Jeszcze bardziej ucieszyła mnie jednak wiadomość o późniejszym, bezpiecznym dotarciu do bazy zarówno Bieleckiego, jak i jego wspinaczkowego towarzysza Marcina Kaczkana. Bo K2, zwana także Czogori – druga pod względem wysokości góra świata – zasłużenie cieszy się sławą najtrudniejszego i najbardziej niebezpiecznego ośmiotysięcznika. Wraz z Annapurną dzierży także niechlubną palmę pierwszeństwa pod względem najmniejszej liczby wejść i największej liczby śmiertelnych wypadków. Od chwili zdobycia szczytu w 1954 r., na jego wierzchołku stanęło 325 osób. Zginęło 77, wśród nich także Polacy: Tadeusz Pawłowski, Halina Krüger-Syrokomska, Wojciech Wróż oraz Dobrosława Miodowicz-Wolf.
Tym razem wszystko potoczyło się jednak szczęśliwie: Adam Bielecki, młody 29-letni wspinacz z Krakowa, wszedł na szczyt Żebrem Abruzzi od strony Pakistanu.
To droga, którą pokonali pierwsi zdobywcy K2, Włosi Achille Compagnoni i Lino Lacedelli. Zarazem jest to także pierwsze polskie męskie przejście tej drogi. Wcześniej pokonała ją w 1986 r. legendarna Wanda Rutkiewicz (zdobywając K2 jako pierwsza kobieta w historii).
Bielecki jest 10. Polakiem, któremu udało się stanąć na szczycie nazywanym „Górą Mordercą”. Uczynił to w bardzo efektownym stylu, bez użycia tlenu z butli. Zaatakował wraz z Marcinem Kaczkanem z obozu trzeciego, znajdującego się na wysokości 7400 m. Była wówczas godz. 22.00 O piątej rano obaj osiągnęli magiczną wysokość 8000 m – wtedy 37-letni Kaczkan zawrócił do obozu III. Bielecki kontynuował atak i o 10.30 stanął na szczycie K2. Zaledwie trzy godziny później był już znowu w „trójce” i wraz z partnerem zszedł szczęśliwie do obozu I.
To nie pierwszy tegoroczny sukces Adama Bieleckiego. W marcu, wraz z Januszem Gołąbem, dokonał pierwszego zimowego wejścia na ośmiotysięczny Gaszerbrum I. Za kilka miesięcy chciałby w taki sam sposób zdobyć także K2. Na razie zaliczył wejście letnie, stanowiące swoisty rekonesans przed podjęciem największego wyzwania współczesnego himalaizmu.
Przygoda z tatą
W naszym domu panuje ostatnio atmosfera jakby żywcem przeniesiona z Dzieci z Bullerbyn – ulubionej lektury szkolnej mojego dzieciństwa. Wszystko za sprawą dziecięcych przyjaźni z sąsiedztwa, które zaczęły wyznaczać rytm naszego codziennego życia. Drzwi się nie zamykają, dom pełen jest dziecięcych głosów albo przeciwnie – przez cały dzień kompletna cisza i pustka (to znak, że nasze córki bawią się gdzieś w sąsiedztwie). Dziewczynki pożyczają sobie stroje i zabawki, udzielają wzajemnych porad odnośnie do tańca i ubierania się, a ostatnio nawet sypiają u siebie. Wszystko to oczywiście pod czujnym okiem zjednoczonych sił rodzicielskich zadowolonych z faktu, że sąsiedzka sztama rośnie w siłę.
Długa nauka przyjaźni
Nie należy bagatelizować znaczenia dziecięcych przyjaźni – doświadczenia wyniesione z tego okresu bardzo często przekładają się bowiem na relacje w późniejszym dorosłym życiu. Co ciekawe, wbrew obiegowym opiniom, niektóre takie przyjaźnie okazują się zaskakująco trwałe. Dobry kontakt z rówieśnikami to także pierwsza lekcja zasad koleżeństwa i troski o drugą osobę oraz doskonały poligon dla rodziców, pozwalający zaobserwować, w jaki sposób dziecko wchodzi w interakcję z innymi dziećmi.
Psychologia wyróżnia cztery fazy dziecięcej przyjaźni: fazę egocentryczną (w 3.–7. roku życia) – przyjaźń głównie dla doraźnej zabawy, fazę zaspokajania potrzeb (4–9 lat) – dziecko stara się unikać samotności, fazę odwzajemnienia (6–12 lat) oraz fazę intymną (9–12 lat), w czasie trwania której zawierane są pierwsze prawdziwe, bliskie przyjaźnie.