W połowie listopada zdominowana przez muzułmanów rada mieszkańców osiedla Egeldalsvaenge w miasteczku Kokkedal na północ od Kopenhagi postanowiła zrezygnować z ustawienia na miejskim rynku choinki. Decyzję tę argumentowano kwestią finansową, bowiem drzewko miało kosztować od 5 do 7 tys. koron (ok. 4 tys. złotych). Radni stwierdzili, że kwota ta jest zbyt wysoka i dlatego należy wprowadzić „oszczędności” w budżecie. Oprócz rezygnacji z zakupu świątecznego drzewka zaniechano także corocznego świątecznego przyjęcia. Paradoksalnie ci sami politycy zaledwie kilka dni wcześniej wydali z tej samej, lokalnej kasy dziesięć razy więcej – 60 tys. koron na przeprowadzenie miejskich obchodów islamskiego Święta Ofiarowania. Całe zdarzenie sprowokowało w Danii dyskusję o problemach integracji muzułmanów z resztą społeczeństwa, kryzysie demokracji, niedostatku tolerancji itd. Część społeczności miasteczka, której nie spodobało się urzędowe „odwołanie” obchodów Bożego Narodzenia, skrzyknęła się na Facebooku i zorganizowała zbiórkę pieniężną na ten cel. Przedstawiciel muzułmańskiej większości w radzie miasta bronił kuriozalnej decyzji, argumentując, że została ona podjęta w demokratycznym trybie. Sprawa wywołała na tyle silne kontrowersje, że jedna z duńskich partii politycznych zaproponowała stworzenie specjalnych przepisów, które miałyby chronić obchody Bożego Narodzenia, wobec powszechnych w Danii, a motywowanych doprowadzoną do absurdu polityczną poprawnością przypadków marginalizowania tych świąt. Nikt nie zwrócił uwagi na wymowną symbolikę incydentu. W Danii, podobnie jak w wielu innych krajach zachodniej Europy, święta Bożego Narodzenia już dawno zostały odarte z wszelkiego religijnego znaczenia. Pozostały tylko namiastki odwołujące się do wydarzeń, które miały miejsce ponad 2 tys. lat temu w Betlejem. Okazuje się, że nawet nieszczęsna choinka i świąteczne przyjęcie kłuje w oczy wrogów chrześcijaństwa. W krajach zachodnich konsekwentnie degraduje się święta Bożego Narodzenia. Potwierdza to świeży przykład ze Szwecji.
Alergia na Jezusa
Według zaleceń szwedzkiego ministerstwa szkolnictwa, nauczanie o Adwencie, bardzo zakorzenione w tamtejszej tradycji chrześcijańskiej, powinno być pozbawione jakichkolwiek elementów religijnych, takich jak błogosławieństwo, modlitwa czy wyznanie wiary. Instrukcję szwedzkich władz oświatowych można przełożyć wprost: możecie brać swoje dzieci na nabożeństwa adwentowe, ale ani słowa o Jezusie. Pięcioro szwedzkich polityków zareagowało na ten dyktat listem otwartym. Napisali w nim m.in. „ Adwent to święto chrześcijańskie. Zainteresowanie Adwentem bez religijnych odniesień jest niedorzeczne”. Według autorów listu próba wymazania chrześcijaństwa ze sfery publicznej w imię „chimery neutralności” powoduje zubożenie kulturowe Szwecji. Politycy, którzy podpisali się pod listem, zgadzają się co do tego, że nikogo nie można zmuszać do praktykowania konkretnej religii, jednak, ich zdaniem czymś zupełnie innym jest usuwanie religijnych odniesień i próba redukowania wiedzy o wartościach, które ukształtowały szwedzkie społeczeństwo. Można mieć uzasadnione obawy, czy ta rozsądna argumentacja dotrze do urzędników odpowiedzialnych za edukację.
Brygada Fistaszków na cenzurowanym
W Stanach Zjednoczonych głośno było w ostatnich tygodniach o konflikcie, który wybuchł wokół sztuki o Bożym Narodzeniu. Nauczyciele z Little Rock w stanie Arkansas zapowiedzieli, że w połowie grudnia chcą zabrać dzieci na teatralną wersję niezwykle popularnej w Stanach kreskówki o poszukiwaniu przez Brygadę Fistaszków sensu Bożego Narodzenia. Sztuka miała być prezentowana w jednym ze zborów protestanckich. Pomysł nauczycieli został oprotestowany przez jedną z matek, wiceprzewodniczącą lokalnego Towarzystwa Wolnomyślicieli. Uznała ona, że ponieważ sztuka głosi treści religijne i jest grana w obiekcie religijnym, doszło do naruszenia gwarantowanego przez amerykańską konstytucję rozdziału pomiędzy państwem a Kościołem. Przypadek z Arkansas jest bardzo charakterystyczny dla naszych czasów. Kreskówka, o której mowa, jest od kilkudziesięciu lat emitowana w amerykańskich telewizjach. Jej bohaterowie przygotowują się do Bożego Narodzenia, a cała historia przeplatana jest tradycyjnymi kolędami. Ot niewinna, pozytywna historia. Jeszcze kilka lat temu nikomu do głowy nie przyszłoby, żeby kwestionować jej wychowawczy sens. Dziś takie absurdalne ataki stają się normą.
Poganie z Oksfordu i korporacji
Spektakularnym przejawem chrystofobii była decyzja rady miejskiej brytyjskiego miasta Oksford, słynącego z szacownego uniwersytetu. Kilka lat temu radni zadekretowali przemianowanie Bożego Narodzenia na Zimowe Święto Światła. Uzasadniając swoją decyzję, rada odwołała się, jakżeby inaczej, do konieczności „poszanowania wolności religijnej przedstawicieli innych wyznań”. Kard. Gianfranco Ravasi, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Kultury, komentując krok radnych Oksfordu, powiedział, że lepiej byłoby, aby przemianowanie świąt Bożego Narodzenia w Zimowe Święto Światła odbyło się pod sztandarem ateizmu. Przeciwko uchwale zgodnie protestowali miejscowi duchowni chrześcijańscy, imam i rabin. Rady Oksfordu te protesty nie otrzeźwiły. Podobne anty-bożonarodzeniowe ekscesy stają się normą. Elementem korporacyjnej kultury, niestety coraz szerzej obecnym także w Polsce jest przesyłanie kartek i e-maili świątecznych ze starannie usuniętymi wątkami religijnymi. Oswajamy się z życzeniami ozdobionymi jakimiś dziwnymi bohomazami, w których mowa jest o „magicznych, niepowtarzalnych chwilach”, „zimowych świętach” i podobnym postmodernistycznym bełkocie. Poczciwe kartki ze żłóbkiem betlejemskim i tradycyjną formułą „Wesołych Świąt Bożego Narodzenia” są zdecydowanie passé. Odwołanie się do bożonarodzeniowej tradycji jest dziś dyskwalifikujące. Inną z pozoru „świąteczną”, choć w istocie pogańską tradycją są przyjęcia i spotkania organizowane w firmach w okresie poprzedzającym Boże Narodzenie. Jeszcze niedawno powszechnie dzielono się podczas nich opłatkiem. Teraz ten obyczaj jest zarzucany, jako archaiczny, politycznie niepoprawny. Zamiast opłatka wznosi się toasty. To bardziej trendy.
Wielkie żarcie
W zachodnim świecie Boże Narodzenie zostało zredukowane do największego handlowego wydarzenia roku. Poziom zakupów w okresie przedświątecznym staje się barometrem gospodarczej koniunktury. Paradoksalnie, nawet tam gdzie bardzo chce się uciec przed Bożym Narodzeniem, zatrzeć wszelkie jego ślady, okazuje się, że bez narodzin Jezusa ten cykliczny boom nie miałby prawa zaistnieć. Jak na razie w centrach handlowych roi się od mikołajów, gwiazdek, choinek, brzmi świąteczna muzyka. Piszę „jak na razie”, bo niewykluczone, że niebawem okaże się, że jakimś współczesnym bolszewikom przyjdzie do głowy się, że to także „reakcyjna, wsteczniacka ornamentyka”, której też trzeba się pozbyć. Święta Bożego Narodzenia są pretekstem do obłędnego natężenia reklamy. Co roku w grudniu słyszymy optymistyczne mantry: „Idą święta, a Polacy nie boją się kryzysu”, „ W tym roku wydamy o x miliardów więcej na przygotowanie świąt”. I tak bez końca. Czy w tym szaleństwie dociera do nas jeszcze, co jest prawdziwą przyczyną całego tego zgiełku?
Wierni tradycji
Z sondaży wynika, że pomimo postępującej sekularyzacji życia i agresywnej antychrześcijańskiej propagandy pielęgnujemy w Polsce z pietyzmem bożonarodzeniowe tradycje, również te religijne. Święta dla większości Polaków wciąż łączą się nie tylko z czasem dla rodziny i obfitością stołu, ale też ze wzmożonymi praktykami religijnymi, przede wszystkim uczestnictwem w tradycyjnej Pasterce, spowiedzią świąteczną, śpiewem kolęd, odwiedzinami żłóbków. I niech tak zostanie. Nie chodzi o to, żeby popadać w sielskie samozadowolenie. Upajać się tandetnym niechrześcijańskim sentymentalizmem sączonym przez media. Nie w tym rzecz. Trwanie przy religijnej tradycji Bożego Narodzenia to rodzaj kotwicy, która broni nas przed duchowym wyjałowieniem i dziką ateizacją. Pielęgnujmy Boże Narodzenie najpiękniej, jak potrafimy, po polsku.