Kampanię przed drugą turą wyborów samorządowych zdominowały kłótnie o pierwszą odsłonę głosowania. Tydzień czekania na oficjalne wyniki, prawdziwa plaga głosów nieważnych w wyborach do sejmików wojewódzkich i rad powiatów sprawiły że PiS i znaczna część środowisk prawicowych oskarżyły władze o sfałszowanie wyborów. Prezydent oraz przedstawiciele PO i PSL odpowiadają, że to opozycja psuje państwo i bezpodstawnie podważa zaufanie do wyborów. Mamy więc kolejną polityczną awanturę, która zapewne ciągnąć się będzie wiele miesięcy.
Tymczasem problem jest realny i jak przekonują eksperci, można go rozwiązać. Co więcej, większości z tych kontrowersji można było uniknąć. – O tym, że Państwowa Komisja Wyborcza ma problem z systemem informatycznym do zliczania głosów, wiadomo było od dawna. Już poprzednie wybory parlamentarne oraz tegoroczne do Parlamentu Europejskiego pokazały, że oficjalne wyniki są zliczane i ogłaszane wolniej, niż to wcześniej bywało. A przecież w dobie powszechnej informatyzacji powinno być dokładnie odwrotnie – mówi „Przewodnikowi” dr Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który od lat zajmuje się badaniem wyników wyborów.
Tanio nie znaczy dobrze
Rozwiązaniem tych kłopotów miał być nowy system informatyczny zamówiony przez PKW. Problem w tym, że został on zamówiony zaledwie trzy miesiące przed wyborami, a jego opracowanie zlecono firmie bez większego doświadczenia, której głównym atutem był fakt, że zaproponowała najniższą cenę (niecałe pół miliona złotych).
– Wypowiedzi, że winę ponosi wyłącznie Państwowa Komisja Wyborcza, są przesadzone. Po pierwsze, oni nie muszą znać się na informatyce, powtarzali to, co im przekazali informatycy. Po drugie, w piersi powinny uderzyć się służby rządowe, które przekazały zbyt mały budżet. Jeżeli ktoś sobie wyobraża, że tanio stworzy program obsługujący wybory, to się grubo myli. To kosztuje bardzo dużo – zwraca uwagę prof. Grzegorz Janusz, politolog z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Efekt był taki, że nowy system kompletnie zawiódł w dniu wyborów i trzeba było po licznych próbach jego reanimowania przejść na liczenie ręczne. Dużo lepiej poszło w drugiej turze głosowania, ale skala wyborów była wówczas bez porównania mniejsza. Otwartą pozostaje kwestia, dlaczego nikt nie zareagował na fakt, że przeprowadzane przed wyborami testy nowego systemu zakończyły się spektakularną klapą i nadzieja, że w dniu głosowania będzie inaczej, była czymś wyjątkowo naiwnym i nieodpowiedzialnym.
A to nie koniec problemów. PKW nie jest gotowa do przeprowadzenia w przyszłym roku wyborów prezydenckich i parlamentarnych – do takiego wniosku doszli przedstawiciele Najwyższej Izby Kontroli już po kilkudziesięciu godzinach od rozpoczęcia kontroli w Państwowej Komisji Wyborczej. Zgodnie z ustaleniami Izby, w PKW nawet nie ruszyły przygotowania do rozpisania przetargów na systemy informatyczne, które miałyby pomóc zliczać głosy w wyborach prezydenckich wiosną i parlamentarnych na jesieni – podał dziennik.
Jak uniknąć plagi nieważnych głosów?
Jeszcze większym problemem jest plaga nieważnych głosów, z którą mieliśmy w tym roku do czynienia. To właśnie ten fakt sprawia, że wyniki wyborów są przez znaczną część społeczeństwa uznane za niewiarygodne i staje się to podstawą do formułowania oskarżeń o ich fałszowanie. Dr Bartłomiej Biskup, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, tłumaczy, że wyniki samych wyborów różnią się od tych sondażowych właśnie z powodu tylu głosów nieważnych. Przyznaje, że sprawa wymaga działań, bo może się to zakończyć utratą zaufania obywateli do głosowania. W efekcie może to doprowadzić do wyjścia niezadowolonych Polaków na ulice albo spadku frekwencji. Politolog podkreśla, że będziemy teraz mieli do czynienia ze spektaklem podważania wiarygodności ze względu na liczne błędy proceduralne. – Na pewno trzeba wyciągnąć z tego wnioski i ustrzec się takich błędów w kolejnych wyborach – mówi. Z kolei zdaniem dr. Flisa, o tym, że w wyborach samorządowych występuje problem głosów nieważnych, wszyscy wiedzieli od dawna i nikt się tym specjalnie nie przejmował. Tak było zarówno w wyborach 2006 r., jak i w 2010 r. – uważa. Wpływ na to mogły mieć nowe karty do głosowania w formie książeczek i nieprecyzyjna kampania ze strony PKW na temat tego, jak powinno się głosować. Zamiast więc poprawić sytuację, paradoksalnie pogorszono ją. Co zrobić, by ten problem wreszcie rozwiązać?
Dr Flis proponuje maksymalne uproszczenie głosowania. – Wybory samorządowe należą do najbardziej skomplikowanych. Wyborcy głosują jednocześnie na wójta, burmistrza lub prezydenta, w wyborach do rady gminy, powiatu oraz sejmiku wojewódzkiego. Nic dziwnego, że część z nich jest zdezorientowana. Tym bardziej że w wyborach do rad powiatów i sejmików muszą wybrać tylko jednego kandydata z kilkunastu list. W sumie mają do wyboru często ponad sto nazwisk – podkreśla. – Proszę zwrócić uwagę na fakt, że tam, gdzie wybór jest prosty (jedna kartka, zaledwie kilka nazwisk), czyli w wyborach na wójta, burmistrza czy prezydenta, tych głosów nieważnych było zaledwie 2 proc. Nic nie stoi na przeszkodzie, by w wyborach do rad powiatów i sejmików wyborca również wybierał z jednej kartki i maksymalnie kilkunastu nazwisk. I można to pogodzić z ordynacją proporcjonalną. Potrzeba tylko konkretnych zmian w prawie wyborczym – dodaje.
PiS i SLD chcą zmian
Zmian w prawie wyborczym domaga się opozycja. PiS już przedstawiło swoją listę zmian: kamery internetowe w każdym lokalu wyborczym, przezroczyste urny, wspólne liczenie głosów przez wszystkich członków komisji, wywieszanie kopii protokołu z wynikami głosowania ma następować niezwłocznie po jego podpisaniu. Chce też ujednolicenia kart wyborczych we wszystkich wyborach, co mogłoby zapobiec dużej liczbie głosów nieważnych.
Z większością postulatów zgadza się SLD. Sojusz chce ponadto, by PKW przed każdymi wyborami prowadziła „rzetelną” kampanię informacyjną, dotyczącą sposobu oddawania głosu. Postuluje ponadto zmianę sposobu przeliczania głosów na mandaty w wyborach samorządowych z d’Hondta na Sainte-Lague (metoda d’Hondta jest korzystniejsza dla dużych ugrupowań, uzyskujących większe poparcie w skali kraju). Lewica chce także wprowadzić do kodeksu wyborczego zakaz publikacji sondaży wyborczych na dwa tygodnie przed wyborami. Żeby przeprowadzić tak daleko idące zmiany w prawie wyborczym, potrzebne jest jednak poparcie koalicji rządowej. A jej przedstawiciele albo się do tematu nie odnoszą, albo robią to bardzo sceptycznie. Szef klubu parlamentarnego PO Rafał Grupiński tłumaczył, że teraz nie ma czasu na poprawianie przepisów. Jesteśmy w takich terminach, że raczej nam się tego nie uda zmienić – stwierdził. Bardzo ostrożnie podchodzi do pomysłu zwiększenia budżetu PKW. Jest w stanie to rozważyć, jeśli tylko zostanie wskazane w tej sprawie realne źródło finansowania.
Najbliższe wybory po staremu
Były prezes Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Zoll uważa, że należy szybko przystąpić do debaty nad nowelizacją kodeksu wyborczego. Według niego trzeba wyciągnąć wnioski z błędów, głównie złej komunikacji PKW z wyborcami, i doprowadzić do nowelizacji kodeksu. Zaznaczył jednak, że nie można zmienić tych przepisów przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi.
Jak tłumaczył, zgodnie z orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego zmiany w prawie wyborczym nie mogą następować krócej niż na sześć miesięcy przed wyborami. – Można natomiast zrobić co innego, do czego od razu powinniśmy przystąpić – czyli do debaty nad potrzebą takich czy innych zmian w prawie wyborczym, tak by być może uchwalić te zmiany, ale one będą mogły wejść w życie dopiero po wyborach parlamentarnych – zaznaczył Zoll. –Wybory prezydenckie i parlamentarne są stosunkowo przejrzyste, więc tutaj problem powinien być mniejszy – uważa z kolei dr Flis. – Jednak warto zawczasu zacząć rozmawiać o ulepszeniu prawa wyborczego. Tylko do tego potrzebny będzie polityczny konsensus, a o to może być bardzo trudno przy obecnych emocjach – dodaje.