Logo Przewdonik Katolicki

Wiara potrzebuje rodziny

ks. Dariusz Madejczyk
Fot.

O biskupiej posłudze, rodzinie i wsparciu, którego potrzebują powołani do służby Bożej, z abp. Stanisławem Nowakiem, metropolitą częstochowskim, rozmawia ks. Dariusz Madejczyk

O biskupiej posłudze, rodzinie i wsparciu, którego potrzebują powołani do służby Bożej, z abp. Stanisławem Nowakiem, metropolitą częstochowskim, rozmawia ks. Dariusz Madejczyk

Media od kilku miesięcy przypominają, że w polskich diecezjach dojdzie w najbliższych miesiącach do zmiany pasterzy. Ksiądz Arcybiskup również jest w tym gronie. Jak Ekscelencja patrzy na dzisiejszy Kościół w Polsce z perspektywy wielu lat kapłaństwa, biskupstwa, pasterzowania w Częstochowie?

– Wszystko jest łaską. Bardzo dziękuję Bogu za to, co mi daje, co każdego dnia mnie spotyka. Moja biskupia posługa w Częstochowie rozpoczęła się w 1984 r., a zakończy się ostatnim dniem roku bieżącego; jeśli będę żył i będę zdrowy. Gdy tutaj przyszedłem, diecezji w Polsce było o wiele mniej, zaledwie 27; w tym trzy bardzo małe. Moja diecezja była natomiast bardzo duża. Było to środowisko silnie związane z przemysłem, z zagłębiem, z hutami. Po roku 1992, po reorganizacji struktur kościelnych, diecezja częstochowska stała się archidiecezją i zarazem stolicą metropolii częstochowskiej, ale jednocześnie bardzo się zmniejszyła. Bardzo ważny był też oczywiście rok 1989. Kiedy zaczynałem pełnić posługę w diecezji częstochowskiej, panował jeszcze komunizm, ale żyliśmy już „Solidarnością” i nadziejami na zmiany. Rok 1989 te zmiany przyniósł. Przyszła wolność, nowy czas, nowy sposób wyrażania się i relacji z władzami. Przyszedł liberalizm, z który wciąż trzeba się konfrontować.

Zmienił się oczywiście także sam Kościół w Polsce – inna jest struktura Episkopatu, inną funkcję spełnia prymas, nowe zadania ma przewodniczący KEP. Dużo ważniejsze niż te zewnętrzne zmiany jest jednak to, co dotyczy samych ludzi. Tego, jak przeżywają wiarę, jak ją wyrażają w takich, a nie innych warunkach, jakie dziś mamy. Inaczej wyrażali ją w warunkach systemu komunistycznego, a teraz dzieje się to w warunkach wolności i demokracji. Tamten czas nie był łatwy, ale i dzisiejsze czasy stawiają określone wymagania i rodzą pewne trudności w wierze. Warunki społeczno-polityczne i to, co się dzieje wokół nas – świat, w którym żyjemy – wpływają na przeżywanie tajemnicy Boga. Wiara jest ta sama, ale ekspresja wiary, sposoby jej wyrażania zmieniają się.

 

Jak Ksiądz Arcybiskup wspomina te 53 lata kapłaństwa, w tym 27 biskupstwa?

Wezwanie do posługi biskupiej to dla mnie wciąż wielka tajemnica. Ale Ojciec Święty bł. Jan Paweł II, zaufał mi, więc ją podjąłem… Przez 52 lata byłem pod urokiem tego mojego wielkiego profesora, a potem biskupa Karola Wojtyły. Kiedy byłem jeszcze bardzo młody, ustanowił mnie wychowawcą w seminarium, ojcem duchownym, a potem rektorem. W końcu przeznaczył mnie do posługi biskupiej… Nikt z nas nie czuje się ani przygotowany do tej służby, ani tym bardziej jej godny. Jest to zawsze odpowiedź na głos Kościoła. Dla mnie ważne było właśnie to zaufanie ze strony Ojca Świętego, który mnie znał i takiej odpowiedzi ode mnie oczekiwał, więc to wezwanie podjąłem i służyłem Kościołowi najlepiej jak potrafiłem.

 

W jakiej rodzinie wzrastał przyszły Arcybiskup?

