Logo Przewdonik Katolicki

Przychodzą młodzi na kurs

oprac. Małgorzata Szewczyk
Fot.

Kiedy młodzi mówią o swoich obawach dotyczących małżeństwa, że nie dadzą rady, zapewniam ich wtedy, że bardzo słusznie! Statystyki przecież nie kłamią. Oni robią wielkie oczy, a ja wtedy mówię: Nie jesteście przecież sami! przekonuje ks. Adam Piekarzewski SDB.

 Kiedy młodzi mówią o swoich obawach dotyczących małżeństwa, że nie dadzą rady, zapewniam ich wtedy, że bardzo słusznie! Statystyki przecież nie kłamią. Oni robią wielkie oczy, a ja wtedy mówię: „Nie jesteście przecież sami!” – przekonuje ks. Adam Piekarzewski SDB.

Powszechne jest przeświadczenie, że na kurs trzeba przyjść, żeby mieć „papierek”, a potem drugi „do spowiedzi”. Ślub jeszcze przetrwać i „cześć” – następnym razem w kościółku będziemy na chrzciny! Kurs weekendowy w jednej parafii trzy lata temu. Stoję ładnie w sutannie, jako tzw. pierwszy prelegent. Za plecami prewencyjnie otwarte drzwi, by w razie czego mieć drogę szybkiej ewakuacji. Par przychodzi ze trzydzieści – jest tłoczno w małej salce, znajdującej się zresztą w piwnicy domu parafialnego. Większość się spóźnia… W końcu zaczynam. Widzę, jak kilka osób przysypia, ktoś bawi się telefonem, trzy osoby z przodu lekko zainteresowane tematem… Staram się, jak mogę: prosty język, konkretne, życiowe przykłady, coś śmiesznego od czasu do czasu, dla rozbudzenia towarzystwa. Bez fajerwerków i owacji na stojąco dobrnęliśmy do końca czasu, który miałem wyznaczony. Było dobrze, ale czy nie może być lepiej?! – tak sobie wtedy pomyślałem. 

 

To samo, ale nie takie samo

A może warto skorzystać z innej formy kursu? W dzisiejszym świecie wszystko rozbija się o czas i pieniądze… Tym, którzy mogą sobie na to pozwolić, bardzo polecam kursy wyjazdowe – rekolekcje przedmałżeńskie w różnej formie. Kluczem na przykład naszych rekolekcji „Porwani z własnej woli”, organizowanych od dwóch lat, jest forma warsztatowa, prowokująca do myślenia i dyskusji nad wieloma sprawami, które trzeba koniecznie przepracować w parze przed małżeństwem. Rekolekcje „Porwani z własnej woli” narodziły się jako próba odpowiedzi na pytanie: co zrobić w kwestii „jakości”?! Powstał więc projekt kilkudniowego spotkania w formie rekolekcyjno-warsztatowej dla narzeczonych, który prowadzą: ksiądz, specjalista (psycholog, trener rozwoju osobistego) oraz młode małżeństwo, ze swoim doświadczeniem i świadectwem radosnego życia chrześcijańskiego. Ruszyliśmy eksperymentalnie, ale już po pierwszej serii wiedzieliśmy, że musimy to kontynuować! Choć głównie przyjeżdżają na nie narzeczeni, to zaproszenie jest skierowane także do młodych małżeństw. W czym tkwi ich fenomen? To niesamowite, ale na każdą edycję „Porwanych” nie ma już miejsc 3–4 miesiące przed rozpoczęciem. Zgłoszeń jest bardzo dużo, ale my zawsze ściśle określamy, ile par chcemy przyjąć. Nie robimy tzw. masówki, bo stawiamy na kontakt, rozmowę, wzajemne poznanie się. Warto wspomnieć o klimacie rekolekcji. Jest on bardzo rodzinny i przyjacielski – po prostu: salezjański, czyli w duchu św. Jana Bosko! Jest czas na modlitwę, adorację, Eucharystię, warsztaty tematyczne, ale także na wspólne ognisko, wypad nad jezioro i wieczorne rozmowy niedokończone…

Na rekolekcjach tego typu musi też być sporo wolnego czasu, podczas którego narzeczeni mogą ze sobą porozmawiać, obgadać pewne rzeczy we dwoje. Oni sami często są zaskoczeni, jak wielu jeszcze kluczowych tematów między sobą nie poruszyli. Raz mieliśmy dwie pary, które w czasie dyskusji tak się uniosły, że wyszły, trzaskając drzwiami. I o to właśnie chodzi! Jest wiele pracy, którą trzeba wykonać jeszcze przed włożeniem białej sukni.

 

Przed Marszem Mendelssohna

Za pontyfikatu papieża Benedykta XVI pojawiła się sugestia, by okres przygotowania narzeczonych wydłużyć do sześciu miesięcy. Przygotowanie do kapłaństwa trwa przynajmniej sześć lat albo dłużej. Ile czasu potrzeba na dobre przygotowanie do małżeństwa?! Można się licytować, ale uważam, że nie w kwestii czasu leży problem, a raczej w kwestii podejścia do całej sprawy. Trzeba zmienić mentalność z „ilości” na „jakość”. Musi zaistnieć mocna i atrakcyjna propozycja wspólnoty Kościoła, a trochę chęci samych narzeczonych wystarczy, by wystartować z czymś wspaniałym!

Kościół powinien wypracować lepsze metody przygotowania do małżeństwa i wspierania małżonków w ich sakramentalnej drodze.

Dotychczasowe formy przygotowania do sakramentu małżeństwa są przestarzałe i nie trafiają do młodych. Co do towarzyszenia, to jest to temat rzeka, ale o jednym tylko aspekcie chciałbym wspomnieć: musimy wracać do ideałów pierwotnego Kościoła! Mówiąc o Kościele w Europie naszych czasów, wszystko się polaryzuje. Jedni lamentują, że to schyłek – coraz mniej ludzi na Mszach św., mniej sakramentów, odejścia od Kościoła… Inni – myślę, że słusznie – widzą w tym wszystkim znaki czasu: Kościół się oczyszcza, odradza, wraca do swoich korzeni, gdzie był wspólnotą ludzi świadomie wierzących, nie wspólnotą mas. Dopiero taki Kościół – pełen dojrzałych i świadomych chrześcijan, Kościół-wspólnota ludzi, którzy nie są anonimowymi „konsumentami sakramentów”, ale czują się rodziną – będzie w stanie towarzyszyć młodym na drodze do małżeństwa i później wspierać ich na tej sakramentalnej drodze.

Kiedy młodzi mówią o swoich obawach dotyczących małżeństwa, że nie dadzą rady, zapewniam ich wtedy, że bardzo słusznie. Statystyki przecież nie kłamią. Oni robią wielkie oczy, a ja wtedy mówię: „Nie jesteście przecież sami!”. Zaczyna się dyskusja o Bogu, o walce o świętość i prawdziwą miłość. Kiedy rozmawiam z parami narzeczonych, to widzę, że oni naprawdę chcą walczyć i budować coś pięknego. Czasem nie wiedzą tylko za bardzo, jak to robić; czasem wystarczy ich tylko podprowadzić pod właściwe drzwi: niekiedy konfesjonału, niekiedy gabinetu psychologa.

Problemy, z jakimi młodzi muszą się zmierzyć, to przede wszystkim bagaż, jaki wynoszą ze swoich domów. Wielu musi dużo przepracować, bo zostali skrzywdzeni w domu rodzinnym i to zaczyna wychodzić w ich związku. Powszechną reakcją jest krycie tego, „upychanie pod dywan”, ale jedynym, skutecznym rozwiązaniem jest przepracowanie problemu, stawienie mu czoła z Jezusem. W innym razie wszystko wybrzmi boleśnie w małżeństwie, a wtedy często bywa już za późno.

 

Drażliwy temat

Jednym z drażliwych tematów jest, a jakże, antykoncepcja. Wyłożyć jasno doktrynę Kościoła na temat antykoncepcji to w miarę łatwe zadanie i zazwyczaj na kursach tak się robi i koniec! Wykładowca jest z siebie zadowolony, a narzeczeni utwierdzeni w poprzednich osądach, że Kościół tylko „karze i zabrania”. Na „Porwanych” często zaczynamy dyskusję, odwracając pytanie: „A wy, co sądzicie o antykoncepcji?”. Na początku jest skrępowanie – nikt się nie chce wychylić, by nie powiedzieć czegoś „wbrew księdzu” – ale już za chwilę zaczyna się ciekawa dyskusja, która wsparta obiektywnymi (naukowymi) argumentami oraz bardzo ludzkim podejściem zmierza do momentu, w którym zaskakująco większość odkrywa, że zgadza się z nauczaniem Kościoła! To tylko przykład prostej metody, która prowadzi do autentycznego przyjęcia treści i zidentyfikowania się z nimi. Wysłuchanie i nabożna formuła: „Bo tak podaje Kościół” dziś już wielu nie wystarcza i bardzo dobrze, że tak jest! Coraz więcej jest katolików, którzy nie tylko wysłuchali i wyrazili swoją aprobatę, ale również dobrze zrozumieli „dlaczego” i „po co”. To kolejny ze znaków czasu, o których już wspomniałem.

 

Recepta dla żyjących na „kartę rowerową”

Jest taki stary dowcip, jak to facet chwalił się kolegom, że znalazł z żoną sposób na udane małżeństwo. Mówi: „Co tydzień wybieramy się do jakiegoś dobrego lokalu. Jest muzyka, taniec, drinki, romantyczny spacer, a potem wiadomo…” „I co, działa?!” – wypytują zadziwieni koledzy. „Działa od lat!” – mówi meżczyzna. – „Ja chodzę we wtorki, a żona w piątki”. Nie ma jednego sposobu na udane małżeństwo, bo to w każdym wypadku coś wyjątkowego, szczególnego… Są natomiast sposoby na nieudane małżeństwo i o tych trzeba mówić i tych się wystrzegać. Ks. Jan Bosko mówił: „Rób co chcesz, bylebyś nie grzeszył!”. Trzeba być sprytnym, żeby wygrać udane małżeństwo – zdobyć błogosławieństwo Boga, otoczyć się grupą przyjaciół, walczyć z tym, który rozprasza.

Wielu żyje, jak to nazywają, w „wolnych związkach” i tu kryje się cały klucz. Według ich opinii małżeństwo kościelne to „niewola”, a oni chcą być wolni. Ślub kościelny nakłada wiele ograniczeń, wpisuje ich na listę członków organizacji, która „nakazuje i zakazuje”.

Któregoś razu na „Porwanych” mieliśmy parę, która mieszkała już ze sobą dwa lata, ale dopiero niedawno zdecydowali się na ślub kościelny. Przyjechali na rekolekcje, spotkali Jezusa, który nie potępia, ale przebacza i prowadzi. Postanowili do dnia ślubu zamieszkać osobno – miało to być około pół roku. Po ślubie dostałem od nich wiadomość: „Czystość to zdrowie! Kondycja na szóstkę… Dojazdy rowerem czynią cuda!”. Ot, takie moje skojarzenie z tą „kartą rowerową”.

 


 

Adam Piekarzewski – salezjanin, kapłan, organizator rekolekcji warsztatowych dla narzeczonych i młodych małżeństw pt. „Porwani z własnej woli”. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki