Przypominam sobie tę rozmowę, bo zastanawiam się, jakich słów użyć w tym wielkopostnym tekście. Czy mówić o namiętności czy może o zmysłowości? O nieczystości? O pożądliwości? Każde z tych określeń ma trochę inne znaczenie, każde jest jakoś niezręczne, niesie własny bagaż możliwych nieporozumień i potrzebnych wyjaśnień. Zacznijmy w takim razie od innej strony.
Gotowanie żaby
Podobno jeśli do gorącej wody wrzuci się żabę, ta natychmiast wyskoczy. Jeśli jednak włożyć ją do zimnej wody, która stopniowo będzie podgrzewana aż do temperatury wrzenia, żaba zwyczajnie się ugotuje, jakby nie zauważając narastającego zagrożenia. W podobny sposób można opisać proces, który ma miejsce w Polsce na przestrzeni ostatnich 25 lat. Jesteśmy stopniowo przyzwyczajani do coraz większego nacisku na kwestie ciała i przyjemności z nim związane. Reklama zachęca nas do „rozkoszy podniebienia”, radzi, żeby „pobudzić swoje zmysły”, „pozwolić sobie na chwilę przyjemności” itd. Przysłowiowe podgrzewanie wody jest jeszcze bardziej widoczne w tym, co dotyczy sfery seksualnej. Przesuwanie granic tego, co akceptowalne (a przynajmniej tolerowane), sprawia, że to, co dwadzieścia lat temu szokowałoby, dziś ma prawo obywatelstwa w głównym nurcie kultury. Widać to na przykład po sposobie pokazywania nagości: współczesny film nierzadko zawiera treści, które dwadzieścia lat temu uznano by za pornografię. Ponieważ wszystko dzieje się stopniowo, to dziś stosunkowo łatwo potraktować jako normalne nasycenie elementami seksualnymi docierających do nas treści, a wykorzystywanie mechanizmu pożądania jako oczywisty element marketingu, zaś obecność podobnych obrazów jako coś zwyczajnego.
Oczywiście sama pornografia stanowi osobny problem, a jednocześnie jej rozpowszechnienie i łatwa dostępność (zwłaszcza przez internet) wpisują się w całość obrazu „podgrzewania” kultury, w której jesteśmy zanurzeni. Na marginesie – w tej kwestii warte polecenia są działania Stowarzyszenia Twoja Sprawa (www.twojasprawa.org.pl), które wskazuje na szkodliwość zjawiska oraz alarmuje o jego skali, zwracając uwagę zwłaszcza na dzieci i młodzież (a dane są niepokojące: w Polsce co drugi chłopiec w wieku gimnazjalnym regularnie ma kontakt z pornografią).
Na pewno ma sens zastanawianie się nad psychologicznymi czy społecznymi skutkami takiego stanu rzeczy, jeśli jednak użyłem porównania do tej nieszczęsnej żaby w garnku, to przede wszystkim po to, żeby zwrócić uwagę na wymiar duchowy całej sytuacji, którym jest rzeczywistość pokusy. Jesteśmy wystawieni na pokusy, i to ich obecność i „temperatura” wokół nas (przynajmniej jeśli chodzi o pokusy związane z ciałem) wydają się wzrastać. W naszym wypadku także chodzi o życie. Bardzo jasno pisze o tym św. Jakub, kiedy zastanawia się nad pożądliwością jako sferą podatności człowieka na pokusę: „Następnie pożądliwość, gdy pocznie, rodzi grzech, a skoro grzech dojrzeje, przynosi śmierć” (Jk 1, 15). Ten duchowy wymiar nie jest dla nas „mierzalny”, a jednocześnie dla wierzącego jest oczywiste, że uleganie pożądliwości ma jakiś swój udział w cudzołóstwach i rozpadzie małżeństw, rozpowszechnieniu związków nieformalnych (czyli konkubinatu, jeśli porzucić językową poprawność polityczną) i pewnych formach uzależnień.
Nuty wolą tańczyć solo
Mówiłem na początku o różnych pojęciach, którymi można opisywać rzeczywistość pokusy i grzechu, o które tu chodzi. Trzem z nich spróbujmy się przyjrzeć bliżej.
Najpierw nieczystość, bo właśnie głównie na „pokusę przeciw czystości” zwróciliśmy wcześniej uwagę. Popatrzmy jednak od strony pozytywnej, próbując zobaczyć, czym jest czystość. W sensie ścisłym jest ona pewną duchową umiejętnością, moralną sprawnością, czyli (nie bójmy się tego słowa) – cnotą, która pozwala na panowanie nad seksualnością i na harmonijne włączenie jej w całość duchowego i moralnego życia człowieka (zgodnie z jego osobistym powołaniem, więc na przykład inaczej w przypadku zakonników, a inaczej – małżonków). Jednak w sensie szerszym można powiedzieć, że czystość jest „przejrzystością na Bożą miłość”. Pomaga tę miłość przyjąć, czyni człowieka wrażliwym na Boga – pamiętamy Jezusa mówiącego: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5, 8). Ta przejrzystość na Bożą miłość działa też w drugą stronę, tzn. przekłada się na to, jak człowiek wyraża swoją miłość, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego seksualność.
Wobec tego nieczystość jest zaprzeczeniem tej przejrzystości. Z jednej strony może odbierać wrażliwość na Boga i Jego sprawy, z drugiej – powoduje, że człowiek nie dorasta do swojego powołania do miłości drugiego człowieka. Mówiąc bardziej konkretnie – aktywność seksualna człowieka przestaje być wewnętrznie powiązana z prawdziwą miłością. Lepiej to widać, gdy weźmiemy pod uwagę drugie z pojęć wspomnianych na początku, czyli to, co Tradycja nazywa pożądliwością.
Tajemnicza katastrofa, którą był grzech pierworodny, sprawiła, że nie tylko zwrócenie ku Bogu przestało być dla człowieka czymś oczywistym, ale rozpadła się także harmonia pragnień i dążeń w jego wnętrzu. To, co było zestrojonym zespołem, stało się zbieraniną fałszujących często głosów, z których każdy ciągnie w swoją stronę, trochę jak w piosence Wysockiego o tym, że „nuty wolą tańczyć solo, choć wiadomo, że to chór najlepiej brzmi”. I Kiedy mowa o pożądliwości, chodzi właśnie o tę wynikającą z grzechu pierworodnego skazę, o ten brak umiaru w przeżywanych przez człowieka pragnieniach, impulsach i popędach. Pojęcie pożądliwości tradycyjnie (np. u św. Tomasza z Akwinu) odnosi się szczególnie do braku umiaru związanego z przyjemnościami ciała (nie tylko seksualnymi, ale także np. z jedzeniem).
Pożądliwość nie jest tym samym co pożądanie seksualne czy głód w sensie czysto naturalnym czy biologicznym. Chodzi raczej o te dążenia biologiczne oderwane od człowieka widzianego całościowo, niepoddane racjonalnemu osądowi, a jednocześnie "ściągające w dół" ludzką wolę i ostatecznie pomniejszające człowieka. Widać to dobrze na przykładzie uzależnień (które, mozna postrzegać jako chorobę, ale mają one także swój wymiar duchowy). Wchodząc w uzależnienie, wola człowieka idzie w sposób wolny, lecz nieracjonalny i nieumiarkowany, za bodźcem związanym z przyjemnością (np. alkoholem). Kiedy człowiek zaczyna w taki sposób ulegać pożądliwości, jego wolność z czasem zmniejsza się i może się to skończyć smutnym zwycięstwem jednego głosu z całego „chóru pragnień” i całkowitym skupieniu człowieka na jednym bodźcu (np. alkoholu). W przypadku zaawansowanych uzależnień łatwo dostrzec degradację człowieka i to, że działa on poniżej swojej godności. Zaczyna się to jednak dużo wcześniej – wtedy, kiedy podąża za „pojedynczą nutą” jakiegoś pragnienia, które woli raczej „grać solo” niż w harmonii z innymi.
