Logo Przewdonik Katolicki

Urząd udzielony Piotrowi

Ks. Hubert Nowak
Fot.

Rezygnacja złożona przez Benedykta XVI i zaistniała wskutek niej sytuacja, jakiej Kościół nie doświadczył od kilkuset lat, staje się okazją do zastanowienia, czym w swej istocie jest posługa papieska i jej duchowy wymiar.

 Decyzja papieża przypomniała bowiem, że trzeba rozróżnić pomiędzy urzędem pełnionym w Kościele, a osobą, która ten urząd pełni. Obowiązuje to nawet wtedy, gdy chodzi o urząd najwyższy w duchowym, pasterskim i prawnym wymiarze. KPK stanowi w kanonie 331 „Biskup Kościoła Rzymskiego, w którym trwa urząd udzielony przez Pana samemu Piotrowi, a który ma być przekazywany jego następcom, jest Głową Kolegium Biskupów, Zastępcą Chrystusa i Pasterzem całego Kościoła tutaj na ziemi”.

 Urząd jako dar dla Kościoła
Liczni – przynajmniej w pierwszych dniach po papieskiej decyzji – mogli czuć prawdziwie zagubieni. Pobożnej staruszce, która od dzieciństwa słyszała, że papież to zastępca Pana Jezusa, mogło się wydać przez chwilę, że ktoś ją zawiódł, że straciła ostatni trwały punkt odniesienia. No przecież papież to skała, opoka Kościoła – czyżby więc skała skruszała? A może jakiś licealista, noszący w sercu wspomnienia z madryckiego ŚDM, poczuł się rozczarowany. I zaczął się zastanawiać, czy w takim razie może papież to nie pasterz całego Kościoła, przewodzący mu w imieniu Chrystusa, tylko zwykła funkcja, z której można zrezygnować? W takich sytuacjach reakcje emocjonalne są jak najbardziej zrozumiałe. Tyle tylko, że pobożna starsza pani poszła wieczorem na Mszę św. i usłyszała od proboszcza, że nie ma się co dziwić ani bać. Bo papieżem nie jest nikt sam z siebie, ale ten, kto został wybrany na biskupa Rzymu. A kto przestaje być biskupem Rzymu, przestaje być i papieżem. Podobnie i licealista – przypomniał sobie, że w Madrycie dostał od Benedykta XVI YouCat. Spojrzał na stronę 87, poczytał i wszystko stało dla niego jasne: papież to urząd, a nie ta czy inna osoba, która go pełni. Można się modlić do Jana Pawła II, można wspominać Benedykta XVI i madryckie przeżycia – ale trzeba pójść odważnie i posłusznie za następnym papieżem. Dla ludzi wierzących wszystko stało się jasne i oczywiste. Przypomnieliśmy sobie – i starsza pani, i licealista, i my wszyscy – że bycie papieżem to urząd, posługa pełniona oczywiście przez tego czy innego człowieka. Ale to właśnie urząd, munus, ministerium są owym darem dla Kościoła, dającym mu niezachwiane oparcie – a nie człowiek, któremu ten urząd powierzono.
Przeciw niedorzecznym tyradom
Wielu jednak albo nie mogło, albo nie chciało zrozumieć, czego Kościół na temat urzędu Piotrowego uczy, i w co w związku z tym wierzy. Pół biedy, gdyby zachowali swoje przemyślenia dla siebie. Kłopot w tym, że niektórzy zaczęli wmawiać katolikom coś, czego Kościół nigdy nie nauczał i w co nigdy nie wierzył. Mało: jako podstawę swych wywodów przyjęli tezę dokładnie odwrotną niż nauczanie Kościoła. Nie przeszkodziło to im jednak, nie bez poczucia wyższości, ubolewać nad katolicką bezmyślnością. Jako prawdziwa perełka jawi się tu artykuł „Co oznacza abdykacja papieża?” dr Katarzyny Guczalskiej, zamieszczony 13 lutego br. na portalu liberte.pl. Autorka zaczęła od mocnego uderzenia: „W perspektywie teologicznej mamy tu do czynienia z Piotrowym zaparciem się Boga; to szokujące wyznanie: papiestwo to zwykła funkcja, kościół to zwykła instytucja, którą się zarządza. Katolicy nie mają wyjścia: instytucja papiestwa musi zostać przemyślana na nowo” (pisownia oryginalna). Trudno doprawdy znaleźć jakieś miejsce, z którego patrząc – i to w perspektywie teologicznej! – moglibyśmy ujrzeć Benedykta XVI jako zaprzańca i dezertera. Dr Guczalska wyjaśnia jednak swój punkt widzenia. Otóż według niej „Katolicyzm jest religią, która nie traktuje funkcji papieża jako urzędu”. W związku z tym autorka pyta: „Czy zatem papież nie może się z wolą Chrystusa nie zgodzić? Nie, nie może tego zrobić żaden katolik i żaden papież. Nie można przestać być osobą, przez którą sam Chrystus decyduje o losach swojego kościoła! Pierwszy papież, Piotr, był apostołem, który zaparł się Chrystusa, to znaczy, podał się do dymisji. To zaparcie jest zdradą Boga, bo nie można przestać być apostołem i abdykować” (pisownia oryginalna). Ma to nieść daleko idące konsekwencje: „Albo papież jest reprezentantem Chrystusa na Ziemi, albo nim nie jest. Jeśli nim jest – to nie może ustąpić z urzędu, bo to nie jest urząd, który się samemu wybrało, lecz z woli Boga zostało się na niego powołanym. Jeśli natomiast papież nie reprezentuje Chrystusa i Chrystus go na to stanowisko nie powołał – a o wyborze tym zadecydowała czysto ziemska i niemająca z Duchem Świętym nic wspólnego procedura – to, oczywiście, jak najbardziej, papież może z urzędu zrezygnować. A papież właśnie ustąpił z urzędu, to znaczy, obwieścił wszem i wobec: biskup rzymski nie jest żadnym zastępcą Chrystusa na Ziemi” (pisownia oryginalna). Szkoda tylko, że miast kłopotać się pisaniem całej tej tyrady, autorka nie sięgnęła choćby po cytowany na wstępie kanon 331 KPK, który stwierdza, że papiestwo to właśnie „urząd udzielony przez Pana samemu Piotrowi”. Wtedy z całą jasnością okazałoby się, że jej stwierdzenie o tym, jakoby Kościół nie pojmował papiestwa jako urzędu jest z gruntu fałszywe. Tak samo, jak i wypływające z tego zdania wnioski autorki.
                                                                                  
Ubolewając nad bezrefleksyjnością katolików, którzy nie mają odwagi się przyznać, że wszystko upadło i czar papiestwa prysł, dr Guczalska przedstawiła bardzo osobliwą koncepcję sukcesji Piotrowej. Przypomina to nieco lamaistyczną koncepcję reinkarnacji dalajlamy. Z tą różnicą, że zamiast ducha poprzednika w każdego papieża miałby się wcielać osobiście Duch Święty – takie w każdym razie można odnieść wrażenie. Nic z tych rzeczy! Chrystus dał Kościołowi urząd, munus, Piotrowy. I każdy jego następca na Stolicy Rzymskiej urząd ten przejmuje. Jednakże z żadnym wędrowaniem duchów, ani nawet Ducha, nie ma nic wspólnego. Po prostu wybrany zgodnie z prawem biskup Rzymu, który swój wybór zaakceptował, dziedziczy całą posługę Piotrową. I w niczym to duchowemu wymiarowi tej posługi nie przeczy. Najzwyczajniej w świecie. Tyle tylko, że by to zrozumieć, trzeba trochę fatygi. A mówiąc dokładniej: by zrozumieć katolicki Kościół i katolicką wiarę, trzeba się pofatygować do wnętrza Kościoła. To dokładnie jak z Sykstyną – patrząc z zewnątrz, widzisz ceglany budynek, jakich wiele. Ale kiedy wejdziesz do środka, zaczynasz rozumieć, o co tu chodzi.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki