To słowa matki – Agnieszki. Rozpacz, strach, niepewność, poszukiwanie informacji. Lekarze uspokajali, że obecnie te wady się leczy operacyjnie, zaraz po urodzeniu zakładając dziecku zastawkę, że jest jakaś szansa na w miarę normalny rozwój. Rodzinę Miąsków wypełniał niepokój, jakiego żadne z nich jeszcze nigdy nie przeżywało. Ale była też nadzieja, że z Bożą pomocą wszystko jakoś się ułoży.
Nie ma lepszego patrona!
Naszemu synkowi planowaliśmy dać na imię Jan, po jednym z dziadków. Zastanawialiśmy się, którego Jana przyjąć za patrona, by jak najlepiej mógł się opiekować naszym chorym dzieckiem. Na drugie imię nie mieliśmy pomysłu. Podpowiedź przyszła od naszej serdecznej przyjaciółki Beaty, która po prostu przysłała SMS „Jan Paweł – czy możecie sobie wyobrazić lepszego Patrona:) ” – wspomina matka. I już wtedy zaczęli dostrzegać sens tego wyboru. Jaś urodził się w sobotę przed świętem Bożego Miłosierdzia. Kilka lat wcześniej w wigilię tego święta odszedł Jan Paweł II. Nad przygotowanym łóżeczkiem czekającym w domu na synka Ryszarda i Agnieszki wisiał obraz Jezusa Miłosiernego, który towarzyszył ich małżeństwu od samego początku. Jaś urodził się z nienaturalnie dużą główką. Kryła ona smutną tajemnicę, którą rodzice mieli poznać już kilka godzin po porodzie. Lekarze niewiele mówili, czekając na dokładne wyniki badań, ale już wtedy czuli, że muszą szybko ochrzcić swoje dziecko w klinice. Po przewiezieniu do szpitala w Prokocimiu Jaś od razu trafił na intensywną terapię i dalsze badania. Obraz tomografii komputerowej ukazał rozległego guza mózgu…
Szturm do nieba
Ich syn leżał pod plątaniną kabli i rurek, a oni mogli jedynie być przy nim przez godzinę, gdy na intensywnej terapii możliwe są odwiedziny. Potem długie godziny trwali w poczekalni szpitala lub szpitalnej kaplicy, by być jak najbliżej. Z badań wynikało, że nowotwór jest bardzo rozległy (w dokumentacji medycznej porównano jego wielkość do „dużej pomarańczy”) i ma tendencję do szybkiego rozrostu. Lekarze chcieli guz usunąć, by ulżyć Jasiowi, by nie umierał w cierpieniach. Tylko tyle można było dla niego zrobić. Dalsze rokowania były bardzo złe. Operacja miała być bardzo ryzykowna. Rodziców przygotowywano na to, że mogą Jasia stracić… Informacja o stanie jego zdrowia rozeszła się wśród znajomych rodziny Miąsków w przedziwny sposób. Zostali oni dosłownie zasypani wiadomościami zapewniającymi o modlitwie. Odezwali się nawet tacy, z którymi już od wielu lat nie mieli kontaktu. – Jeden z kolegów, wówczas diakon, był właśnie po operacji serca i pisał, że wybudził się po narkozie i gdy dowiedział się o naszej sytuacji, ofiarował swoje cierpienia za nasze umierające dziecko. Znajomi dosłownie szturmowali niebo za przyczyną Jana Pawła II. Naszego synka określali w SMS-ach – Jan Paweł „Malutki”. Dowiedzieliśmy się, że jakieś zgromadzenie zakonne na Pomorzu modli się za Jasia. Mamy te wiadomości do tej pory w komórce – wspominają tamte chwile rodzice.
Jest jeszcze miłość
Operacja Jasia trwała długie godziny. Było bardzo źle. Jaś wykrwawiał się, przeszedł transfuzję, był reanimowany. Guz udało się usunąć, ale jego życie tliło się jak delikatny płomyczek świecy. W każdej chwili mogło zgasnąć… Jak modlić się w takiej sytuacji? – myśleli i prosili Boga, by skrócił cierpienia ich maluszka. Zastanawiali się, czy modlić się o cud, na przekór diagnozom? Przyjaciele napisali do nich: „Bądź wola Twoja, zaufajcie Panu, On wie, co robi”. Po badaniach histopatologicznych dowiedzieli się, że guz był bardzo niejednorodny, złośliwy. Mógł się odnowić w tym samym miejscu w bardzo krótkim czasie, dać przerzuty. Na chemioterapię czy radioterapię Jaś był zbyt słaby. Pozostawał w szpitalu kilka tygodni, walcząc o każdy dzień. Na zmianę czuwali przy nim z mężem. Kapelan w Prokocimiu zaproponował, że wybierzmuje Jasia. Było to dla rodziców wielkim zaskoczeniem. Okazało się, że prawo kanoniczne dopuszcza ten sakrament w sytuacji zagrożenia życia. W kaplicy szpitalnej Jaś otrzymał sakrament bierzmowania w dniu św. Stanisława. Otrzymał dary Ducha Świętego i trzecie imię – Stanisław.
Tylko witamina „M”
W domu była jeszcze dwójka starszych dzieci Agnieszki i Ryszarda. – Czteroletnia wówczas córka Jagoda podsłuchała chyba nasze rozmowy, bo przyszła do mnie pewnego dnia i zapytała, literując ostatnie słowo: „Co to znaczy choroba n-i-e-u-l-e-c-z-a-l-n-a?”. Starałam się jej wytłumaczyć, że ich braciszek jest bardzo chory, że nigdy nie będzie zdrowy, że nie ma na jego chorobę lekarstwa, że może nigdy nie będzie z nami w domu… A ona zastanowiła się chwilkę i odpowiedziała: „Mamusiu, nie martw się, jest przecież jeszcze miłość” – mówi ze wzruszeniem Agnieszka. Po jakimś czasie stan zdrowia Jasia poprawił się na tyle, że mogli zabrać go do domu. Przeszli pod opiekę domowego hospicjum dla dzieci. Wychodząc ze szpitala pytali starszego lekarza, czy mogą jeszcze coś zrobić dla swojego dziecka. Odparł: „Tylko witamina M”.
Każdy dzień jest darem
Nie mamy wątpliwości, że nasz syn jest małym świadkiem Bożego Miłosierdzia i wyjątkowej opieki swojego świętego Patrona. Jan Paweł II pomagał nam również wielokrotnie wówczas, gdy pędziliśmy z Jasiem karetką na sygnale do Krakowa po kolejnym głębokim ataku padaczki z bezdechem. Jak mantrę powtarzaliśmy w kółko „Ojcze Święty, pomóż! Ojcze Święty, pomóż!”. Tylko taka modlitwa przychodziła nam wówczas do głowy, gdy życie naszego Jasia znowu zawisło na włosku – wspominają Ryszard i Agnieszka. W kwietniu tego roku Jaś skończy sześć lat. Do tej pory wznowy guza, ani przerzutów nie ma. Choroba bardzo uszkodziła jego mózg, jest dzieckiem niepełnosprawnym i głęboko upośledzonym, całkowicie zależnym od rodziców. Ale jak mówią rodzice, gdy na niego patrzą, gdy widzą, jak się do nich uśmiecha, poklepuje po ręce, radośnie gaworzy, to widzą w jego ślicznych oczkach odbicie nieba.
Jego chęć i radość życia daje nam wielką siłę. Każdego dnia uczy pokory i postawy zawierzenia. Jest dla naszej rodziny darem i zadaniem. I mimo że jest tego nieświadomy, zmienił swoim krótkim życiem każdego z nas i wielu naszych bliskich, znajomych – dodają na koniec.