W przypadku seksualności ten „początek” ma miejsce, kiedy nie jest ona realizowana w swym właściwym kontekście, tzn. w przestrzeni spotkania z drugą osobą w małżeństwie opartym na wiernej i płodnej miłości oblubieńczej. Karol Wojtyła, rozważając tę rzeczywistość w książce Miłość i odpowiedzialność, w ten sposób opisuje „niebezpieczeństwo moralne” związane z „pożądliwością ciała”: „Prowadzi ona do «miłości», która nie jest miłością, wyzwala bowiem przeżycia miłosne na kanwie samego pożądania zmysłowego oraz jego zaspokajania – przeżycia te mają za przedmiot osobę drugiej płci, a równocześnie nie dorastają do osoby, zatrzymują się bowiem tylko na «ciele i płci», jako na swojej właściwej i jedynej treści”. I dodaje mocne słowa: „Stąd płynie dezintegracja miłości”.
Młyn serca
Na koniec słowo o pierwszych mnichach i namiętności, od której zaczęliśmy. Dziś budzi ona często (podobnie jak u mojej znajomej) skojarzenia przynajmniej częściowo pozytywne z czymś pełnym życia i energii. Dla ojców pustyni, pierwszych zakonników z początków chrześcijaństwa, namiętność była czymś negatywnym, podobnym znaczeniowo do pożądliwości, ale szerszym, bo obejmowała praktycznie wszystkie pozbawione harmonii pragnienia w sercu człowieka. Żyjący w IV w. Ewagriusz z Pontu pisze, że namiętność to jakaś „przyjemność wroga człowiekowi, zrodzona z wolnej woli i przymuszająca umysł, aby źle używał Bożych stworzeń”. „Beznamiętność”, do której dążyli starożytni mnisi, nie była jakąś „nieludzką nieczułością”, ale raczej stanem czystości serca umożliwiającym miłość i pełną pokoju modlitwę. Podobnie my, jeśli mamy się przeciwstawiać pożądliwości, to nie w ten sposób, że każemy raz na zawsze zamilknąć rodzącym się w nas impulsom i pragnieniom, ale że raczej będziemy z pomocą łaski Bożej je kształtować i nimi kierować. Nie chodzi o to, żeby całkowicie uciszyć fałszywie śpiewający chór pragnień i naturalnych pożądań, ale by przywrócić mu harmonię.
Jezus powiedział, że to w ludzkim sercu rodzi się nieczystość, „z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa…” (Mk 7, 21–22). W starożytności nawiązywano do tych słów, mówiąc że nasze serce podobne jest do nieustannie pracującego młyna. Czystość mąki, która z niego wychodzi, zależy także od tego, co do niego się wrzuca… Dlatego należy strzec „młyna swego serca” i czuwać nad tym, czym człowiek się karmi, jakie historie i obrazy do siebie dopuszcza, dbać o to, by zawsze było w nim ziarno Bożego słowa, z którego pochodzi „najczystsza mąka”.
To jasne, że w tym świecie jesteśmy „wystawieni na pokusy”, a jednocześnie pewne, że świętość jest możliwa dzięki Temu, który powiedział: „Miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16, 33).
Pytania:
1. Czy jest we mnie pragnienie czystości? Co robię, aby moje myśli, słowa i czyny takie były?
2. Czym karmię swoje serce? Jakie treści i obrazy wpuszczam do siebie? W jaki sposób staram się je selekcjonować, dokonywać wyboru?
3.Jak kształtuję rodzące się we mnie naturalne pożądania? Czy staram się racjonalnie oceniać, szukając w sumieniu właściwej miary w ich realizacji?