Logo Przewdonik Katolicki

Wróg władzy ludowej

Dorota Niedźwiecka
Fot.

Myślałem o tym, że śmierć przez rozstrzelanie nie będzie taka straszna, mówiłem sobie: to będzie moment. Strzelą. Huk. I koniec powtarzałem sobie kilka razy dziennie, by się z tym faktem oswoić. Jego losy nie przypominają typowego życiorysu Żołnierza Wyklętego, bo jemu udało się przeżyć.

– Myślałem o tym, że śmierć przez rozstrzelanie nie będzie taka straszna, mówiłem sobie: to będzie moment. Strzelą. Huk. I koniec – powtarzałem sobie kilka razy dziennie, by się z tym faktem oswoić. Jego losy nie przypominają typowego życiorysu Żołnierza Wyklętego, bo jemu udało się przeżyć.

Poznałam go na Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu, w kwaterze, gdzie pochowano Żołnierzy Wyklętych. Elegancki starszy pan w berecie kombatanckim z oznaką w randze kapitana i biało-czerwoną opaską na lewej ręce. Stał obok grobów komendanta kpt. Włodzimierza Pawłowskiego i jego zastępcy, st. sierż. Józefa Radłowskiego z antykomunistycznej organizacji Rzeczpospolita Polska Walcząca. – To byli moi dowódcy – wyjaśnił, wskazując na dwa sąsiadujące groby żołnierzy podziemia. – Obaj zamordowani w majestacie komunistycznego prawa „za przynależność do bandyckiej organizacji” w kwietniu 1953 r. w więzieniu przy ul. Kleczkowskiej. Strzałem w tył głowy – takim samym, jakim zabijano naszych oficerów w Katyniu.

 

Patrioci

Mój rozmówca, Antoni Wojtaszek, z zawodu elektrotechnik pomiarowy, pochodzi z miejscowości Gola w powiecie kępińskim. Do Wrocławia przyjechał w 1945 r. za pracą. Miał wówczas 20 lat. Wkrótce po przyjeździe podjął współpracę z kpt. Pawłowskim, o którym mówi z dużą sympatią i szacunkiem. – Łączyły nas te same idee. Chcieliśmy dokonać przewrotu ustroju, bo nie podobała nam się komunistyczna okupacja – wyjaśnia dzisiaj. Pan Antoni w zakonspirowanej RzPW był komendantem ds. technicznych na dzielnicę Stare Miasto. Zajmował się m.in. rozprowadzaniem ulotek antykomunistycznych i brał udział w akcji na wrocławski posterunek milicji, skąd uwolniono dziewięciu więźniów politycznych. Przeprowadził także montaż radiostacji na wieży kościoła uniwersyteckiego. Umożliwiała ona kontakt z komendantem w sprawach organizacyjnych. – W tamtych czasach nie można było mieć radioodbiorników bez zezwolenia – wyjaśnia. – Komuniści bali się antyustrojowej propagandy, więc kazali oddawać wszystkie. Pamiętam, jak na ul. Muzealnej we Wrocławiu leżał pod stosowną ochroną stos zarekwirowanych urządzeń. W zakładach pracy i mieszkaniach mieliśmy za to podłączone tzw. kołchoźniki, przez które przekazywano „jedyne słuszne” wiadomości. Stąd przekaźnik na wieży kościelnej był dla organizacji ważnym udogodnieniem.

 

W gmachu UB

Rzeczpospolita Polska Walcząca, funkcjonująca przez pewien czas pod nazwą „Kresowiak”, powstała w 1949 r. Była największą organizacją antykomunistyczną na Dolnym Śląsku; ideologicznie nawiązywała do Mikołajczykowskiego PSL-u. Komuniści dość szybko po powstaniu organizacji rozpoczęli jej rozpracowywanie. W 1951 r. przystąpili do jej likwidacji: aresztowali wtedy blisko 200 osób. Wyroki wahały się od roku więzienia do kary śmierci. Orzeczono sześć wyroków śmierci, z których dwa: na kpt. Włodzimierzu Pawłowskim i st. sierż. Józefie Radłowskim wykonano. Do aresztu trafił także Antoni Wojtaszek. – Przyszli do mnie 12 października 1951 r. Było po godz. 22.00. Żona z dziećmi już spała. Zaczęli rewizję.  Żona musiała wyjąć z becika 6-miesięcznego syna, ponieważ sprawdzali, czy nie ma tam broni. Bałem się, że mi ją podłożą. Zawieźli go na UB przy ul. Podwale. Z fotograficzną wręcz dokładnością opowiada o szczegółach: umeblowaniu pokoju naczelnika, tonie głosu, zmieniającej się atmosferze. Naczelnik UB, Eugeniusz Dowkan, rozmawiał z nim bardzo spokojnie. Pytał o organizację w sposób zachęcający, potem szantażując. – Wyjaśnił, że jeżeli odpowiem na jego pytania, odwiozą mnie do domu. „A przecież ma pan małe dzieci” – dodał. Zrobiło mi się przykro. Mówię, że ja do żadnej organizacji nie należę. Nie wiedziałem, co jest grane, czy komendant siedzi, czy nie. Pojawiły się wątpliwości, setki myśli. Wiedzieliśmy przecież, że gdy UB-owcy złapią, to leją tak długo, aż człowiek powie wszystko. Może komendant zdradził – myślałem, wytrwale powtarzając naczelnikowi, że do żadnej organizacji nie należę. Gdy wyprowadzali pana Wojtaszka do celi, ani naczelnik Dowkan ani funkcjonariusze nie byli już tak mili. Wtedy pobito go po raz pierwszy.

 

Prześladowanie

Przez kolejne tygodnie przesłuchaniom poddawano go niemal co noc. Potem co drugą, trzecią. Nigdy w dzień. Przesłuchania trwały do czterech, pięciu godzin. – Początkowo odbywały się „na sucho” – mówi pan Antoni, podkreślając, że w początkowym okresie nie bito go podczas przesłuchań. – Był październik, listopad, grudzień. Okno otwarte na oścież. A ja siedziałem na taborecie, ubrany tylko w kalesony i koszulkę, z bosymi stopami. Dygotałem zmarznięty, głodny i niedospany (w dzień strażnicy pilnowali, by nikt w celach nie spał). – Trzeba się było skoncentrować, by tak samo odpowiadać podczas kolejnych, prowadzonych przez różnych oficerów śledczych, przesłuchaniach – wyjaśnia. – Posługiwali się różnymi środkami przymusu: przekleństwami, pastwieniem, groźbami. Panu Antoniemu niełatwo opowiadać. Wspomina, że potem zaczęły się „mokre przesłuchania” i wyraźnie zaznacza, że nie chce dzisiaj o tym mówić. To było zbyt koszmarne.

 

Pomagała modlitwa

Przez cały czas trwania przesłuchań (w przypadku Antoniego Wojtaszka były to prawie trzy miesiące) więźniowie polityczni wrocławskiego UB byli zamykani w celach pojedynczo. Nikogo, z kim można by porozmawiać. Nocne prześladowania, niewielka cela i kroki przechodzących po korytarzu funkcjonariuszy, którzy odprowadzali współwięźniów na badanie. W ciągu dnia w pomieszczeniach aresztu panował półmrok. Niewielkie okno było zakryte zamalowaną szklaną przystawką (tzw. koszem) tak, że widziało się przez 6- centymetrową szparę tylko kawałek nieba. Przez miesiące przesłuchań pan Antoni pozostawał w tym samym cywilnym niepranym ubraniu. – Woda, pod bardzo słabym ciśnieniem, była tylko w muszli. Nie wyprowadzano nas, by umożliwić inny sposób umycia się. Niekiedy na ok. 8 godzin brali go do karceru, czyli bardzo ciasnego pomieszczenia, w którym można było tylko stać, opierając się o wilgotną ścianę. Na betonie boso i nago. W więzieniu w Strzelcach Opolskich, gdzie przebywał potem, wylewano dodatkowo  na karanego fekalia. – O czym Pan myślał, by znieść psychicznie przebywanie w samotności i niepewności? – pytam. – Modliłem się – odpowiada krótko. – Myślałem też o tym, że śmierć przez rozstrzelanie nie będzie taka straszna – dodaje po chwili. – To będzie moment. Strzelą. Huk. I koniec – powtarzałem sobie kilka razy dziennie, by się z tym faktem oswoić. Pan Antoni mówi to w sposób opanowany i szybko zmienia temat. Emocje po tylu latach nadal są silne.

 

Rozpoznanie

Podczas kolejnych fal aresztowań osób związanych z Rzeczpospolitą Polską Walczącą aresztowano siostrę Antoniego Wojtaszka, Halinę i jego ojca, Ignacego. – To było jakieś kilka tygodni po moim aresztowaniu. Trudno mi określić dokładnie, kiedy. W więzieniu zatracało się poczucie czasu. Do celi sąsiadującej z moją wprowadzono kobietę – wiedziałem, bo słyszałem kobiecy głos. Zacząłem stukać w ścianę alfabetem Morse’a, pytając: Kto tam? – Halina – usłyszałem. – A ja znowuż w ścianę pięściami. Nie wytrzymałem już nerwowo i głośno krzyknąłem moje imię: Tolek. Usłyszała, zaczęła płakać, stukać w ścianę – pan Antoni opowiada z radością. Za chwilę głos mu się załamuje, przez moment dławią go łzy. – No to jest nie do pojęcia, wie pani – podsumowuje. Może za dwie godziny przeniesiono siostrę do innej celi. Krótkie informacje o tym, że jest zdrowa, przekazywał mu więzienny strażnik z Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego – jeden z tych komunistów, którzy potrafili być ludzcy. Raz nawet przyniósł mu od siostry dwie kromki chleba. Będąc w celi na UB, po charakterystycznym chrząkaniu rozpoznał ojca, którego prowadzono po korytarzu. „Tatuś. To ja Tolek” – wykrzyknął. – To było ważne – komentuje. – Tato już wiedział, że siedzę i że żyję. Raz widział także swojego komendanta, kpt. Pawłowskiego: podczas rozprawy, na której doprowadzano do konfrontacji. – Był wychudzony, nieostrzyżony, w zniszczonych cywilnych ubraniach – mówi pan Antoni. – Zaprzeczyłem, jakobym go znał.

 

Kara

Wracamy w rozmowie do tematu kary śmierci. Dowiaduję się, że pan Antoni od początku swojej antykomunistycznej działalności miał świadomość, że może zapłacić za nią życiem. Wyrok, wydany w sylwestra 1951 r., był łagodniejszy niż kara śmierci. Niemniej bardzo wysoki. Skazano go na 12 lat pozbawienia wolności i przepadek całego mienia. To była kara za przynależność do RzPW, przechowywanie bez zezwolenia w domu radiostacji i ulotek organizacji. O innych działaniach pana Antoniego nie dowiedziano się. Te wystarczyły do wymierzenia tak surowej kary. Były to przecież – jak napisano w wyroku – działania stanowiące walkę z ustrojem Polski Ludowej, które „mogły wyrządzić istotną szkodę interesom państwa polskiego”. – Żona musiała wraz z dziećmi wyprowadzić się z mieszkania – mówi pan Antoni ze smutkiem. – Zamieszkała u rodziców w Osinach i niemal nieustannie zabiegała o zmniejszenie mi kary. Zorganizowała pomoc adwokata, wysyłała wciąż nowe pisma z prośbą o skrócenie kary lub amnestię do Generalnej Prokuratury Wojskowej, a nawet samego Bieruta. Po odwilży, jaka miała miejsce po śmierci Stalina, udało się jej doprowadzić do przerwania kary i warunkowego zwolnienia ze względu na ostrą padaczkę, na którą pan Antoni zachorował w więzieniu. Mury więzienia opuścił po trzech latach i ośmiu miesiącach. Przed aresztowaniem w książeczce wojskowej miał wpis: zdolny do służby; po wyjściu z więzienia: niezdolny. Około roku spędził w szpitalu. Jego prośba o amnestię została pozytywnie rozpatrzona w 1956 r., po zastosowaniu ustawy amnestyjnej.

 

Więzień polityczny

Pan Antoni przekłada kolejne kartki segregatora, w którym zgromadził kopie pism procesowych i urzędowej korespondencji w jego sprawie. Pokazuje mi współczesne zdjęcia kolejnych miejsc odosobnienia, w których przebywał. Więzienie karno-śledcze przy ul. Sądowej we Wrocławiu, więzienie centralne we Wronkach, więzienie w Sztumie, znów Wrocław i więzienie centralne w Strzelcach Opolskich. – W Sztumie byłem przetrzymywany z  pospolitymi przestępcami, którzy za gwałty i rozboje dostawali o wiele mniejszy wyrok niż ja  za przynależność do patriotycznej organizacji, posiadanie ulotek i radiostacji – mówi. Przez ostatnich siedem miesięcy pracował jako kierownik działu energetycznego w zakładzie produkcji obuwia, mieszczącym się w centralnym więzieniu w Strzelcach Opolskich. Pracował wraz z byłymi SS-manami, którzy trafili do tego samego więzienia. Oni także mieli niższe wyroki niż polscy żołnierze, walczący o niepodległość kraju.

 

Dlaczego byli tak okrutni

Na kartach segregatora zdjęcia i życiorysy prokuratorów, sędziów i oficerów śledczych, związanych z jego sprawą. W biogramach sędziów listy nazwisk żołnierzy podziemia niepodległościowego, na których wydali wyroki śmierci. Widać, że to postaci dla pana Antoniego ważne; niewiele jednak o nich mówi. Chętniej o tym, że po wyjściu z więzienia interesował się nimi: dowiadywał się nazwisk i adresów zamieszkania. – Przykład wziąłem z Szymona Wiesenthala, który doprowadził przed sąd w Norymberdze największych zbrodniarzy nazistowskich. Na wymierzenie sprawiedliwości w legalny sposób w tamtych czasach nie miałem szans. Ale chciałem się spotkać, przypomnieć, zapytać, dlaczego tak okrutnie postępowali. Zapisać ich w pamięci i w swoim życiorysie. W 2009 r. prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu we Wrocławiu rozpoczął starania, by za swoje czyny odpowiedział jeden z badających pana Wojtaszka oficerów śledczych. Pismo dotarło do odbiorcy dwa dni po jego śmierci. Śledztwo umorzono. – Dlaczego byli tak okrutni? – pan Antoni nie ucieka od trudnego pytania. – Może sami w dzieciństwie nie doświadczyli bliskości, domowego ciepła i potem tak zwyrodnieli. – Gdybym się chciał mścić, miałem adresy niektórych z nich – mówi. – I broń też mogłem zdobyć. Mógłbym zastrzelić takiego kata. Ale nie chciałem tego robić. – Myślę rozsądnie, no trudno, już nie żyją. Czasem tylko modlę się za nich. Tylko tyle i aż tyle.

Komentarze

Zostaw wiadomość

  • awatar
    Marcin
    26.10.2018 r., godz. 23:17

    Zawsze będziesz żył w naszym sercu ...

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki