Z danych Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego-Państwowego Zakładu Higieny w Warszawie wynika, że do połowy ubiegłego miesiąca zarejestrowano ponad 32 tysiące podejrzeń zakażeń wirusem różyczki, w porównaniu do 3622 podejrzeń w tym samym czasie rok temu. To ogromny wzrost. Niedawno w jednym z artykułów w „Gazecie Wyborczej” można było przeczytać opinię, że żadnej epidemii nie ma, tylko po prostu lekarze błędnie rozpoznają tę chorobę, myląc jej objawy z innymi schorzeniami przebiegającymi z wysypką. Tłumaczenie co najmniej dziwne, bo dlaczego lekarze nagle mieliby nagminnie mylić różyczkę z innymi chorobami? Trudno ich posądzać o pomyłki w rozpoznawaniu tego schorzenia, bo podobnie jak w przypadku innych chorób wieku dziecięcego jest to dla medyków przysłowiowe abecadło.
Epidemia wyrównawcza
Co do przyczyn wzrostu zarejestrowanych podejrzeń zachorowań nie ma wątpliwości konsultant krajowy ds. epidemiologii dr Iwona Paradowska-Stankiewicz. Jej zdaniem jest to tzw. epidemia wyrównawcza, spowodowana tym, że zwiększyła się liczba osób wrażliwych, czyli podatnych na zakażenie. Są to głównie osoby nigdy nie zaszczepione przeciw różyczce. – Szczepienie przeciw tej chorobie obowiązuje w Polsce od końca lat osiemdziesiątych. Wtedy jednak rozpoczęto szczepienie tylko dziewcząt w wieku 13 lat. Nie szczepiono chłopców, skupiając się jedynie na dziewczynkach, przyszłych matkach. Wszystko dlatego, że wirus różyczki jest bardzo niebezpieczny dla kobiet w ciąży – mówi dr Iwona Paradowska-Stankiewicz. Od dziesięciu lat szczepienia przeciw różyczce objęły wszystkie niemowlęta obu płci. Obecnie w wieku 13-15 miesięcy dzieci otrzymują trójskładnikową szczepionkę przeciw odrze, śwince i różyczce, która powtarzana jest w 10. roku życia. Epidemia, którą teraz obserwujemy, ma związek właśnie z tym, że w przeszłości szczepiono tylko dziewczęta. – Analizując meldunki epidemiologiczne można zaobserwować, że ok. 75 proc. zachorowań dotyczy chłopców i mężczyzn w wieku od 15 do 24 lat, a więc właśnie z tych roczników, które w przeszłości nie zostały objęte szczepieniami. Jak widać, wirus różyczki krąży w środowisku i wciąż jest groźny – mówi dr Iwona Paradowska-Stankiewicz. W każdej populacji znajduje się pewien odsetek osób, które mimo zaszczepienia nie wytworzyły odpowiedniego poziomu przeciwciał ochronnych i mogą być podatne na zachorowanie. – O tym, że jest to niewielki odsetek świadczy fakt, że zachorowania na różyczkę poza okresem epidemii wyrównawczej są coraz mniej liczne – mówi dr Iwona Paradowska-Stankiewicz.
Wzrost zachorowań na różyczkę obserwuje się obecnie także w Japonii, w której w latach 70. ubiegłego wieku przyjęto tę samą zasadę szczepień przeciwko różyczce, co w Polsce, czyli szczepiono wyłącznie dziewczęta w wieku szkolnym. Tam również znane jest zjawisko epidemii wyrównawczej.
Różyczka czy róża?
Nazwa różyczka często mylona jest z różą, nazwą zupełnie innej choroby. Wywołuje ją nie jak w przypadku różyczki wirus, lecz paciorkowiec Streptococcuspyogenes. Skóra zaatakowana przez tę bakterię staje się czerwona i obrzęknięta. Rozwój stanu zapalnego przebiega bardzo szybko. Rumień najczęściej pojawia się na twarzy (okolice nosa) i na podudziach (zwłaszcza osób cierpiących na żylaki). Choroba lubi nawracać. Różyczka przeciwnie. Zachorowanie uodparnia na ponowny atak wirusa. Choroba należy do łagodnych chorób wieku dziecięcego. Okres jej wylęgania wynosi 13-23 dni, po których pojawiają się objawy zwiastunowe m.in. podwyższona temperatura, brak apetytu, uczucie rozbicia, zmęczenie, ból gardła, czyli objawy grypopodobne. Po tym okresie pojawia się powiększenie węzłów chłonnych na karku, potylicznych i szyjnych. Na końcu pojawia się wysypka. Najpierw na twarzy, potem schodzi na tułów i kończyny. Pacjenci najczęściej trafiają do lekarza, gdy pojawia się wysypka, wówczas oprócz terapii objawowej lekarz zaleca też izolację. Jeśli choruje dziecko należy pamiętać, by lepiej nie kontaktowało się z nieszczepionym rodzeństwem oraz aby utrzymywać w domu reżim sanitarny. Należy często myć ręce, czy zabawki którymi bawiło się dziecko, prać pościel, wietrzyć mieszkanie itp. Niestety wirusy trudno całkowicie wyeliminować z otocznia, zwłaszcza że chory rozsiewa je zanim wystąpi charakterystyczna wysypka i lekarz postawi rozpoznanie. Niekiedy objawy są bardzo skąpe i chory może się nie zorientować, że przechodzi właśnie różyczkę. Choroba jest jednak bardzo zakaźna, przenosi się drogą kropelkową lub przez bezpośredni kontakt z zakażonym. Chory zakaża otoczenie już na siedem dni przed wystąpieniem wysypki do czwartego dnia po jej pojawieniu się.
Najcięższa gdy wrodzona
Problem pojawia się, gdy chorują młodzi mężczyźni, zakładający rodziny, których żony oczekują dziecka. Niestety w każdej populacji jest pewien odsetek (5-10 proc.) ludzi niezaszczepionych. Powody są różne, najczęściej zdrowotne. Jeśli przyszła matka należy właśnie do tej grupy i nie była szczepiona przeciw różyczce, łatwo może się zarazić od męża. Wirus różyczki należy do grupy wirusów teratogennych, czyli posiadających zdolność przenikania przez łożysko, zakażania płodu i wywoływania jego uszkodzeń. Do grupy tej należą także m.in. wirus cytomegalii, varicella-zoster, czy herpes-simplex. Jeśli kobieta w ciąży zachoruje na różyczkę, dziecko może się wtedy urodzić z tzw. zespołem różyczki wrodzonej. W im wcześniejszym okresie ciąży dochodzi do zakażenia, tym większe niebezpieczeństwo dla dziecka. Jeśli do zakażenia dojdzie w pierwszych dwóch miesiącach ciąży ryzyko powikłań u dziecka sięga 40-60 proc. W wielu przypadkach dochodzi do samoistnych poronień. Dzieci, które się urodzą mają zespół wad np. serca, wzroku, słuchu, ośrodkowego układu nerwowego. Jeśli infekcja nastąpi w trzecim miesiącu ciąży, ryzyko wad płodu wynosi 35 proc., w czwartym miesiącu ciąży spada do 10 proc. Po ukończeniu czwartego miesiąca ciąży ryzyko jest już niewielkie. Poza okresem prenatalnym różyczka też może dać – aczkolwiek rzadko – powikłania m.in.: małopłytkowość uwarunkowaną immunologicznie czy zapalenie mózgu.
Najlepszą profilaktyką przeciw różyczce jest szczepienie. Kobieta w ciąży nie może się już zaszczepić, ale jeszcze dwa, trzy miesiące przed ciążą tak. Dobrze więc, by każda kobieta, która planuje zostać matką zbadała sobie krew na obecność przeciwciał chroniących przed zachorowaniem. Badanie krwi pokaże czy jesteśmy uodpornieni i czy ta odporność jest wystarczająca, a nawet czy nie jesteśmy aktualnie w trakcie świeżego zakażenia. Badanie niestety kosztuje kilkadziesiąt złotych.