Logo Przewdonik Katolicki

Niezliczone tony dobra

Paweł Piwowarczyk
Fot.

Około 40 ton żywności rozprowadzonej w ciągu trzech lat wśród 170 potrzebujących w jednej z krakowskich parafii. Przygotowywanie paczek, odwiedziny w szpitalach... Telefon od szukających pomocy, który dzwoni cały tydzień. To jakaś prężna fundacja? A może stowarzyszenie? Nie. To pani Lila lat 65 i pan Adam lat 73. Dojrzali wiekiem, ale młodzi sercem chętnym do bezinteresownej pomocy.

Około 40 ton żywności rozprowadzonej w ciągu trzech lat wśród 170 potrzebujących w jednej z krakowskich parafii. Przygotowywanie paczek, odwiedziny w szpitalach... Telefon od szukających pomocy, który dzwoni cały tydzień. To jakaś prężna fundacja? A może stowarzyszenie? Nie. To pani Lila – lat 65 i pan Adam – lat 73. Dojrzali wiekiem, ale młodzi sercem chętnym do bezinteresownej pomocy.

 
Pierwszy telefon wykonuję do Caritas w Krakowie. Rzecznik tutejszej Caritas pani Agnieszka Homan to bardzo dobrze poinformowana i kompetentna osoba. Następnego dnia w skrzynce mailowej znajduję obiecaną podczas telefonicznej rozmowy listę kilku osób. Zapewne mogła być o wiele dłuższa. Ja jednak i tak wybieram z niej jedną osobę.
 
Szukając kogoś, znalazłem ich
Kogo poszukuję? Kogoś bez reszty oddanego pomocy innym. Wśród kilku wymienionych osób w jednym miejscu natykam się na adnotację: „Trzeba by dzwonić do proboszcza, bo s. Lilianna nie pamiętała nazwiska. Jest tam małżeństwo bardzo zaangażowane w pomoc charytatywną”. Tak! Choć potrzebny będzie jeszcze przynajmniej jeden telefon, to chyba warto porozmawiać z małżeństwem, które cel życia odnalazło w niesieniu pomocy innym. Lubię rozmowy, w których uczestniczy więcej osób. A małżeństwa zazwyczaj wspaniale się uzupełniają i reportażowa „układanka” może być spójna i ciekawa. Spróbuję. Ks. proboszcz nie ma jednak poszukiwanego numeru do państwa „X”. Ma go wikary, ale jest nieobecny. Kapłan obiecuje oddzwonić. Słowa dotrzymuje. Następnego dnia mam już numer. Choć droga do państwa Nęckich była kręta, jednak warta była takich starań.
 
Spotkanie w trudnej chwili
Pani Lila umawia się ze mną na spotkanie. Decyduje się na nie, mimo że kilka godzin wcześniej dowiedziała się o śmierci mamy. – Nie chciałbym w takich trudnych chwilach zajmować Państwu czasu – mówię zaskoczony sytuacją. – Nie będzie Pan przeszkadzał. Trzeba przecież żyć dalej. Proszę przyjechać – serdecznym, choć w słuchawce wydaje mi się, że również zapłakanym głosem, odpowiada pani Lila. Czuję, że to nie będzie zwykłe spotkanie.
 
Od 40 do 170
Dziwię się, bo Wola Duchacka Zachód, krakowskie osiedle, gdzie kieruję się na umówione spotkanie, jest dość odległa od parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa, do której należy odwiedzane przez mnie małżeństwo. Państwo Nęccy uważają, że takich jak oni jest wielu i właściwie to myśleli, że chcę o nich napisać tylko kilka zdań. Swoją opowieść pani Lila zaczyna od 2008 r. Wówczas wraz z przystąpieniem do parafialnej Caritas zajęła się programem pomocy żywnościowej dla najuboższych z funduszów Unii Europejskiej (PEAD). Za pośrednictwem Caritas podstawowa żywność w postaci m.in. mleka, makaronów, masła, kaszy trafia do najuboższych w parafii. – Na początku było to 40 osób, dzisiaj żywność trafia do 170 – mówi pan Adam. Dotarcie z żywnością do tylu osób w wielu odległych zakątkach parafii to nie lada wyzwanie.
 
Tydzień przy telefonie
Państwo Nęccy koordynują akcję przekazywania i dostarczania żywności. Każdą dostawę żywności (ok. 3–4 tony!) odbierają z siedziby Caritasu i dowożą z pomocą kierowców wolontariuszy do parafii. Tu segreguje się żywność i przygotowuje paczki. W załadowywaniu i rozładowywaniu towaru pomaga kilkunastu mężczyzn, a panie zaangażowane w Koło Caritas przy parafii (jest ich tylko siedem) pilnują, żeby żywność trafiła do potrzebujących.
Najtrudniejsze są dni przed dostawą towaru, bo zadaniem pani Lili jest dotarcie z informacją do wszystkich 170 osób korzystających z programu. To prawie cały tydzień spędzony przy telefonie… Potem większość osób przychodzi w wyznaczonym dniu i porze po żywność. Są i tacy, którzy umawiają się indywidualnie. Nie chcą, żeby inni ich widzieli. Ale jest też grupa, która z różnych powodów, głównie ze względu na stanu zdrowia, nie może opuszczać domu, wtedy żywność trzeba dostarczyć osobiście. Zajmują się tym państwo Nęccy wraz z Teresą Kowalską i Agnieszką Ożóg – które, jak podkreślają bohaterowie artykułu, są równie oddane pomocy innym i warte wyróżnienia.
 
Nie ma takiej ciężarówki
Organizacja dostaw żywności, choć odbywają się one średnio raz na dwa miesiące, zajmuje Nęckim sporo czasu. – Nie dawałam rady ze wszystkim. Z jednej strony trzeba wydawać żywność, ale z drugiej zbierać również podpisy poświadczające jej przyjęcie i prowadzić ewidencję dostaw, dlatego do pomocy włączył się mąż. A właściwie to ja go włączyłam w tę pomoc. Żeby mąż na mnie „nie nadawał” – mówi z uśmiechem p. Lila.
Pan Adam zajął się tzw. sprawami papierkowymi. Lubi to. Sporą część życia przepracował w biurach. – Teraz chyba bardziej się rozumiemy – twierdzą zgodnie małżonkowie. Pokazują mi najpierw kilka starannie zapisanych zeszytów. A w nich mnóstwo liczb, podpisów, są też całoroczne zestawienia. Z łatwością mogą zliczyć tony żywności, które trafiły do parafian. Niezbyt chętnie chcą jednak odpowiadać na moje pytania dotyczące statystki czasu, który poświęcają tym dziełom pomocy. Dopowiadam sobie sam – metaforycznie – nie ma takiej ciężarówki, która uwiozłaby dobro, powstałe z czasu poświęconego innym przez państwa Nęckich.
 
Szlachetni ze „Szlachetną Paczką”
Są jeszcze trzy inne zeszyty. W nich przy nazwiskach osób pani Lila zapisuje prośby, które kierują się do niej ludzie. Wszystko po to, żeby nic nie umknęło jej uwadze. Sąsiadce trzeba pomóc wymienić drzwi. Ktoś dzwonił, że brakuje mu na lekarstwa. Ks. proboszcz przekazał list z prośbą o pomoc, komuś trzeba zawieźć telewizor; inna osoba trafiła do szpitala, gdzieś trzeba załatwić opiekunkę, tu pilny telefon do MOPS-u… itd.
Ten, kto ma problem, czegoś potrzebuje, wie, jaki wybrać numer i kto ominie nieprzystające do rzeczywistości rządowe normy dyktujące, komu można pomóc, a komu nie. Działanie małżeństwa w Kole Caritas nie ogranicza się zatem do PEAD-u. Są akcje paczek wielkanocnych i bożonarodzeniowych czy akcja „wyprawka”. Jeszcze zanim zaistniała „Szlachetna Paczka”, panie przygotowywały własne paczki dla potrzebujących. Teraz nadal to czynią dla 20 rodzin, a informacje o innych potrzebujących pomocy przekazują do „Szlachetnej Paczki”. Są też mniej oficjalne „akcje”, jak wizyty w szpitalu u chorych parafian i inne, które trudno zliczyć.
 
Z „Faustinum” do Caritasu
Rok 2008. Wtedy to zaczęła się droga oddania innym. Jak to się stało, że trafiłam do grupy? – Syn poważnie zachorował, a gdy wyzdrowiał, wstąpiłam do Stowarzyszenia „Faustinum” przy Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. – Doznałam duchowego oczyszczenia poprzez wyjście z ciężkiego zagrożenia życia – mówi pani Lila ze wzruszeniem. Po kilku latach postanowiłam, że chcę pomagać innym i wtedy w parafii zaczęła prężniej działać grupa charytatywna.
Działając w takiej grupie łatwo narazić się innym, w niektórych jest zazdrość i zawiść: „Dlaczego ci dostają pomoc od Caritasu, przecież tyle mają?!” – Ludzie oceniają powierzchownie, a przecież bywa tak, że ktoś ma piękny dom, ale jest zadłużony i zostaje bez środków do życia, czasem ktoś nagle traci pracę. Nie mam możliwości sprawdzenia na wylot wszystkich, którym pomagamy. Dowodem na to, że żywność trafia do najbardziej potrzebujących jest choćby to, co usłyszałam w kolejce po żywność. Rozmawiający ze sobą ludzie mówili o tym jak wykorzystują nadmiar jakiegoś produktu w stosunku do innego np. gdy jest za dużo płatków, a za mało mleka, to płatki mielą i mają z nich bułkę tartą, czy też dodają ser topiony do zupy, aby miała lepszą konsystencję. Bieda uczy gospodarności – opowiada pani Lila.
Program pomocy żywnościowej ulegnie drastycznemu zmniejszeniu w 2012 r. Co będzie z ludźmi korzystającymi z tej pomocy? – pytam. – Na pewno coś wymyślimy, będziemy sami organizować takie zbiórki żywności i ją rozwozić. Ale przy okazji będzie więcej czasu na kontakt z osobami, które do nas dzwonią, bo PEAD-owi poświęcaliśmy mnóstwo czasu – kończą z optymizmem małżonkowie.

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki