Logo Przewdonik Katolicki

Nie ma rady, trzeba wracać

Michał Bondyra
Fot.

Z o. Henrykiem Kałużą, nyskim werbistą głoszącym już od ponad trzydziestu lat rekolekcje, rozmawia Michał Bondyra

 Ponad trzy dekady rekolekcji to jest coś. Czy nie obawia się Ojciec, że może popaść w rutynę?
– Rekolekcje to piękna, ale i trudna rzecz. Zwłaszcza kiedy dotyczy siebie samego. A trudno myśleć o dobrych rekolekcjach, jeśli one by nie dotykały samego rekolekcjonisty, czyli tego, który na mocy posłania ma zadanie zanieść ludziom wyzwanie, że Bóg ich wybrał do powrotu. Dzisiejsza cywilizacja prze bardzo do przodu. Niechętnie patrzy wstecz, bo i też nie zawsze jest na co patrzeć. Lepiej udawać, że się nie wie, co nasza cywilizacja zrobiła złego. Tylko z pośpiechem i do przodu! I to jest bardzo niebezpieczna pułapka! Dlatego od czasu do czasu trzeba wrócić i zobaczyć, cośmy w tym życiu narozrabiali, zarówno sobie, innym jak i Panu Bogu. Można powiedzieć: „No tak, ale to już przeszłość. Niczego nie da się zmienić”. No właśnie, i to jest niebezpieczne. To tak, jakby zły duch nas pchał ku czemuś, co jest zabetonowane i nie ma żadnych szans, by to ruszyć. I, co gorsza, na tym fałszywym fundamencie chcemy dalej coś budować. Czy ma to sens? Nie bardzo. Dlatego warto wracać, aby nawet rozwalić pałac swoich pragnień, dążeń, zachowań, postaw, jeśli były one fałszywe, i zacząć wszystko od nowa. W tych naszych powrotach właściwie trudno o rutynę. Jasne, trzeba je pokochać. Wszystko po to, aby zajść dalej. Bezmyślny pośpiech doprowadza w pewnym momencie do zderzenia z twardą ścianą, która stoi na zakręcie kolejnego zjazdu. Szum w uszach, efekt szybkości i... trzask! Oj, to boli! Najbardziej boli rozczarowanie, bo miało być tak dobrze, a oto, jest… lepiej nie mówić jak jest. Wtedy człowiek jest zły na wszystko i wszystkich. Nosi to w sobie, częstuje tym innych, drobno, na małe kawałki rozsiewa swój ból. Nie ma rady, trzeba wrócić. Powroty – wbrew pozorom – są wspaniałe. One nigdy się nie nudzą. Trudno więc o rutynę.
 A forma rekolekcji? Jest ważna czy raczej drugorzędna?
– Formę dyktują dwa czynniki: Ewangelia i życie. I to też jest piękne. Jasno widać, jak Ewangelia jest świeża, ma w sobie sok życia, jak kwas chlebowy, który rośnie w zaczynie. Warto pójść do piekarni i przez chwilę poobserwować cały ten kapitalny proces powstawania chleba. A czym są rekolekcje jak nie wypiekaniem chleba dobroci, aby się potem odważyć go dzielić, poczuć radość i wolność w tym dzieleniu, zobaczyć też szczęście w oczach innych, którzy niespodziewanie zostali nim obdarowani.
Dlatego z pewnością rekolekcje nie powinny być tylko teorią. Najlepiej, gdy trwają one życiem codziennym. Dziś człowiek – zamknięty na siebie i drugich – nie umie się cieszyć dzieleniem. A to już jakieś duchowe kalectwo. To bowiem tłamsi ducha, ogranicza działanie we wszystkich dziedzinach. No i ta dziwna niechęć... Czemu się dziwić, gdy nie ma radości w dzieleniu, to jest lęk w zamknięciu, to jest nasze duchowe samobójstwo! Szkoda.

 Pamięta Ojciec jeszcze te zupełnie pierwsze swoje nauki wielkopostne?

– Pierwsze? Mimo długich lat… one wciąż trwają. Nie da się ich zapomnieć. Pamiętam, jak przyszła babcia, miała więcej jak 80 lat i zanik pamięci, ale jednego nie potrafiła do dziś z niej wymazać – przerwania ciąży, którego się dopuściła. To było dla niej trudne. Gdy jednak wszystko wyznała, stanęła w prawdzie. Kiedy otworzyła swój ból przed Bogiem, było widać jak zdrowieje. Wolność sumienia i serca uzdrawia, zwłaszcza gdy pozwala się wejść w cały swój bagaż samemu Bogu i Jego łasce. Tak, prawdziwa wewnętrzna wolność uzdrawia. Takich chwil się nie zapomina. Tym bardziej że wziąłem te dzieci jako własne i staję z nimi przed Bogiem. Wiem, że tylko On może je uczynić szczęśliwymi.
 A te najbardziej niezwykłe? Przy takim bagażu duchowych spotkań z różnymi wiernymi było ich z pewnością co najmniej kilka…
– Każde rekolekcje są w jakimś sensie niezwykłe. Bo one pokazują, co może czynić Bóg, na co stać Jego miłość i Jego niezgłębione miłosierdzie. Właściwie cieszę się na każde spotkanie, bo na każdym Stwórca pokazuje mi swoją wszechmoc. Zwykle staram się iść przed rekolekcjami do spowiedzi. Wtedy widać, jak na mojej słabości Pan Bóg dokonuje wielu wielkich rzeczy. Chyba wciąż za mało Go za to uwielbiam! Przebacz mi, Panie Boże, choć Ty wiesz, że Tobie ufam!
 Gdy kiedyś rozmawialiśmy, mówił Ojciec, że w rekolekcjach najważniejszy jest powrót. Zatem z czego mamy powracać i do czego?
– Tak, powrót to istota, to wprost czasem największa przygoda życia. Z czego wracać? Z uświadomionego zła do dobra, z jutra do wczoraj, by potem wrócić z wczoraj do dzisiaj, no i z dzisiaj do jutra. Wbrew pozorom jest to możliwe. Nie możemy się tylko bać poświęcić na to czasu – nic nie ucieknie. Wreszcie trzeba wrócić z więzienia w sobie do wolności krzyża Jezusa, Pana i Wybawiciela, Tego, który nas odkupił i usynowił Bogu. To powrót z bycia obcym przed Bogiem do bycia Jego dzieckiem. Ale to też powrót do ludzi, do tych bliskich i czasem dalekich jednocześnie, do nieznanych, obojętnych, pokopanych przez życie, ba, może przeze mnie samego? To powrót do tego, by mieć czas żyć. Bóg jest tego gwarancją. Masz czas dla Boga, masz czas na wszystko, nie masz czasu dla Boga, nie masz czasu na nic.
 Chroniczny brak czasu, wszystko robione „na wczoraj”, i jak tu znaleźć moment na rekolekcyjny „stop”?
– Może czasem trzeba poprosić Pana Boga o to, aby On nas zatrzymał. Żeby On nas zabrał „na stopa”? Pamiętam, spotkałem człowieka chorego, który powiedział: „Ojcze, dziękuję za to choróbsko, bo wreszcie mam czas dla Boga!”.
 Z tym, by Bóg zabrał „na stopa”, Ojciec ma też problem?
– Pokusa, czy nawet pewnego rodzaju grzech, który nazywa się „nie mam czasu”, grozi każdemu, także, a może tym bardziej mnie. Wtedy się świadomie buntuję i mówię sobie: „Heniuś, ty durniu, nie masz czasu, bo go nie chcesz mieć”. I to jakoś pomaga. Czas jest zawsze, problem w tym, że utraciliśmy nad nim zarówno kontrolę, jak i pewnego rodzaju perspektywę, dystans, który jest bardzo potrzebny. A na pewno, jak się nie ma czasu, to trzeba się zacząć modlić. Dziwna rzecz, niedługo na wszystko jest czas. Warto pamiętać, że to nie my jesteśmy panami czasu, a jest nim sam Pan Bóg.
 A Wielki Post bez rekolekcji jest…
– …jak bryła wyciętego lodu, w której widać zamarzniętą rybę. Niby jak żywa, ale tak naprawdę jest już po niej. Panie, Jezu, Słońce sprawiedliwości, niech się roztopi bryła. Ożyw tę rybę, symbol chrześcijaństwa każdego z nas. Niech nie będzie tylko wystawowym okazem! Co po takiej rybie? Lub muszli zamkniętej w bryle bursztynu. Co po takiej muszli? Ożywiaj nas tchnieniem swego Ducha! Wierzę Ci, o Panie, tylko Ty możesz tego dokonać! I pomóż mi do Ciebie wracać, najlepiej jeszcze z kimś...
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki