– Przygotowując się do jednego z konkursów szkolnych z wiedzy o życiu i nauczaniu kardynała Stefana Wyszyńskiego, trzeba było zapoznać się z książką Prymasa Wszystko postawiłem na Maryję. To dość obszerna pozycja. Biorąca udział w konkursie licealistka, kiedy zobaczyła, ile stron ma przeczytać o Maryi, stwierdziła, że w życiu nie da rady. Później przyznała jednak, że gdy zaczęła lekturę, to ta Matka Boża znana jej z obrazka stała się dla niej prawdziwą, żywą osobą – opowiada Anna Rastawicka z Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. – Taka też była wielka tajemnica życia księdza kardynała. Dla niego Maryja nie była taką „Matką Bożą z obrazka”, która odeszła do nieba i będąc gdzieś tam, wysoko, czasem sobie o nas przypomni. Nie była jedynie Matką Chrystusa historycznego. Ona była mocno i wciąż obecna w jego życiu – podkreśla pani Anna dodając, że prymas mawiał, iż gdziekolwiek jest Chrystus, tam jest i Jego Matka. Gdziekolwiek się On rodzi, czy w Kościele, czy w ludzkich sercach, tam jest Maryja.
Żywe słowo Prymasa
– Księdza Prymasa zapamiętałam jako człowieka wielkiej mocy i wielkiego autorytetu, ale również jako człowieka ogromnej prostoty i dobroci, takiego bardzo „ludzkiego” i serdecznego, który do każdego odnosił się z równie wielkim szacunkiem – wspomina Anna Rastawicka, która w latach 1969–1981 pracowała w Sekretariacie Prymasa Polski i należała do osób z jego najbliższego otoczenia. – Moim zadaniem było między innymi opracowywanie kazań księdza kardynała. Mówiąc, posługiwał się on bowiem zawsze żywym słowem, a dopiero później jego wystąpienia były odsłuchiwane z taśmy magnetofonowej, spisywane i redagowane. Następnie ksiądz prymas je autoryzował. Instytut Prymasowski posiada 67 tomów maszynopisów jego tekstów, które obecnie wydawane są całościowo jako Dzieła zebrane – wyjaśnia pani Anna. Zresztą prymasowskimi tekstami zajmuję się także obecnie, do niedawna pełniąc funkcję odpowiedzialnej generalnej Instytutu Prymasa Wyszyńskiego, świeckiej wspólnoty życia konsekrowanego.
Jak przyznaje pani Anna, pracy kard. Wyszyńskiemu, jako prymasowi, a zarazem arcybiskupowi warszawskiemu i gnieźnieńskiemu, nie brakowało. – Ale przez te 12 lat nigdy nie słyszałam, żeby powiedział komuś, że nie ma czasu. Niekiedy mówił tylko, że ma dużo pracy. Nie tracił też pogody ducha, choć niekiedy przez jego wewnętrzną powagę było widać, jak bardzo dotykają go te wszystkie przeciwności, których doświadczał ze strony komunistów. Był jednak człowiekiem wielkiej ufności, a w najtrudniejszym momencie, w 1953 r., kiedy władze wydały dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych, na który odpowiedział wraz z Episkopatem słynnym memoriałem Non possumus (Nie możemy), stwierdził: „Jestem już spokojny. Wszystko postawiłem na Maryję” – opowiada Anna Rastawicka.
Najszczęśliwsze lata
Stefan Wyszyński odkrył Maryję jako Matkę już w dzieciństwie, kiedy stracił swoją rodzoną matkę. Do Niej też, na Jasną Górę, pojechał w 1924 r., zaraz po święceniach, by schorowany prosić Matkę Bożą o siły, żeby przynajmniej przez rok móc odprawiać Msze św. A był kapłanem przez 57 lat. Ją też wziął do swojego herbu biskupiego i to Jej powierzył całą swoją posługę prymasowską.
– Szczególnie mocno związał się z Maryją w czasie, gdy był więziony. Wówczas oddał się Jej w zupełną niewolę miłości, ale nie po to, aby go chroniła, ale żeby obroniła Kościół i Chrystusa w sercach ludzi. Mówił zresztą później: „Zawsze, gdy jest szczególnie ciężko, gdy ciemności ogarniają ziemię, a słońce już gaśnie i gwiazdy nie dają światłości, trzeba wszystko oddawać Maryi” – zaznacza pani Anna. Przypomina też sobie zaraz niedawno robioną korektę wystąpienia kard. Wyszyńskiego w 17. rocznicę jego święceń biskupich. – Wówczas, w 1963 r., ksiądz prymas powiedział, że różne spotykały go doświadczenia na tej drodze, ale było też dużo radości. Natomiast jako najszczęśliwsze wspomina te trzy lata uwięzienia. Dlaczego? Ponieważ miał wtedy poczucie, że Matka Boża jest przy nim nieustannie. Jak zresztą sam mówił: „Ona ode mnie nie odstępowała” – wyjaśnia.
