Według fachowców to w tej chwili najlepszy przyjmujący na świecie. Po tym, jak trzy lata temu zrezygnował z gry w reprezentacji Kuby, w której mimo młodego wieku (19 lat!) był kapitanem, naturalizować go chcieli Rosjanie, Włosi, Turcy i Katarczycy. On jednak chce grać pod biało-czerwoną banderą. – Lubię Polskę, chcę żyć w tym kraju i grać w reprezentacji – mówił w marcu Wilfredo Leon Venero po tym, jak został okrzyknięty najlepszym zawodnikiem finałów siatkarskiej Ligii Mistrzów. Jego wniosek o obywatelstwo z poparciem Polskiego Związku Piłki Siatkowej, przeszedł już kolejno przez Ministerstwo Sportu i Turystyki oraz resorty spraw wewnętrznych i spraw zagranicznych. Kropkę nad „i” w połowie lipca postawił ustępujący prezydent – Bronisław Komorowski. Wilfredo jest już Polakiem. Podobnie było już w przeszłości z zagranicznymi piłkarzami, koszykarzami, hokeistami, rugbistami czy pingpongistami. Siatkarska reprezentacja, obecnie najlepsza na świecie, nigdy dotąd nie korzystała jednak z takich posiłków. Czy skorzysta z Leona?
Jeśli chce, niech gra
Prezes siatkarskiej federacji Paweł Papke, choć podpisał deklarację wspierającą nadanie Leonowi polskiego obywatelstwa, podchodzi do sprawy ostrożnie. Docenia klasę sportową Kubańczyka, jednak przyznaje, że nie modli się o to, by zagrał w kadrze, przypominając, że według procedur może to nastąpić dopiero za dwa lata, a poza tym polscy siatkarze tytuł mistrzów świata zdobyli bez naturalizowanego zawodnika. Francuski trener siatkarzy Stéphane Antiga też ma na ten temat jasno określone zdanie. – Uważam, że w ogóle nie powinno być możliwości zmieniania kadry, grania dla innego kraju, bo to trochę nieuczciwe. Ale skoro ten system tak w tej chwili działa, a jeden z najlepszych graczy na świecie chce grać dla biało-czerwonych i ponosić te same wyrzeczenia jak reszta, to jest u nas mile widziany – mówił niedawno na stronie plusliga.pl. Były szkoleniowiec kadry Ireneusz Mazur mówi, że ci, którzy mają polski paszport mają też prawo być uwzględniani we wszystkich dziedzinach życia, jako pełnoprawni obywatele. – Niczego nie powinniśmy mu zabraniać z chwilą, gdy dajemy mu prawo do bycia obywatelem RP. W tym także reprezentowania naszego kraju w tym, w czym jest naprawdę dobry – tłumaczy mi w rozmowie były szkoleniowiec.
Matka, życie, ojczyzna
Przysposabianie obcokrajowców w polskich kadrach to rzecz praktykowana od wielu lat. W czerwcu Polakiem został Amerykanin A.J. Slaughter, który ma wspomóc na Eurobaskecie polskich koszykarzy, a przed rokiem z tych samych powodów polski paszport odebrała jego rodaczka – Julie McBride. Na cudzoziemcach z polskim paszportem opierała się swego czasu niemalże cała kadra rugbistów, a pierwsze skrzypce w tenisie stołowym do dziś odgrywają naturalizowani Chińczycy. Mało już kto pamięta moment, gdy z rąk Aleksandra Kwaśniewskiego paszport odbierał Nigeryjczyk Emmanuel Olisadebe, który miesiąc później strzelił pierwszego gola dla piłkarskiej reprezentacji Polski. To zresztą głównie dzięki jego 8 trafieniom w eliminacjach, drużyna prowadzona przez Jerzego Engela po 16 latach przerwy pojechała na mistrzostwa świata. – On pomógł wywalczyć nam awans, ale potem na mistrzostwach była już kompromitacja, atmosfera zupełnie siadła i kto wie, czy po części też nie przez jego obecność w kadrze – zastanawia się znakomity polski bramkarz Jan Tomaszewski. On nadawanie obywatelstwa zawodnikom, którzy albo grali już, albo nie mieli szans, by zagrać w swojej pierwszej ojczyźnie nazywa wprost: patologią. – Są trzy niepowtarzalne rzeczy na świecie: matka, moje życie i ojczyzna. Wszystkie inne można powielić – mówi dosadnie.
Lepszy niż rodowity Polak
Zastanawiam się, czy można mieć w sercu dwie ojczyzny. Ireneusz Mazur odpowiada, że to sprawa etyczna: „Jeśli Leon grał w kadrze Kuby, był jej kapitanem z jakiegoś poważnego dla siebie powodu pożegnał się ze swoim krajem, jednocześnie rezygnując z jego obywatelstwa i chce grać dla Polski, to nie powinno to dla nas być przeszkodą. Problem w tym, jak on sobie sam z tym poradzi”. – Ojczyzna jest tylko jedna i w takim momencie droga do zmiany reprezentacji powinna być zamknięta – odpowiada kategorycznie Tomaszewski. Obaj panowie są wyjątkowo zgodni co do obecności obcokrajowców w... drużynach klubowych. – Dzięki takim zagranicznym zawodnikom i trenerom nasza siatkówka jest w ścisłej światowej czołówce – przyznaje bramkarz Orłów Górskiego. Mazur – szkoleniowiec m.in. juniorskich mistrzów świata i Europy – uważa jednak, że podniesieniu poziomu sportowego może też służyć obecność naturalizowanego Polaka w kadrze. – Musi on stoczyć zaciętą rywalizację z wyszkolonym u nas zawodnikiem. Może nas reprezentować tylko wtedy, gdy będzie dużo lepszy od Polaka z krwi i kości – zaznacza. Leon na razie spełnia te warunki.
Na wzór amerykański
Świetny kubański siatkarz spełnia też inne warunki, które zdaniem Mazura powinny być brane pod uwagę. – Obywatelem i reprezentantem powinien być ten, kto zna historię kraju, hymn, język i w tym kraju mieszka, na wzór amerykański – przyznaje. Kompletnie w tę filozofię nie wpisuje się nowy Polak w koszykarskiej kadrze. Slaughter utalentowany rozgrywający kadry z naszym krajem nie ma nic wspólnego, a jedyny jego pobyt w Polsce ograniczył się do kilku dni spędzonych przy okazji meczu jego drużyny z polskim rywalem. Co innego Leon – ma kartę stałego pobytu w Rzeszowie, polską narzeczoną, od ponad roku intensywnie uczy się też naszego języka. – Dziś po polsku wypowiada się już pełnymi zdaniami – mówi z podziwem Mazur. Dla Tomaszewskiego opanowanie języka czy hymnu to za mało. – Chodzi o poliglotów czy wychowanie naszej młodzieży? – pyta retorycznie. Były bramkarz dodaje, że w wielu dyscyplinach, takich jak piłka ręczna czy siatkówka mamy tyle utalentowanej młodzieży, że nie trzeba jeszcze kupczyć paszportami. Ireneusz Mazur, były szkoleniowiec młodzieży uważa, że jedno drugiemu nie przeszkadza. – Taki człowiek, jak Leon może siatkarzom ukształtowanym w naszym systemie szkolenia dać dodatkowy bodziec. Dzięki niemu ci, którzy już są świetni, mogą stać się jeszcze o kilkanaście procent lepsi – tłumaczy. I być może, jak mówiący płynnie po polsku, mieszkający w Grodzisku Mazowieckim pochodzący z Chin tenisista stołowy Wang Zeng Yi czy jego koleżanka po fachu Li Qian zdobywać z orzełkiem na piersiach medale na mistrzostwach świata czy Europy.
Komentarz autora:
Miałem ogromny niesmak, oglądając, jak na początku roku wzmocniona Bośniakami, Czarnogórcami, Tunezyjczykiem, Francuzem czy Kubańczykiem „reprezentacja” Kataru sięga po srebrny medal w mistrzostwach świata piłkarzy ręcznych. To, co się wtedy zdarzyło, nie miało nic wspólnego z duchem fair play, ideą rywalizacji narodów. Miłości do ojczyzny nie można kupić. Nawet za 600 tys. euro. Podobny niesmak będę też pewnie przeżywał, oglądając wyczyny Amerykanina A.J. Slaughtera prowadzącego polskich koszykarzy do zwycięstw na parkietach Montpellier w ramach rozgrywek o mistrzostwo Europy. Nie można reprezentować kraju, gdy nie zna się jego historii, języka, hymnu. Gdy się w nim nie mieszka albo często go nie odwiedza. Rozumiem chęć wzmocnienia rywalizacji sportowej na szczeblu narodowym tymi, którzy zrzekając się obywatelstwa pierwszej ojczyzny, z ważnych powodów przyjmują za swój drugi dom na przykład Polskę. Wrastają w nasz kraj, asymilują się i potem oddają w podzięce to, w czym są najlepsi – swoje umiejętności piłkarskie, koszykarskie, pływackie, siatkarskie. Takie podejście jeszcze potrafię sobie jakoś wytłumaczyć, ale tylko wtedy, gdy nie przybiera ono masowego charakteru. Reprezentacja to nie klub.