Logo Przewdonik Katolicki

Wielki Obecny, Podtrzymujący

Łukasz Kaźmierczak
Fot.

Rozmowa Łukasza Kaźmierczaka z biskupem pomocniczym archidiecezji krakowskiej Grzegorzem Rysiem, o belce podtrzymującej, nadzwyczajnej dyskrecji Ducha Świętego i bierzmowaniu bez szkoły.

Duch Święty – Bóg nieznany?

– Ostatnio ktoś mnie o to pytał, mówiąc o Duchu Świętym właśnie jako o „Wielkim Nieobecnym”. Musiałem zaprotestować i głośno mówić, że On jest Bogiem obecnym. Wszystko w Kościele dzieje się przecież mocą Ducha Świętego i wszystko w naszym życiu wiary dokonuje się Jego mocą – począwszy od samego aktu wiary i każdego aktu modlitwy. Św. Paweł pisze wręcz, że bez Ducha Świętego nikt z nas nie może powiedzieć, że jego Panem jest Jezus. Duch Święty modli się w nas. Ale rzeczywiście, jest w tym wszystkim pewien paradoks.

Paradoks?

– Owszem. Chodzi o zderzenie między absolutnym przekonaniem Kościoła, że wszystko dzieje się mocą Ducha Świętego, a doświadczeniem pewnej Jego niezauważalności. Modlimy się do Ojca, wiemy kim jest Jezus Chrystus, a Duch Święty jest przez nas jakby mniej zauważalny. Ale to jest poniekąd wpisane w osobowość Ducha Świętego.

Bo to Bóg dyskretny?

– Tak, ta Jego dyskrecja zawarta jest również w obrazie biblijnym, który często stosuje się do Ducha Świętego, czyli w obrazie wody. A woda, jak napisał św. Franciszek w Pieśni słonecznej, jest pokorna i czysta. Ta pokora bierze się stąd, że nie zauważamy wody, dopóki nie zaczyna nam jej brakować. Często podaję taki przykład: pijesz herbatę, ale nie mówisz, że pijesz herbatę z wodą, jesz rosół, ale nie pamiętasz, że to tłuszcz z wodą. A bez wody nic się nie da zrobić. Podobnie jest z Duchem Świętym w naszym życiu.

Kiedy zaczynamy zauważać Jego brak?

– Wtedy, kiedy brakuje nam owoców Ducha Świętego: przestajemy być łagodni, cierpliwi, uprzejmi, albo jesteśmy bardzo głęboko uwikłani w grzech, który determinuje w nas rozmaite złe postawy. Wtedy dopiero widzimy, że sami z siebie nie dajemy rady i próbujemy otworzyć się na Ducha Świętego.

Mimo wszystko prowokacyjnie zapytam: mamy chrzest św., mamy Eucharystię – po co nam jeszcze bierzmowanie?

– To tak jakby zapytać, czy potrzebna była Pięćdziesiątnica. Czy nie wystarczy sama śmierć i zmartwychwstanie Pana Jezusa? Odpowiadam: nie, nie wystarczy. Bo Pięćdziesiątnica jest tym momentem, kiedy owoce męki i śmierci Pana Jezusa są niejako aplikowane do każdego człowieka. Ona ma otworzyć nas na te wszystkie miejsca, w których Duch Święty jest, w których działa i w których do nas przychodzi. Ostatnio odnalazłem bardzo piękny tekst Grzegorza Wielkiego. Pisze on, iż Duch Święty sprawia, że wszystko to, co uczynił i powiedział Jezus Chrystus, my wreszcie przyjmujemy do wnętrza.

I co powinniśmy z tym dalej zrobić?

– Duch Święty umacnia nas i dopełnia. Owo umocnienie dotyczy przede wszystkim rzeczywistości posłania, dawania świadectwa. I chyba właśnie to podkreśla się najczęściej, mówiąc, że sakrament bierzmowania jest nam dawany ku wyznawaniu wiary. Nie tyle do jej przyjęcia, co do jej wyznania. A to są dwie różne rzeczy.

W języku polskim najbliżej bierzmowania jest słowo „bierzmo”, czyli belka podtrzymująca.

– To dobre słowo, dające pewne wyobrażenie o istocie sakramentu bierzmowania. Zwłaszcza jeśli ktoś takie bierzmo zobaczy na własne oczy. Można jeszcze takowe obejrzeć w niektórych starych domach. W Krakowie widziałem bierzmo w jednej z kamienic na ulicy Kanoniczej – to właśnie taka potężna belka, która podtrzymuje cały strop i stanowi kluczowy element jego konstrukcji.   

I to jest, zdaje się, najlepsza odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie o celowość bierzmowania.

– Tak, tak, bez tego nic się nie utrzyma. Wszystko wisi w próżni.

Ksiądz Biskup nie lubi, kiedy o bierzmowaniu mówi się „religijna matura” albo „świadectwo religijnej dojrzałości”?

– Nie, to są skojarzenia najgorsze z możliwych. Jeśli traktujemy ten sakrament właśnie jako swego rodzaju maturę, to go ustawiamy w zupełnie fałszywej perspektywie czegoś na kształt nagrody za wypełnione zadanie.

Z reguły wygląda to tak, że najpierw jest kilka lat przygotowań katechetycznych, potem następuje jakaś forma egzaminu, wypełnienie pewnych zobowiązań religijnych, udział w określonych nabożeństwach. Jeśli ktoś to wszystko wypełni, wówczas otrzymuje zaświadczenie o „dojrzałości religijnej”, czyli właśnie sakrament bierzmowania. To jest złe myślenie, dlatego, że ten człowiek ma poczucie, ze „zasłużył” sobie na dar Ducha Świętego. Mamy więc do czynienia z jakimś rodzajem symonii – mniej czy bardziej świadomej – poczuciem, że „kupiłem” sobie ten sakrament takimi czy innymi zasługami.

I wtedy robi się niebezpiecznie handlowo…

– Dlatego też, jeśli w ogóle możemy mówić o jakiejś „cenie” za to, że otrzymaliśmy Ducha Świętego, to jest nią śmierć Jezusa Chrystusa na Krzyżu. „Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was” (J 16, 5–11) – mówi Chrystus Pan. Bardzo pięknie napisał o tym Jan Paweł II w Dominum et vivificantem, stwierdzając, że Duch Święty jest nam dany właśnie za cenę odejścia Jezusa Chrystusa.

I jeszcze jedna ważna rzecz: owo postrzeganie bierzmowania w kategoriach „świadectwa religijnej dojrzałości” może prowadzić także do błędnego myślenia, że skoro wszedłem na taki wysoki szczyt, to teraz mam prawo sobie odpocząć. A to jakoś ogranicza dalszą perspektywę.

Jakie jest antidotum na tego typu błędne myślenie?

– Przeżycie sakramentu bierzmowania jako sakramentu obdarowania. Otrzymuję wielki dar, który z jednej strony wymaga ode mnie jakiejś wzajemności i odpowiedzi na niego, ale z drugiej jest to dar, który mnie uruchamia, wyzwala we mnie nowe, nieznane wcześniej możliwości.

Nam jest potrzebne właściwe rozumienie Pana Boga działającego w sakramentach. Bo sakrament to widzialny znak niewidzialnej łaski, a układając go na poziomie handlu wymiennego, samo pojęcie „łaski” czynimy bezsensownym. Mówimy łaska, ale myślimy zasługa. I to jest poważny problem, ponieważ dotyka całego naszego pojmowania Pana Boga.

Wracamy zatem do kwestii dobrego przygotowania do bierzmowania.    

– Ale nie chodzi tutaj wcale o to, aby nagle całkiem zrezygnować ze wspomnianego wcześniej przygotowania katechetycznego. Kandydatowi trzeba pokazać, że wszystkie te rzeczy, które musi „zrobić” czy „zaliczyć”, nie są ceną za otrzymanie bierzmowania, ale mają go po prostu otworzyć na przyjęcie Ducha Świętego.

My jesteśmy za bardzo przyzwyczajeni do tej formuły, że sakramenty działają własną mocą. Owszem, tak, ale szklanka, która jest zakryta, nigdy nie będzie napełniona. Nawet jeżeli wylejemy na nią pięć litrów wody, to i tak do tej szklanki nic się nie przedostanie.

Bez otwarcia człowieka ani rusz?

– Ani rusz. I dlatego tak ważne dla każdego kandydata jest osobiste doświadczenie Boga, rozumienie Go, wejście z Nim w relację, w komunię. A dokąd nie ma tego doświadczenia, to jesteśmy w kropce.

Ale w tłumie kandydatów do bierzmowania trudno o jakieś głębsze przeżycia.

– Jestem przekonany, że to przygotowanie powinno mieć coraz bardziej

zindywidualizowany i personalny charakter. Im bardziej się zejdzie na poziom osobisty, tym lepiej. Ostatecznie chodzi tu przecież o osobiste spotkanie z Panem Bogiem. I to się gdzieniegdzie już dzieje. Całkiem niedawno miałem dwa takie doświadczenia. Pierwsze: w jednej z parafii krakowskich prowadzone było seminarium Odnowy Wiary i w jego ramach siedmiu mężczyzn przygotowywało się właśnie do przyjęcia sakramentu bierzmowania – najstarszy z nich był ponad siedemdziesięcioletni, najmłodszy dwudziestoletni. To było ogromne bogactwo, oni mogli wzajemnie przekazywać sobie własne doświadczenia, pokazywać, jakie są wyzwania wieku młodego, a jakie starszego. To było piękne doświadczenie wspólnoty.

A druga sytuacja?

– Bierzmowałem w Holandii wśród tamtejszej Polonii, również w bardzo zróżnicowanym wiekowo gronie kandydatów. Co charakterystyczne, w takiej sytuacji nikt jakoś nie mówi, jakie te  przygotowania są ciężkie i wymagające. I właśnie w Holandii słyszałem o młodym człowieku, który jeździł co tydzień na katechezy, trzykrotnie przesiadając się z pociągu w pociąg, żeby tylko na nich być. Jeżeli teraz powiedziałbym młodym ludziom, którzy u nas w Polsce idą do bierzmowania trochę na zasadzie obowiązkowej – bo są akurat w klasie, w której jest bierzmowanie – że mają pokonać takie przeszkody, no to zaczęliby się śmiać.

I to wniebogłosy…

– Dlatego też potrzebne jest podejście personalistyczne, a kluczem jest właśnie to, co się nazywa ewangelizacją. Ewangelizacja jest skierowana do osoby, a nie do klasy. I myślę, że trzeba zrobić wszystko, żeby przygotowanie do bierzmowania i samo bierzmowanie nie kojarzyło się jednoznacznie ze szkołą. Nawet jeżeli dzieje się to w określonej grupie wiekowej, to wyraźnie trzeba pokazywać, że to jest przygotowanie, które dokonuje się we wspólnocie wiary, jaką jest parafia. To nie może być tak, że przygotowanie odbywa się wyłącznie poprzez szkolną katechezę.

Jeszcze jakieś inne „zabezpieczenia”?

– Bp Edward Dajczak słusznie zauważył niedawno, że co drugie spotkanie przygotowujące do bierzmowania powinno mieć charakter modlitewny. Bo jeżeli tego nie ma, to zabieramy młodemu człowiekowi doświadczenie Pana Boga. Przy czym ten „charakter modlitewny” nie musi oznaczać od razu takiego czy innego nabożeństwa. Warto zastanowić się, jakie formy modlitwy są rzeczywiście tym młodym ludziom potrzebne. Oni tak naprawdę potrzebują szkoły modlitwy, a nie „zaliczenia” jednego czy drugiego nabożeństwa.

Może za mało mówimy też o darach Ducha Świętego? A przecież to jest nasz „zysk”.

– Zyskiem jest sam Duch Święty. Kluczem do naszej wiary jest słowo obietnica – i tak jest od czasów Abrahama. Tak, Abraham jest człowiekiem obietnicy, któremu Bóg obiecał ziemię i potomstwo. I to go popchnęło do wyjścia z Ur chaldejskiego. A dla nas obietnicą jest sam Duch Święty. Chrystus mówi: „Oto Ja ześlę na was obietnicę mojego Ojca” (Łk 24, 49).

Wspomnianym „zyskiem” jest wszystko to, co komunia z Bogiem w Duchu Świętym może wygenerować z człowieka – przede wszystkim postawa miłości, tej, która się nazywa agape. A to jest obietnica absolutnie wyjątkowa.

I wyjątkowa Miłość…

– Bardzo pięknie opisuje to Benedykt XVI w Deus caritas est. Człowiek ma doświadczenie miłości, której nikt nie musi go uczyć. Bo czy ktoś poucza dziadków, jak się kocha wnuki? Albo czy ktoś musi uczyć miłości dwojga zafascynowanych sobą młodych ludzi?

Ale jest też miłość, której się człowiek nie nauczy, nie wyćwiczy w sobie. To jest miłość w stosunku do nieprzyjaciół, miłość, jaką potrafią okazać męczennicy swoim mordercom. Taka miłość przekracza zwyczajne ludzkie zdolności. Ona jest nam dawana przez Ducha Świętego. I Kościół zawsze miał poczucie, że to jest doświadczenie obdarowania.

Słyszałem jedno z kazań, kiedy Ksiądz Biskup mówił bierzmowanym o męczeństwie św. Perpetui i św. Felicyty. W kościele była cisza jak makiem zasiał.

– A jeszcze większa cisza panuje, kiedy opowiada się np. o św. Cyprianie albo św. Polikarpie, po którego przyszli żandarmi, a on ich przyjął kolacją. Zawsze jest cisza, kiedy się mówi o męczennikach.

My właściwie przeżywamy dziś to, czego doświadczał starożytny Kościół, który nieraz w trakcie liturgii czytał po prostu stenogramy z przesłuchań albo suche relacje o męczeństwie, bez żadnej dodatkowej teologicznej refleksji. I to działało samo przez się. Dlatego też potem władze rzymskie kazały natychmiast konfiskować te zapisy, wiedząc, że to jest prawdziwa iskra na proch.

I pomyśleć, że niektórzy nazywają bierzmowanie „sakramentem z opóźnionym zapłonem”.

– Przyjęcie Ducha Świętego jest jednorazowe, ale nie dokonane raz na zawsze. To nie jest statyczne doświadczenie – ta Woda jest żywa, ciągle przynosi coś nowego. W tym sensie nie jest to opóźnione działanie, tylko nieustanne działanie. Wzmacniające i narastające – tak jak woda ze źródła robi się w końcu rzeką albo wodospadem.

 


Bp Grzegorz Ryś – biskup pomocniczy archidiecezji krakowskiej, doktor habilitowany nauk humanistycznych w zakresie historii, w latach 2007–2011 rektor Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej. Jest kierownikiem Katedry Historii Kościoła w Średniowieczu w Instytucie Historii Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II. W październiku 2011 r. został przewodniczącym Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji działającego w ramach Konferencji Episkopatu Polski. Był także inicjatorem ubiegłorocznego spotkania modlitewnego „Bliżej! Mocniej! Więcej!” na stadionie piłkarskim Cracovii, nazwanego „ewangelizacją Krakowa”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki