Logo Przewdonik Katolicki

Dwunaste zawieszenie broni

Łukasz Kaźmierczak
Fot.

Ludzie ETA - zawsze w kapturach, zawsze zamaskowani, zawsze we trójkę. Nawet wtedy, gdy przed kamerami ogłaszają światu jednostronne i permanentne zawieszenie broni.

Ludzie ETA - zawsze w kapturach, zawsze zamaskowani, zawsze we trójkę. Nawet wtedy, gdy przed kamerami ogłaszają światu „jednostronne i permanentne zawieszenie broni”.

 

A świat nie chce wierzyć baskijskim terrorystom. I nie chodzi tu tylko o ich „zakazany” wygląd. Niedawne oświadczenie ETA o „permanentnym zawieszeniu broni” nie jest bowiem ani pierwszym, ani zapewne ostatnim w historii tej organizacji. Tak przynajmniej twierdzą znawcy tematu – iberyści i politolodzy zajmujący się tematyką terroryzmu. Po raz pierwszy jednak ETA nie stawia żadnych warunków rozejmu. Nie ma ani słowa o „prawie do samostanowienia”, o „negocjacjach z rządem na wysokim szczeblu” czy choćby o  „wypuszczeniu uwięzionych towarzyszy”. Znak nowej epoki czy raczej sprytna taktyka obliczona na przeczekanie trudnych czasów?

 

Jak bardzo ich nienawidzą

Kiedy baskijscy terroryści rozpoczynali działalność w 1959 r., witano ich z otwartymi rękami. ETA – czyli Euskadi Ta Askatasuna (Baskonia i Wolność) odwoływała się przecież do marksistowskich korzeni i głosiła hasła wpisujące się dobrze w klimat ówczesnej radykalizacji lewicy w zachodniej Europie. A na dodatek jej głównym przeciwnikiem był sam generał Franco – występujący w  roli „czarnego luda” dla wszystkich lewicowych ruchów, od Moskwy po Los Angeles. Nade wszystko jednak ETA mogła liczyć na poparcie samych Basków, tłamszonych w  swoich niepodległościowych dążeniach i uznawanych przez frankistów za „zbuntowaną prowincję”.

Działalność ETA straciła jednak rację bytu w 1980 r., kiedy hiszpańskie władze zgodziły się na wprowadzenie szerokiej autonomii Kraju Basków. Zwykli mieszkańcy Baskonii zmęczeni atmosferą ciągłego terroru, koniecznością uiszczania „dobrowolnego” podatku rewolucyjnego i kolejnymi krwawymi zamachami zaczęli odwracać się od ETA. Wkrótce potem doszło do rozłamu w samej organizacji – część jej działaczy uznała, że wprowadzenie autonomii oznacza realizację zakładanych celów i wyrzekła się terroryzmu.  Radykalny odłam, nazywany ETA  „wojskowa”, postanowił jednak kontynuować walkę aż do pełnej niepodległości. Rozpoczął się trwający do dziś korowód zamachów, policyjnych obław, rozbijania kolejnych struktur organizacji i ich odbudowy oraz chwiejnych rozejmów.

ETA, która przez pół wieku swojej terrorystycznej działalności zabiła prawie 860 osób, popierana jest dziś zaledwie przez 10 do 15 proc. Basków. To dużo mniej niż jeszcze kilkanaście lat temu. Zdecydowana większość mieszkańców Baskonii nie chce secesji i zadowala się obecną autonomią. Pello Salabru, były rektor Uniwersytetu Baskijskiego, już kilka lat temu wyrokował, że przy spadającym poparciu ETA skazana jest na nieuchronną klęskę. „Przypuszczalnie dokonają ataków, być może dojdzie też do zabójstw. Ale nie rozumieją, jak bardzo ludzie ich nienawidzą”- stwierdził w 2007 r. Salabru na łamach „Daily Telegraph”.

 

Złożyć broń. I nic w zamian

ETA jest dziś zbyt słaba na jakiekolwiek spektakularne akcje. Wewnętrznie podzielona, pozbawiona politycznego wsparcia, zdziesiątkowana aresztowaniami, chce zyskać czas na odbudowę swoich struktur. To dlatego już kilka miesięcy temu, na początku września 2010 r., baskijscy separatyści ogłosili zakończenie „działań ofensywnych”. Reakcja na tę deklarację była jednak dość chłodna. „Komunikat o zawieszeniu broni, jedenasty ogłoszony przez ETA od 1981 roku, jest niewystarczający, niejasny i pokrętny, ponieważ nie zapowiada definitywnego porzucenia walki zbrojnej” – oświadczył szef baskijskiego resortu spraw wewnętrznych Rodolfo Ares, dodając, że siły bezpieczeństwa „nie zawiesiły broni” i „skończył się już czas rozejmów”.

Kilkanaście dni temu ETA potwierdziła po raz kolejny chęć „zakończenia działań zbrojnych” i „ogólnego zawieszeniu broni”, które mogłoby zostać „zweryfikowane przez społeczność międzynarodową”. Ale jednocześnie podtrzymała, że będzie kontynuować „niestrudzoną walkę na rzecz osiągnięcia prawdziwej demokracji w Kraju Basków”. Hiszpański rząd odrzucił oświadczenie ETA, uznając, że jest to niewystarczający krok do rozpoczęcia negocjacji. Madryt oczekuje bowiem od baskijskich separatystów pełnego rozbrojenia i złożenia przez nich broni. „Jedyny komunikat tej bandy terrorystycznej, jaki chcemy przeczytać to ten, że ETA ogłasza swój koniec i robi to w sposób nieodwracalny i ostateczny” – powiedział hiszpański minister spraw wewnętrznych Alfredo Pérez Rubalcaba.

A przecież nie zawsze tak było. Jeszcze kilka lat temu pełnomocnicy obecnego premiera José Luisa Zapatero prowadzili dziwne, zakulisowe negocjacje z baskijskimi terrorystami. Ów specyficzny „proces pokojowy” spotkał się wówczas z gwałtowną krytyką ze strony chadeckiej opozycji i większości zwykłych obywateli kraju. Zapatero pod pierwszym lepszym pretekstem wycofał się więc z niepopularnych rozmów z ETA. Teraz jednak zapewne ogłosi światu wielki sukces „swojej” polityki „zera tolerancji dla terroryzmu”.

 

Zamach na dzwonnicę

Radykałowie z ETA zostali więc zapędzeni w kozi róg. Tym bardziej że dziś presję wywiera na nich także rodzime ugrupowanie Batasuna, stanowiące do niedawna polityczne skrzydło ETA. Odkąd jednak w 2003 roku Batasuna została zdelegalizowana, nie może brać udziału w lokalnych wyborach parlamentarnych i samorządowych.

Teraz partia baskijskich nacjonalistów chciałaby wrócić do czynnej polityki. Według hiszpańskiej agencji prasowej EFE działaczom Batasuny udało się nawet przekonać część przebywających obecnie w więzieniu członków ETA do porzucenia terroryzmu i przekształcenia organizacji w partię polityczną. Trudno jednak zakładać, że radykalni separatyści, „wyhodowani” na wojującym marksizmie, podsycanym skrajnie antyklerykalnymi i antyhiszpańskimi nastrojami, potrafią odnaleźć się na tamtejszej  scenie politycznej. Dla ETA Kościół stanowi bowiem głównego wroga na równi ze znienawidzonymi „kastylijczykami”. Wystarczy tylko przypomnieć zamach baskijskich terrorystów z 2008 r. na należący do Opus Dei Uniwersytet Nawarry w Pampelunie albo próbę wysadzenia w powietrze pod koniec lat 70. wieży sanktuarium maryjnego Torreciudad.

Sam Kościół od początku istnienia ETA zajmuje jednoznacznie negatywne stanowisko wobec baskijskiego terroryzmu. „Terror uprawiany przez członków ETA jest perwersyjny i niczym nieusprawiedliwiony. (…)  ETA reprezentuje totalitarny nacjonalizm” – napisali hiszpańscy biskupi w dokumencie z 2002 r. zatytułowanym „Ocena moralna terroryzmu w Hiszpanii –przyczyny i skutki”. Natomiast pięć lat później, tuż po zerwaniu przez ETA kolejnego zawieszenia broni, członkowie tamtejszego episkopatu stwierdzili: „Terroryzm jest wewnętrznie zły. Żadna rewindykacja polityczna nie daje nikomu prawa, aby grozić i zabijać. Przeciwnie, ci, którzy tak postępują, stają się przestępcami i należy zastosować wobec nich pełnię prawa”. Podobne słowa padły również po niedawnych pokojowych deklaracjach ETA, kiedy biskupi Kraju Basków i Nawarry oświadczyli, że istnieje „moralny wymóg ostatecznego i całkowitego rozwiązania” ETA.

Tego samego chce także większość Basków. Dziś wolą oni zdecydowanie „zdrowsze” formy nacjonalizmu: poczucie odrębności demonstrowane poprzez używanie oryginalnego baskijskiego języka (którego pochodzenie nie zostało do tej pory ustalone), dumę z fantastycznej ekspozycji sztuki współczesnej w Muzeum Guggenheima w Bilbao albo przywiązanie do ukochanej drużyny klubowej. Bo Athletic Bilbao to jeden z ostatnich klubów idących pod prąd wszechobecnej komercjalizacji współczesnego futbolu – jego pasiastą, biało-czerwoną koszulkę zgodnie z odwieczną tradycją nadal zakładać mogą jedynie gracze o baskijskich korzeniach.

 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki