W podpoznańskim Luboniu, zaraz po śmierci Jana Pawła II, wierni spontanicznie gromadzili się na wzgórzu, które od tego czasu nazywane jest wzgórzem papieskim. Na nim mieszkańcy z czasem postawili krzyż, przy którym odbywały się nabożeństwa w rocznicę śmierci Karola Wojtyły. Nieopodal powstał też park Jana Pawła II. W grudniu 2010 r. abp Stanisław Gądecki poświęcił ważący 21 kg kamień węgielny kościoła, pochodzący z najstarszej na ziemiach polskich katedry w Poznaniu, oraz 500-kilogramowy dzwon, umieszczony w wieży budowanej świątyni, nadając mu imię Szymon Piotr. Przed kościołem stanął też 62-tonowy kamień z napisem „Tu es Petrus” (Ty jesteś Piotr), na którym osadzono krzyż na wzór papieskiego pastorału. Tego roku latem wchodzi w życie dekret arcybiskupa metropolity poznańskiego powołujący do istnienia pierwszą w archidiecezji poznańskiej parafię pw. bł. Jana Pawła II. Radość dla mieszkańców, satysfakcja dla proboszcza, który budowę przeprowadził.
Ten opis to typowa historia budowy kościoła, którą można przeczytać np. w parafialnej kronice. Jest jednak bardzo uproszczona. Nie ma w niej nocy, nieprzespanych z powodu faktur ze zbliżającym się lub przekroczonym terminem płatności, nie ma problemów z pozwoleniami na budowę, z projektem i oceną jego wizji artystycznej, nie ma czasami wyglądających na „nie do przejścia” kłopotów z prądem, gazem, wodą… Takimi problemami można opisać każdą budowę, także tę sakralną. Mimo że budów nowych kościołów nie finansuje się z funduszy unijnych, w całym kraju powstaje kilkaset nowych świątyń. Z danych, do których dotarła w tym miesiącu „Rzeczpospolita”, wynika, że od 2000 r. powstało aż 236 nowych parafii (obecnie jest ich 10 300). ?Na przykład w diecezji krakowskiej buduje się 21 kościołów, w poznańskiej – 15, a warszawsko-praskiej aż 34. Skąd te liczby? Mogą dziwić tym bardziej, że według oficjalnych statystyk w Polsce spada liczba powołań i coraz mniej ludzi aktywnie uczestniczy w życiu Kościoła. A właśnie teraz na terenie Polski powstają dziesiątki nowych świątyń. Paradoks? Może. Ale przecież nie pierwszy raz coś, co dotyczy sfery sacrum, wymyka się obiegowym opiniom.
– Ta liczba budowanych świątyń powinna cieszyć – przekonuje dziennikarka „Rzeczpospolitej” Ewa Czaczkowska – zwłaszcza gdy spojrzeć na zamykanie kościołów na Zachodzie. Przykładowo, według niej, nawet jedna trzecia ze 110 tys. wszystkich obiektów sakralnych w Niemczech jest w stanie likwidacji lub zmiany przeznaczenia. Setki kościołów zostało już rozebranych, bo nie było na nie nabywcy. Coraz częściej świątynie przebudowywane są na mieszkania, sale sportowe, hospicja czy biblioteki. Polsce na razie ten scenariusz nie grozi.
W czasach PRL budowanie nowego kościoła było bardzo trudne. Władze nie dawały pozwoleń na nowe świątynie, były problemy ze zdobyciem materiałów budowlanych, a budownictwo sakralne podlegało centralnemu sterowaniu wszechmocnej PZPR. Okresy tzw. odwilży po politycznych przesileniach, czyli zmianach na szczytach władzy, odczuwalne były także poprzez liczbę pozwoleń wydawanych na budowę kościołów. Przykładowo, w czasie odwilży popaździernikowej 1956/1957 wydano ponad 200 zezwoleń na budowę nowych świątyń, podczas gdy w całym ćwierćwieczu 1945–1970 zbudowano zaledwie 300 nowych kościołów. W latach 70. pozwolenie na budowę łatwiej było otrzymać w małych wsiach niż w ośrodkach miejskich, a jeśli już godzono się na budowę kościoła w mieście, to często była ona monumentalnych rozmiarów, po to by z jednej strony finansowo „pogrążyć” kościelnego inwestora, a przy okazji zablokować jego postulaty budowlane dotyczące kolejnych świątyń. Tak było m.in. w Gdańsku, Gdyni i Wrocławiu. Przed wprowadzeniem stanu wojennego zmieniono przepisy oraz praktykę działania na tyle, że radykalnie wzrosła liczba budowanych świątyń. Dane Komisji Episkopatu do spraw Budowy Kościołów mówią o oddaniu do użytku w latach 1984–1988 ponad 460 kościołów i 590 kaplic. Pod koniec 1988 r. władze szacowały, że w budowie znajduje się ponad 950 obiektów sakralnych. Starano się jak najszybciej nadrobić stracone powojenne lata.
Obecnie budowane kościoły są o wiele mniejsze niż kiedyś, powody zaś tego prozaiczne – zwraca się po prostu uwagę na koszty utrzymania: ogrzania i oświetlenia świątyni. Ważne są także miejsca na parkingi i odległość od głównych zabudowań danego terenu.
Koszt wybudowania niedużego kościoła to dziś ok. 5–8 mln złotych, wliczając w to koszt działki. Pieniądze na budowę pochodzą głównie z ofiar wiernych, ewentualnie od sponsorów. Płacą ci, którzy chcą. Nikt ich nie zmusza. Kredyty, bez których w dzisiejszych czasach nie może się obejść praktycznie żadna budowa świecka, nie są dostępne dla kościelnych inwestorów. Kościół nie prowadzi działalności gospodarczej i tym samym nie posiada konkretnych źródeł spłaty kredytu – to najczęstsza odpowiedź, uzasadniająca odmowę przyznania kredytu.
Budowanie czy choćby remontowanie Kościoła nie jest łatwe nie tylko ze względów organizacyjno-finansowych. To stała odpowiedzialność za stworzenie gmachu godnego mieszkania Boga z ludźmi – mawiał kard. Stefan Wyszyński. Ludzi nie można pozostawić bez świątyń, a ci którzy chcą, powinni mieć do nich dostęp. Polskie miasta rozbudowują się przede wszystkim na obrzeżach, gdzie kościołów po prostu nie ma. Lokalizacja budowy wynika więc najczęściej po prostu z potrzeby mieszkańców, którzy chcą mieć blisko „swój” kościół. I nie ma w tym nic dziwnego. Kościelni specjaliści od socjologii wskazują, że parafia powinna liczyć maksymalnie 5 tys. osób, bo tylko w mniejszych grupach może wytworzyć się prawdziwa wspólnotowa więź. A naturalne jest, że każda parafia powinna mieć swój kościół.