Nikt dziś nie kwestionuje, że istnieje tzw. mowa ciała. Wręcz przeciwnie: coraz bardziej docenia się jej rolę i znaczenie w społecznej komunikacji, handlu, interesach, edukacji, polityce, życiu rodzinnym.
Człowiek wyraża siebie i swoje uczucia poprzez słowo, gesty, mimikę, spojrzenie. Jest także wyczulony na podobne komunikaty ze strony innych. I przekazują one o wiele więcej treści niż to, co jesteśmy w stanie wyrazić samymi tylko słowami. Wystarczy tylko wyobrazić sobie, że porozumiewalibyśmy się za pomocą plansz z napisanymi tekstami, na podobieństwo obcojęzycznych filmów z polskimi napisami. Czy taki dialog mówiłby nam cokolwiek poza logiczną treścią komunikatów? Czy treści te byłyby w ogóle czytelne i zrozumiałe?
Tymczasem słowa, które wypowiadamy do siebie, patrząc sobie w oczy, nadając im ładunek różnych emocji, ton głosu, wyraz twarzy, gestykulację i postawę ciała, nie tylko przekazują treść w zwielokrotnionym wymiarze, ale także zawiązują różne relacje międzyosobowe. W ten sposób człowiek tworzy grupy i zbiorowości ludzkie – rodziny, społeczeństwo.
Gesty i postawy w liturgii
Mowa ciała ma także wielkie znaczenie w zgromadzeniu liturgicznym w kościele. To, w jaki sposób uczestniczymy wspólnie w nabożeństwach i Eucharystii, ma wielki wpływ na naszą wiarę, siłę wspólnoty parafialnej i indywidualną pobożność. Kościół bardzo docenia wspólnototwórczą rolę liturgii i troszczy się o jej jakość. W liturgii nie da się uczestniczyć w pojedynkę; zawsze powinniśmy myśleć nie tylko o sobie, ale także o innych uczestnikach zgromadzenia i mieć na uwadze środki, które pobudzają ducha wspólnoty.
Najpierw są to jednakowe gesty i postawy ciała podczas Mszy św. Już sam układ wnętrza kościoła, rozmieszczenie ławek, ołtarza, organów, pomaga – albo przeszkadza – we wspólnym przeżywaniu liturgii. Także gesty i ruchy mają duże znaczenie: wszyscy razem wstajemy, siadamy w ławkach, klękamy, podchodzimy do Komunii św., manifestując w ten sposób, że jesteśmy wspólnotą, jednym ciałem. Każde wyłamanie się z tej wspólnoty, powodowane indywidualną pobożnością, stanowi jakiś wyłom i jest zgrzytem w zgromadzeniu. Być może, że komuś łatwiej się skupić na klęcząco i przez całą Mszę klęczy w ławce, ale dla innych może to być przeszkodą i rozproszeniem. Swoją skłonność do indywidualizmu powinniśmy w kościele podporządkować wymogom wspólnoty.
W takim kontekście bardzo szkodliwe jest niedostosowanie lokalnych zwyczajów jakiejś parafii do ogólnych zasad liturgicznych. Liturgia w swoim zewnętrznym wyrazie jest nadzwyczaj logiczna: słowa modlitw i postawy ciała wzajemnie się uzupełniają i podkreślają. Nietrudno jest ustalić pewne uniwersalne zasady, które by ujednolicały sposób uczestnictwa przynajmniej w danym kraju albo – ostatecznie – diecezji. I faktycznie zasady takie są i obowiązują. Tymczasem bywa, że gdy jesteśmy gościnnie na Mszy w innej parafii, to okazuje się, że wierni wstają lub siadają w zupełnie innych momentach liturgii niż w większości parafii. Rodzi to jakiś niepokój i nieporządek. Zatem apel o ujednolicenie gestów podczas Mszy jest jak najbardziej na miejscu.
Celebrans „w dialogu”
Z drugiej strony liturgia pozostawia wiele miejsca na swobodę i różnorodność w kształtowaniu nastroju, akcentowaniu różnych momentów i elementów liturgicznych, traktowania części zmiennych – słowa Bożego, modlitwy powszechnej, ogłoszeń. Każdy ksiądz odprawia Mszę św. trochę inaczej, nadając jej charakter wypływający z jego osobowości, pobożności i innych przymiotów. Dlatego tak wielką rolę w zgromadzeniu odgrywa przewodniczący – główny celebrans. Od jego zaangażowania, skupienia, staranności, komunikatywności, dykcji, śpiewu zależy bardzo wiele. Celebrans powinien mieć poczucie odpowiedzialności w sprawowaniu obrzędów i wiedzieć, jaki ma wpływ na uczestników. Kontakt wzrokowy z wiernymi zamiast „chowania się za mszałem”, uśmiech i serdeczność, włączanie się do wspólnego śpiewu, osobiste odniesienia do uczestników sprawiają, że ludzie bardziej angażują się w przeżywanie Mszy czy nabożeństwa.
Akcja liturgiczna ma charakter dialogiczny i misteryjny. Jej prapierwowzorem była tragedia grecka, teatr. Stąd potrzeba piękna, autentyzmu, harmonii, rytmu i płynności w sprawowaniu liturgii. Ale ksiądz nie może być tylko reżyserem, wodzirejem czy aktorem grającym zadaną rolę. Liturgia powinna angażować go osobiście i bezpośrednio. Powinien sam przeżywać to, co sprawuje: modlić się szczerze i do Boga, a nie tylko czytać teksty modlitw; w kazaniu dzielić się własnymi przemyśleniami i przeżyciami, a nie przytaczać cudze teksty z rozmaitych „gotowców”; powinien śpiewać wraz z innymi, a nie milczeć w przekonaniu, że śpiew jest tylko dla ludu. Ksiądz ma być wzorem i nauczycielem modlitwy i uczestnictwa w liturgii.
Od modlitwy kapłana do modlitwy ludu
Jeśli jego zaangażowanie udzieli się innym, wtedy całe zgromadzenie doświadczy nie tylko poczucia wspólnoty i jedności, ale także przeżyje obecność Boga. Namacalne działanie Ducha Świętego, który ożywia modlitwę i zaangażowanie wiernych, zjednoczy wszystkich we wspólnym przeżywaniu Eucharystii. Pamiętamy na pewno liczne Msze papieskie – może nawet osobiście w nich uczestniczyliśmy – i to, jak bardzo pobudzał do modlitwy Jan Paweł II. Dawał nam wszystkim poczucie jedności i siły, które płyną z Boga. W jego obecności człowiek aż chciał się modlić. Jego modlitwa o Ducha Świętego na placu Zwycięstwa przyniosła faktyczne zwycięstwo. Jego charyzmatyczny wpływ czuli nie tylko Polacy, ale każda nacja, język i kultura na świecie. Właśnie tak działa liturgia, jeśli się w nią angażuje.