Logo Przewdonik Katolicki

Internet w walce wyborczej

Jarosław Stróżyk

W tegorocznych wyborach prezydenckich jeden fakt pozostaje bezsporny. Po raz pierwszy środek ciężkości w kampanii przeniósł się z tradycyjnych mediów do internetu.

Jeszcze do niedawna eksperci byli zgodni: internet w kampaniach wyborczych to niezbędny element, ale spełnia on rolę raczej fajerwerków. To, co istotne, waży się w tradycyjnych mediach. Dr Bartłomiej Biskup na podstawie swoich badań twierdził, że w znakomitej większości przekazy pojawiające się w internecie mają charakter wtórny – ich źródłem są informacje pochodzące z mediów tradycyjnych. Zdaniem eksperta to telewizja najczęściej ustanawia agendę tematów dnia. Internet kreuje ją stosunkowo rzadko, przede wszystkim w obszarze tematów związanych ze sprawami natury obyczajowo-plotkarskiej. Stąd miliony złotych wydawane przez partie na telewizyjne spoty, ogłoszenia wykupywane w największych gazetach i rozgłośniach radiowych. To tam rozstrzygała się walka o głosy.

Kukiz podbił internet
Jednak już w 2010 r. ekspert od wizerunku politycznego Eryk Mistewicz ostrzegał: „To są ostatnie wybory, które rozstrzygają się w tradycyjnych mediach. W 2015 r. najważniejszy będzie internet”. Dlaczego? Politycy w tej przestrzeni bezpośrednio komunikują się z ludźmi. Nie potrzebują już tradycyjnych mediów jako pośredników w obiegu informacji.
Wypisz wymaluj przepis na sukces… Pawła Kukiza. Polityk, który stał się „czarnym koniem” wyborów prezydenckich, nigdy by nie zaistniał na taką skalę, gdyby nie internet. Co więcej, nie zebrał by nawet wymaganych 100 tys. podpisów, by w tych wyborach wystartować. Na stronie Kukiz.org pojawiły się wówczas gotowe do wypełnienia formularze, które wystarczyło wydrukować. Dzięki temu do kampanii mógł przyłączyć się w dowolnej chwili każdy, kto chciał w niej pomóc i zebrać na przykład kilka podpisów wśród rodziny czy grona znajomych. Kukiz w internecie poskarżył się, że kiepsko idzie zbieranie podpisów, i już wkrótce miał ich blisko 200 tys.
– Można powiedzieć, że Kukiz zdetronizował w internecie dotychczasowego „króla”, jakim był przez lata Janusz Korwin Mikke. Nieprzypadkowo zdobył ponad 40-procentowe poparcie wśród najmłodszych wyborców. To właśnie ta grupa traktuje internet jako swoje pierwsze źródło informacji. Dla nich takie media jak telewizja czy prasa mają już mniejsze znaczenie – tłumaczy dr Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
A Kukiz był w swojej kampanii w sieci bardzo aktywny. Przygotowywane przez jego ludzi filmiki z serii „Budzik dla Komorowskiego” stały się prawdziwym hitem na YouTube. Ludzie udostępniali sobie też jego wywiady i wystąpienia, których próżno było szukać w największych telewizjach. Z pojawiających się już wyliczeń wynika, że w tradycyjnych mediach pokazywano go wielokrotnie rzadziej niż kandydatów SLD i PSL. Przy urnach dostał od nich ponad dziesięć razy więcej głosów. To najlepiej obrazuje, jak internet przełamał w tych wyborach monopol tradycyjnych mediów.

Żadna wpadka nie umknie
W pewnym sensie internet był też przez całą kampanię „przekleństwem” dla urzędującego prezydenta. Internauci nie przepuszczą żadnej wpadki czy niefortunnej wypowiedzi polityka, a Bronisław Komorowski miał ich w tej kampanii sporo. Wystarczyło, że na pytanie młodego wyborcy, co ma zrobić jego siostra, która zarabia 2 tys. złotych i chciałaby kupić mieszkanie, odpowiedział, żeby zmieniła pracę i wzięła kredyt, a internet oszalał. Internauci natychmiast stworzyli tysiące memów, których tematem stała się wypowiedź Komorowskiego. Olbrzymią popularnością cieszyła się też akcja, w której ludzie wymyślali rady, których mógłby udzielić wyborcom prezydent, np.: „Nie mogę wziąć kredytu na 30 lat. – To weź na 20”, „Nie stać mnie na chleb. -–To kup bułki” – to tylko niektóre z tysięcy wpisów, które pojawiły się w wirtualnym świecie.
Podobnie było, gdy prezydent nagle po przegranej w pierwszej turze i doskonałym wyniku Pawła Kukiza zwrócił się z wnioskiem o referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych oraz w sprawie nowelizacji konstytucji. Internauci natychmiast zestawili to z wypowiedzią Bronisława Komorowskiego, który twierdził, że: „Konstytucję chcą zmieniać ci, którzy są frustratami politycznymi najczęściej. Bo im się nie udało, przegrali wybory, prezydenckie, parlamentarne, uważają, że jak się zmieni konstytucję, to będzie szczęście i raj na ziemi. A tu nie w tym problem”. Filmik w sieci obejrzało kilka milionów ludzi. Setki tysięcy oglądnęło i skomentowało też filmik, na którym „suflerka” pomaga prezydentowi odpowiadać na pytania napotkanych podczas spaceru ludzi.
Jego główny rywal nie budził w internecie aż takich emocji. – W przypadku Andrzeja Dudy oczekiwania na samym początku były stosunkowo niskie, ale już pierwszą konwencją ten kandydat wysoko podniósł poprzeczkę. Później były lepsze i gorsze momenty, ale ogólnie było widać pewną dynamikę kampanii. Lepiej niż urzędujący prezydent radził sobie szczególnie w internecie: był bardzo aktywny na Twitterze i innych portalach społecznościowych – ocenia dr Sergiusz Trzeciak, autor książki Marketing polityczny w Internecie.
Na plus Dudy należy zaliczyć też pierwszego kampanijnego Tweetupa, czyli spotkanie, które sztab kandydata zorganizował z dziennikarzami i liderami opinii, aktywnymi na Twitterze. To podczas niego szerzej internautom zaprezentowała się Kinga Duda, która wystąpiła u boku ojca.

Media społecznościowe na ratunek
Co ciekawe, to właśnie internet i media społecznościowe stały się również miejscem prawdziwej ofensywy, którą pod koniec kampanii przed drugą turą przeprowadził sztab urzędującego prezydenta wcześniej mało aktywny w sieci. To właśnie w internecie jako pierwszy pojawił się bardzo dobrze odebrany spot, który z poparciem dla ojca i dziadka nagrały jego dzieci i wnuki (obejrzało go kilkaset tysięcy ludzi). Z kolei na Facebooku pojawiło się kilkanaście akcji zachęcających do wsparcia Komorowskiego. Po udanej dla niego (zdaniem ekspertów) pierwszej debacie telewizyjnej obu kandydatów pojawiły się tysiące korzystnych dla niego komentarzy i memów wyśmiewających jego rywala.
Eksperci nie mają wątpliwości, że kampania 2015 r. to dopiero preludium, jeśli chodzi o wykorzystanie internetu i mediów społecznościowych w walce wyborczej. Porównując polskie realia na przykład do tego, jak wyglądała w sieci kampania prezydencka Baracka Obamy, widać wyraźnie, że nasi kandydaci muszą się jeszcze sporo nauczyć. – Rola internetu w kampaniach wyborczych będzie tylko rosnąć. Do głosowania będą uprawnione kolejne roczniki, dla których to właśnie internet jest naturalnym środowiskiem. To tam spędzają wolny czas, to stamtąd czerpią swoją wiedzę o świecie – podkreśla dr Chwedoruk.
Zwraca też uwagę na bardzo pozytywne zjawisko, jakie się przy tej okazji dokonuje. – W tradycyjnych mediach można faworyzować któregoś z kandydatów, dawać mu więcej czasu antenowego, zadawać łatwe pytania. Internet jest pod tym względem dużo bardziej demokratyczny. Każdy może znaleźć tu dokładnie to, czego szuka. Ułatwia też prowadzenie kampanii kandydatom, za którymi nie stoją wielkie partie czy olbrzymie pieniądze. Trzeba mieć tylko pomysł i zjednać sobie wyborców – podsumowuje dr Chwedoruk.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki