Ogarnięta wojna domową Syria przypomina jako żywo Jugosławię z początku lat 90. XX wieku. I tak jak na Bałkanach, nic nie jest tam proste, jasne i oczywiste. Łącznie z pojęciami: „agresor”, „ofiara” i „winny”.
Zawsze jest tak samo: najpierw oburzenie, ekscytacja i gorączkowe śledzenie informacji, a potem krwawe doniesienia zaczynają coraz bardziej powszednieć. I tak samo jest z konfliktem w Syrii. Niewielkie wrażenie robią już na nas powtarzane od miesięcy komunikaty w stylu: „w strzelaninie w Damaszku zginęło kilkadziesiąt osób”, albo „czołgi znów ostrzelały wioskę”. Tymczasem za tymi suchymi komunikatami kryje się tragedia społeczeństwa, uznawanego do niedawna za modelowy przykład pokojowej koegzystencji przedstawicieli różnych wyznań. No właśnie, do niedawna…
Totalitarna oaza wolności
„Byłoby błędem sądzić, że to, co dzieje się obecnie w Syrii, ma korzenie religijne, jak to było w innych krajach, wciągniętych w tzw. wiosnę arabską – powiedział po swojej niedawnej wizycie w Damaszku ks. Giampietro Dal Toso, sekretarz Papieskiej Rady „Cor Unum”, zajmującej się pomocą humanitarną. Brzmi ciekawie, nieprawdaż? Ale jeszcze bardziej elektryzujące są słowa siostry Fadii Laham, przełożonej maronickiego klasztoru św. Jakuba Męczennika w Quarah, która w rozmowie opublikowanej przez portal Geopolityka.org stwierdziła: „Mamy do czynienia z przemocą, której nie da się mierzyć zwykłymi kategoriami. Ta przemoc to nie jest klasyczna wojna. Tu mamy do czynienia z działaniami o ukrytej twarzy i intencjach. Pierwsze, co możemy zrobić, to przede wszystkim rzucić więcej światła na wojnę w Syrii”.
Zacznijmy jednak od nakreślenia ogólnego tła politycznego konfliktu. W Syrii od kilkudziesięciu lat niepodzielne rządy sprawuje partia Baas, której ideologia stanowi przedziwną mieszaninę socjalizmu i marksizmu z elementami islamskiego państwa wyznaniowego. Kluczowe znaczenie ma tu fakt, że absolutną władzę w partii mają wyznawcy alawizmu – synkretycznej odmiany islamu, która jednak przez sunnicką część świata muzułmańskiego nie jest w ogóle uznawana za islam. A zatem dla większości Syryjczyków są to po prostu „niewierni” albo w najlepszym przypadku „heretycy”.
Baasiści, na czele których stoi oczywiście alawita, prezydent Baszar al-Assad, sprawują rządy za pomocą rozbudowanego aparatu bezpieczeństwa, tortur, morderstw, nepotyzmu i kultu jednostki. Paradoksalnie jednak, to właśnie obecny reżim gwarantuje jako taką swobodę religijną w Syrii. Prezydentem kraju może być co prawda tylko muzułmanin, a Koran stanowi źródło prawa, ale i tak, na tle innych arabskich państw, Syria jawi się niemal jak oaza religijnej wolności. Chrześcijanie, którzy stanowią ok. 8–10 proc. syryjskiej społeczności (w całym kraju mieszka prawie 20 mln osób), znajdują się gdzieś pośrodku konfliktu, dokładnie między młotem a kowadłem. Z jednej strony jest autorytarny reżim Assada, a z drugiej coraz bardziej radykalna opozycja islamska, od której na milę czuć wpływy Al-Kaidy. Wokół zaś dokonuje się coraz większa eskalacja wzajemnej przemocy.
Piąta kolumna
Jak to wygląda w praktyce? Na pewno nie w taki sposób, w jaki przedstawiają syryjską wojnę domową zachodnie media, przekonujące, że Assad to ten jedyny „zły”, a opozycja to niewinni rycerze demokratycznej sprawy. O nie, tamtejsza rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana.
Weźmy choćby przykład głośnego morderstwa dokonanego na kilkudziesięciu kobietach i dzieciach w mieście Homs. Oddajmy głos nuncjuszowi apostolskiemu w Damaszku, abp. Mario Zenariemu: „Tu na miejscu jednak nikt nie chce się przyznać do tej zbrodni. Muszę powiedzieć, że dwie strony konfliktu zrzucają na siebie nawzajem odpowiedzialność za tę okrutną masakrę” – oświadczył w Radiu Watykańskim Zenari, podkreślając, że do świata dociera tylko część informacji na temat tego, co dzieje się w Syrii. Wiele do myślenia dają także słowa wspomnianej wyżej maronickiej zakonnicy Fadii Laham, która stwierdza: „Nie rozróżniam tu opozycjonistów od lojalistów. Ludzie, którzy popierają opozycję, nie wiedzą, że ta opozycja popełnia barbarzyństwa”. Jej zdaniem za większością zbrodni przypisywanych reżimowi w Damaszku stoi tak naprawdę terrorystyczna Al-Kaida, której członkowie dokonują rzezi, a „następnie wykonują fotografie, by potem wysłać je do Al-Jazeery jako materiał propagandowy, oskarżający rząd”. Nie oznacza to oczywiście automatycznie, że siepacze Assada mają czyste ręce – bo nie mają – pokazuje jedynie, że krew niewinnych cywilów obciąża obie strony konfliktu. Tymczasem, jak powiedział grecko-melchicki arcybiskup Aleppo Jean-Clément Jeanbart, „media nie informują o tym, że do Syrii wysyłani są islamscy ekstremiści i najemnicy z Turcji, Iraku, Jordanii, Libii czy Pakistanu”. Hierarcha, w rozmowie ze szwajcarską agencją katolicką KIPA/APIC, zarzucił wręcz światowym mediom, że „nieuczciwie przedstawiają sytuację w Syrii i dolewają oliwy do ognia”.
Takich głosów wśród miejscowych chrześcijan jest znacznie więcej. Zdaniem, cytowanego przez Radio Watykańskie, maronickiego arcybiskupa Damaszku Samira Nassara „Syria stała się areną międzynarodowego konfliktu różnych interesów o charakterze politycznym, militarnym i gospodarczym. To one decydują o przyszłości kraju”. Jeszcze dobitniej wyraził się chaldejski biskup Aleppo Antoine Audo SJ, stwierdzając, że fanatycy pod płaszczykiem wolnościowych i demokratycznych haseł dążą do destabilizacji i islamizacji kraju.
Uff, no to teraz wiemy już chyba nieco więcej na temat tego, co tak naprawdę dzieje się pod syryjskim niebem.
„Za nami nikt się wstawi”
Aby w pełni zrozumieć sytuację syryjskich chrześcijan, trzeba jednak znów przywołać głosy „miejscowych”. Warto posłuchać choćby relacji abp. Mario Zenariego, który w wywiadzie dla agencji Asia News opowiedział historię trzech księży przebywających „w piekle Homs”: „Jeden z tych kapłanów zachowuje się nadzwyczajnie: rozmawia z partyzantami, chcąc w ten sposób nakłonić do złagodzenia przemocy, wymusza na nich zezwolenie na przejazd ciężarówek z żywnością dla biednej ludności. Z drugiej strony apeluje do armii, aby celem jej ataków nie były domy mieszkalne i kościoły” – relacjonował nuncjusz apostolski w Damaszku.
Takie próby mediacji czy, szerzej, deklarowanie wprost neutralności, są jednak traktowane przez opozycję, jako otwarte sprzyjanie reżimowi Assada. Islamska ulica mówi dziś: chrześcijanie i Assad to sojusznicy. Ale to oczywiście nieprawda. Jak bowiem stwierdza w specjalnym liście syryjsko-prawosławny metropolita Aleppo, abp. Gregorios, „z chrześcijańskiego punktu widzenia jasne jest, że chrześcijańska mniejszość opowiada się za większą wolnością w przestrzeni publicznej, za rzeczywistymi reformami i walką z korupcją”. Jednocześnie syryjski hierarcha daje jednak do zrozumienia, że wśród wyznawców Chrystusa panuje powszechny strach, „żeby nie powtórzyła się tragedia chrześcijan w Iraku, albo aby obecne wydarzenia kiedykolwiek doprowadziły do ucieczki czy wypędzenia, co przyniosłoby negatywne skutki dla dalszego istnienia wspólnot chrześcijańskich w Syrii i na Bliskim Wschodzie”.
Co do jednego nie ma wszak żadnych wątpliwości: jeżeli konflikt polityczny przerodzi się w antagonizm religijny, to chrześcijanie jako pierwsi padną jego ofiarą. „Za nami nikt się wstawi” – nie pozostawia złudzeń zwierzchnik Kościoła syrokatolickiego, patriarcha Ignacy III Younan. Jedyną nadzieją na pokój pozostają więc mediacyjne działania b. szefa ONZ Kofiego Annana. Jego siedmiopunktowy plan – który zyskał także wsparcie Stolicy Apostolskiej – przewiduje m.in. zawieszenie broni, zaprzestanie stosowania przemocy, zapewnienie pomocy humanitarnej dla ludności cywilnej, uwolnienie bezprawnie aresztowanych oraz rozpoczęcie dialogu politycznego. Plan został już nawet zaakceptowany przez obie strony konfliktu. A niewinni ludzie giną dalej.