Grzech niezawierzenia
Nie bez powodu kard. Wyszyński, dziś kandydat na ołtarze, był nazywany Prymasem Zawierzenia. Ale i on, co może nam się wydawać nieprawdopodobne, nie zawsze potrafił natychmiast zaufać Bogu.
Było to 25 marca 1946 r., kiedy ówczesny prymas Polski kard. August Hlond wezwał ks. Stefana Wyszyńskiego, rektora seminarium duchownego we Włocławku, do Poznania, żeby przekazać mu nowinę, że został mianowany przez Ojca Świętego biskupem lubelskim. – Ks. Wyszyński nie za bardzo chciał zostać biskupem. Bał się tej odpowiedzialności. Mówił potem, że myślał bardziej o tym, co ludzkie, o swojej nieumiejętności, niż o tym, co może zrobić Bóg takimi narzędziami, jakimi chce się posługiwać. Dlatego poprosił kard. Hlonda o jedną noc do namysłu, którą przeklęczał przed Chrystusem, prosząc o łaskę dobrego wyboru. Do końca życia wyrzucał jednak sobie, że nie zaufał Bogu od razu tak, jak to zrobiła Maryja, nazywając to swoim grzechem niezawierzenia – wspomina Anna Rastawicka.
Idźcie do Matki!
Podkreśla jednak, że kiedy był już biskupem, a potem kardynałem, prymas Wyszyński nie był jedynie reprezentantem instytucji Kościoła, hierarchą, ale przede wszystkim człowiekiem, dla którego liczył się drugi człowiek. – Nazywaliśmy go ojcem, podobnie zresztą jak wielu Polaków. I nie była to tylko forma grzecznościowa, ale przejaw bliskiej, międzyludzkiej relacji, jaką ksiądz prymas wytwarzał, a która tak potrzebna jest w Kościele także dzisiaj. Jestem przekonana, że jego życie i osoba są dla nas znakiem, że człowiek potrzebuje domu, miłości, ciepła, duchowego ojcostwa i macierzyństwa – wyznaje, przypominając, że hasłem rozpoczętego właśnie roku duszpasterskiego są słowa: „Kościół naszym domem”. Jednocześnie zwraca uwagę, że również obraz Maryi w nauczaniu kardynała związany jest z obrazem Boga. – Bóg w jego nauczaniu to przede wszystkim żyjący, miłujący Ojciec, który szuka człowieka. A Maryja jest drogą Boga, który zechciał przyjść na świat w rodzinie, przez matkę, jako dziecko. Dlatego też ksiądz prymas, którego pasją życia było właśnie szukanie Boga będącego miłością, co wyraził też w swoim zawołaniu biskupim: „Soli Deo” (Samemu Bogu), tak bardzo zawierzył Maryi – tłumaczy. Można więc powiedzieć, że życie kard. Wyszyńskiego jest dla nas jasnym drogowskazem: „Idźcie do Matki!”.
Na nowe czasy
Annie Rastawickiej bardzo dobrze zapadły również w pamięć pełne ufności słowa kardynała wypowiedziane przez niego na krótko przed śmiercią, 16 maja 1981 r., gdy przyjmował sakrament namaszczenia chorych: „Przyjdą nowe czasy. Wymagają nowych świateł, nowych mocy. Bóg je da w swoim czasie. Pamiętajmy, że tak jak kard. Hlond, tak i ja wszystko zawierzyłem Matce Najświętszej i wiem, że nie będzie słabszą w Polsce, choćby się ludzie zmieniali”. Natomiast kilka dni później do Rady Głównej Episkopatu powiedział m.in.: „Wszystkie nadzieje to Matka Najświętsza. I jeżeli jaki program, to Ona”. – Właśnie w Maryi prymas Wyszyński zostawił nam nadzieję, o czym mówi także w jednym ze swoich tekstów napisanym jakby specjalnie na dzisiejsze „nowe czasy” – przyznaje pani Anna, cytując: „Przyszłość to jest tylko jednak moc, to jest ufna miłość ku Bogu. To wszystko”. Jak zauważa, to jest ta perspektywa przyszłości, którą miał ksiądz prymas. Przez nią uczył nas też, jak nie przejmować się tym, co będzie, co wokół siebie widzimy: kryzysami, wojnami, przewrotami. Miał bowiem świadomość, że zawsze jest Bóg, który nie przestaje kochać człowieka. A to jest początek świętości.