Logo Przewdonik Katolicki

Musimy być czujni

Kamila Tobolska
Fot.

Na razie pozostaje nam z uwagą śledzić każdą historię, która jest owocem antyrodzinnej ustawy, teoretycznie stworzonej z myślą o dobru rodziny. Nie chcemy przecież przyspieszać kroku w pogoni za Szwecją. Więcej, wolelibyśmy obrać inny kierunek.

Na razie pozostaje nam z uwagą śledzić każdą historię, która jest „owocem” antyrodzinnej ustawy, teoretycznie stworzonej z myślą o dobru rodziny. Nie chcemy przecież przyspieszać kroku w pogoni za Szwecją. Więcej, wolelibyśmy obrać inny kierunek.

 

Płacząca mama,  wzburzony ojciec opowiadają o tym, jak zabrano im dwumiesięcznego synka. Oboje młodzi, oboje  skromnie ubrani. Tak zaczyna się materiał wyemitowany 27 stycznia w Wiadomościach TVP 1. Obejrzały go miliony i zapewne tak jak ja wielu zadało sobie pytanie: czy dziś w Polsce rodzicom tak łatwo można odebrać dziecko?
 
Historia chłopczyka z Gdyni
 
Oglądam telewizję, a w głowie pojawia się skojarzenie, że oto kolejna rodzina przeżywa dramat według scenariusza małej Róży z Wielkopolski, którą odebrano rodzicom i dopiero po wielu materiałach dziennikarskich i interwencjach udało się jej wrócić do domu. Tym razem także świeżo upieczeni rodzice z Gdyni, zdaniem urzędników, są zbyt biedni, aby wychowywać swojego synka Enrique. Po tamtej historii dla wszystkich chyba jest już oczywiste, że wystarczy wesprzeć biologiczną rodzinę i kłopoty same się rozwiążą. Tym bardziej więc narasta we mnie złość i pojawia się pytanie, dlaczego nie próbowano pomóc rodzicom Enrique? Jakaś kobieta w srebrnej kurtce (tylko dlaczego nie pokazuje twarzy?) mówi o tym, że sąsiedzi się skrzyknęli i już organizują pomoc. Potem ujęcie na mieszkanie rodziców z Gdyni, niezbyt obszerne i trzeba przyznać skromnie urządzone, ale z piękną podłogą i jasnymi ścianami. Młody ojciec, siedząc przy stole wyciąga z torby podarowane im niemowlęce ubranka i podaje je partnerce. Materiał kończy się słowami: „Może ich głos był za cichy, żeby usłyszeli go urzędnicy?”.

  

Kiedy państwo odbiera dzieci
 
Trzeba przyjrzeć się tej sprawie z bliska, to oczywiste. Jeśli skrzywdzono kolejną rodzinę, to trzeba o tym głośno mówić. Po przyjęciu w Polsce w 2010 r. nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, którą wprost nazywa się antyrodzinną, musimy być wyczuleni na takie sprawy. Powołane na podstawie ówczesnej nowelizacji  interdyscyplinarne zespoły otrzymały bowiem uprawnienia do monitorowania rodzin, zbierania i przetwarzania ich wrażliwych danych osobowych, w tym o stanie zdrowia czy nałogach. Pracownicy socjalni mają też prawo, w sytuacji kiedy uznają, że zagrożone jest życie lub zdrowie dziecka, odebrać je rodzinie i to bez wyroku sądu. W ciągu 24 godzin musi on jedynie potwierdzić tę decyzję podczas rozprawy o tymczasowe odebranie dziecka.Przepisy wokół ustawy są niestety szalenie nieprecyzyjne, a zawarta w nich definicja przemocy bardzo szeroka. Ogromne wątpliwości budzą też tzw. Niebieskie Karty, które mogą zakładać rodzinom urzędnicy, a także lekarze czy nauczyciele, jeśli tylko coś ich zaniepokoi. Tak więc kartę może dostać praktycznie każda rodzina, nie tylko taka, w której przemoc występuje, ale także taka, która jest nią teoretycznie zagrożona. A podejrzewanie rodziny o przemoc dość łatwo przychodzi osobom żyjącym z nią w konflikcie... W praktyce, na celownik urzędników najczęściej trafiają rodziny, którym zarzuca się po prostu biedę i nieporadność. I tak, jak sądzę, jest w przypadku rodziny małego Enrique.
 
O co tu chodzi?
 
Żeby poznać szczegóły sprawy rodziców z Gdyni, 22-letniej Karoliny Piotrowicz i 20-letniego Macieja Nowaka, dzwonię do Mai Muszyńskiej, ich sąsiadki, która deklaruje pośrednictwo w udzielaniu im pomocy. – Potraktowano ich z „automatu”, oceniając po wyglądzie. I faktycznie u nich bieda aż piszczy, ale od tego są instytucje, które powinny pomagać, a nie zabierać dziecko od matki – stwierdza sąsiadka. Pytam, kiedy sąsiedzi dowiedzieli się o tragedii, jaka dotknęła tych ludzi? – My ich za bardzo nie znamy, bo oni się tutaj dopiero przed świętami sprowadzili – słyszę wyjaśnienia. – To ochroniarz powiedział, że im dziecko zabrali – dodaje. Ochroniarz?! – No tak, bo to nasze osiedle jest strzeżone – moja rozmówczyni lekko zawiesza głos. Okazuje się, że rodzice Enrique 22 grudnia wynajęli za 850 zł 18-metrową kawalerkę w luksusowym Centrum Rodzinnym Witawa w dzielnicy Witomino. To ponad połowa ich dochodów, czyli wynagrodzenia Macieja. – Chcieli się usamodzielnić, to chyba nie jest nic złego – komentuje sąsiadka, a właściwie osoba podająca się za sąsiadkę, bo po kolejnym pytaniu rozmowę ze mną bez słowa wyjaśnienia kontynuuje już inny kobiecy głos. Panie po drugiej stronie słuchawki nie wiedzą, że dziennikarskie ucho łatwo wychwytuje taką zamianę. Wiarygodność sąsiadki spada więc momentalnie, mimo iż zapewnia mnie, że oboje rodzice Enrique nie są w stanie funkcjonować bez synka i są bardzo zaangażowani w odzyskanie dziecka. Spada też wiarygodność rodziny po tym, jak poznaję, już od kompetentnej osoby, kolejne fakty z jej życia...
 
Kilka pominiętych „szczegółów”
 
– Telewizja przygotowała materiał tabloidowy – stwierdza Franciszek Bronk, zastępca dyrektora ds. wsparcia dziecka i rodziny w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Gdyni, dodając, że nie przedstawiono w nim kilku kontekstów, które wziął pod uwagę sąd rodzinny, wydając decyzję o czasowym pozbawieniu rodziców opieki nad dwumiesięcznym dzieckiem. Karolina i Maciej mają już bowiem 1,5-rocznego synka Pawła, który kilka dni po urodzeniu trafił do rodziny zastępczej. Zabrano go z uwagi na warunki panujące w ich ówczesnym mieszkaniu w Rumi. – Rodzice dotychczas nie wykazywali zainteresowania losem swojego pierwszego dziecka, a sąd nie miał możliwości uregulowania tej sprawy ze względu na problemy z ustaleniem miejsca ich pobytu – wyjaśnia Bronk. Nietrudno było też sprawdzić informację o tym, że Maciej odbywa karę 2 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4 lata za kradzież.30 grudnia Enrique trafił do szpitala z obustronnym zapaleniem płuc, ze świerzbem, w stanie ogólnego zaniedbania. To zaniepokoiło sąd rodzinny. Lekarzy z kolei zaniepokoił fakt, że do 4 stycznia rodzice nie odwiedzili dziecka i nie dowiadywali się o jego stan zdrowia. Skontaktowano się więc z ośrodkiem pomocy społecznej, aby ten przyjrzał się rodzinie. Pomimo obaw urzędników, po rekomendacji kuratora sądu rodzinnego 11 stycznia dziecko wróciło do rodziców z zaleceniem dalszego leczenia. Ojciec chłopca zapewniał, że je podejmą, ale to kurator zmuszony był wykupić potrzebne dziecku lekarstwa, w tym inhalator. Rodzice bowiem tego nie uczynili. Kurator stracił więc wiarę w to, że ma do czynienia z odpowiedzialnymi osobami i 17 stycznia wydano postanowienie o umieszczeniu niemowlęcia w rodzinnym domu dziecka.
 
Gonimy szwedzki model?
 
Czy można odetchnąć z ulgą, że materiał zamieszczony w Wiadomościach był fałszywym alarmem? Nie do końca, bo niezaradność życiowa ma przecież różne oblicza. Niezwykle ważne jest więc tworzenie takich mechanizmów pomocowych, które będą wspierać rodziców na różnych etapach. Jak chociażby telefon interwencyjny, który postanowiło uruchomić w najbliższym czasie Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców. Już teraz zgłasza się bowiem do niego wiele rodzin, którym odebrano dzieci lub którym to grozi. Jeśli znajdą się darczyńcy pragnący wesprzeć tę ideę, codziennie będzie można zadzwonić do osoby pośredniczącej w udzielaniu pomocy. Skontaktuje ona rodziny np. z psychologiem czy prawnikiem (więcej na www.rzecznikrodzicow.pl).A obawy o to, do czego może doprowadzić za jakiś czas nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, nie są bezpodstawne. Jak wynika z obserwacji stowarzyszenia, zbliżamy się do tzw. modelu szwedzkiego, który wykształcił się w czasie ponad 30 lat obowiązywania w tym kraju przepisów antyklapsowych. Ustanowione w Szwecji prawo z założenia miało chronić dzieci, tymczasem doprowadziło do sytuacji, w której wszyscy rodzice zostali niejako postawieni w stan podejrzenia. Już w przedszkolach i szkołach podstawowych uświadamia się najmłodszym, że dorośli nie mają prawa ich uderzyć, niezależnie od tego, co zrobią. Dzieci stwierdzają więc, że nie muszą się ich słuchać, mało tego, w każdej chwili mogą na nich donieść odpowiednim służbom. To wszystko sprawia, że wielu szwedzkich rodziców wręcz obawia się swoich dzieci. I mają ku temu podstawy, bowiem zdarza się, że odzywają się one ordynarnie, a nawet policzkują rodziców, którzy pozbawieni są możliwości reakcji bez poniesienia konsekwencji w postaci odebrania dziecka. Nietrudno doszukać się podobieństw między prawem obowiązującym w Szwecji a polską nowelizacją ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, która wprowadziła m.in. zakaz stosowania kar cielesnych wobec dzieci. Czy ten scenariusz ma się zrealizować także u nas?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki