructwa (znane są przypadki cukierni i pizzerii, które „poszły z torbami” właśnie z powodu oskarżeń o „homofobię”) stawia ich w sytuacji niedopuszczalnego przymusu. Na dodatek z przepisów antydyskryminacyjnych uczyniono dziś bożka, któremu na Zachodzie poddane są niemal wszystkie dziedziny życia. Co gorsza, owe przepisy można interpretować bardzo szeroko. I wcale nie jest wykluczone, że przed sądem może znaleźć się np. polski budowlaniec, który odmówi zbudowania domu dla homoseksualnej pary – nawet jeżeli właściwie powody jego odmowy będą kompletnie inne niż „homofobiczne”.
Sumienie podrzędne
Najbardziej „groźne” – w znaczeniu implementacji do codziennego życia różnych lewackich nowinek – wydają się dziś kraje skandynawskie. Tamtejsze służby państwowe są wyposażone w szerokie uprawnienia i szczególnie bezwzględne w egzekwowaniu postępowych norm. Dowodem na to jest choćby skrajnie ideologiczne podejście do kwestii wychowania dzieci – tradycyjne, katolickie, konserwatywne wychowanie może być uznane za „homofobiczne”, „przemocowe”, a nawet „nieekologiczne” i grozić poważnymi konsekwencjami, łącznie z odebraniem praw wychowawczych.
Nie sposób także nie zauważyć, że debata na temat stosowania klauzuli sumienia wkracza na Zachodzie w coraz ostrzejszą fazę. Już dziś nie brakuje interpretacji głoszących – tak jak Norwegii – że prawo do wolności sumienia powinno być podrzędne w stosunku do „praw zdrowotnych” kobiety, albo, że stosowanie klauzuli sumienia stanowi rodzaj „niedopuszczalnego osądu moralnego”. Przesuwają się także granice przymusu prawnego. Dziś lekarzy zmusza się do aborcji, jutro zapewne przyjdzie kolej na eutanazję. Tak właśnie stało się we Francji, gdzie uchwalona w 2015 r. przez tamtejszy parlament ustawa eutanazyjna nie daje lekarzom żadnego prawa do sprzeciwu sumienia i zmusza do uczestnictwa w „głębokim i trwałym uspokojeniu pacjenta”.
I na koniec jedno ważne zastrzeżenie. Ten tekst nie ma z założenia zniechęcać ludzi do wyjazdu na Zachód w poszukiwaniu lepszej przyszłości. Znakomita większość rodaków radzi sobie wszak na obczyźnie całkiem dobrze. Nie każdy ma także do czynienia z podobnymi dylematami, przed jakimi stają lekarze w Norwegii, albo po prostu nie podchodzi do tego w równie pryncypialny sposób. Ale sam fakt, że konflikt sumienia coraz częściej wkracza na Zachodzie także na niwę zawodową, każe zwrócić uwagę na taką ewentualność. I lepiej o tym wiedzieć zawczasu.