– Pochodzę z licznej rodziny rolniczej, podkrakowskiej. Było nas pięcioro dzieci w domu. Czworo braci i siostra. Urodziłem się w Jeziorzanach, tuż pod Krakowem, niejako między klasztorami – Kamedułów i Benedyktynów. Chodziłem do kościoła benedyktynów na Msze i przez ich liturgię byłem jakoś kształtowany. Z daleka widziałem klasztor Kamedułów – pustelników na Bielanach, którzy zadziwiali nas swoim życiem, ciszą, modlitwą. Ważnym miejscem była też oczywiście Kalwaria Zebrzydowska, którą niesamowicie kochaliśmy. Tak to życie wiary się rozwijało... Rodzice mieli głęboką wiarę i nas też w tej wierze wychowywali. Później przeniosłem się do Krakowa, rozpocząłem naukę w liceum, a po maturze wstąpiłem do seminarium.

Najbardziej zapadł mi jednak w pamięci czas wojny. Było to życie w lęku i biedzie. Czas zupełnie niewyobrażalny dla dzisiejszego człowieka. Mieliśmy świadomość, że blisko jest Oświęcim – jakieś 25 km. Noszę wciąż w sobie wspomnienie, jakbyśmy wówczas czuli swąd spalonych ciał. Nie wiem, czy to była wyobraźnia ludzi? Może przesadzali?… Ale gdy wiatr wiał z zachodu, tak właśnie mówili. I to wspomnienie we mnie pozostało.

 

Skoro czekają nas zmiany na stolicach biskupich, czego należałoby dziś oczekiwać od biskupów, którzy je obejmą?

– Wyzwania są wciąż takie same: mocno wierzyć w Boga i robić wszystko, co możliwe dla Bożej sprawy; i tylko dla niej. Odłożyć wszystkie względy ludzkie. W takich warunkach, jakie Bóg daje, trzeba wierzyć do końca i robić co możliwe, żeby ludzie żyli w duchu wiary, mieli nadzieję i doskonalili się w miłości. Bo wierzyć jest coraz trudniej. Życie jest coraz trudniejsze, zwłaszcza dla tych, którzy pielęgnują w sobie wiarę konsekwentną. 

Wyzwaniem jest na pewno też jakaś swoboda obyczajowa, która po roku 1989 niewątpliwie zaistniała. Jestem człowiekiem, który bardzo przeżył rok 1968. Kard. Wojtyła posłał mnie w tym czasie na studia do Paryża. To właśnie wtedy z okna seminarium patrzyłem na płonące samochody. Przez trzy miesiące byłem wówczas w sercu rewolucji. Nasze polskie seminarium w Paryżu było przy Sorbonie, a my – w samym centrum wydarzeń. Przeżywaliśmy bardzo tę rewolucję. Nie było wykładów, ulice były pełne śmieci, świat jakby się zatrzymał. No i przeżywaliśmy to novum, które idzie.

 

Pewnie wszyscy zastanawiali się, co z tego będzie – jakie będą konsekwencje wydarzeń ‘68?

– Tak, myśleliśmy o tym. Zwłaszcza że wielu ludzi, także duchownych, zbyt śmiało wypowiadało swoje poglądy na tematy etyczne i moralne. Zresztą wiemy, jak bardzo dzisiejsza Francja i Kościół w tym kraju przystają do tego określenia Révolution de Mai – Rewolucja majowa, która pokrywała się z czymś o wiele mocniejszym, co dotknęło sfery obyczajowości, czyli z tzw. rewolucją seksualną.  Przyniosła ona inne spojrzenie na życie etyczne; ludzie zaczęli inaczej postrzegać sferę życia i płciowości. Przykazania Boże się nie zmieniły, ale ludzkie postawy bardzo.

 

Badania na temat religijności Polaków pokazują, że od 1980 r. także u nas widać pewne zmiany. W 1980 było ponad 50 proc. dominicantes, w 2010 – 41. Wyraźny 5-procentowy skok miał miejsce w ostatnich pięciu latach. Jakie mogą być powody takiej zmiany?

– Najpierw trzeba się cieszyć, że Polska temu procesowi rewolucyjnemu, który dotknął np. Francję, jednak się opiera. Kiedy dobrze przypatrzymy się statystykom, widać, że nie ma równej linii, która prowadzi w dół, ale mamy do czynienia ze spadkami i wzrostami. Mnie bardziej niepokoi inna tendencja – spadek dzietności. Jest nas coraz mniej, a jestem przekonany, że za ilością idzie też jakość. Mniejsze rodziny wpływają na zmianę podejścia do życia, do wychowania dzieci, wreszcie także na zmianę w przeżywaniu wiary.

Z tego wynika też spadek powołań. Nie w znaczeniu, że jest mniej tych, którzy mogliby pójść do seminarium czy wstąpić do zakonu, ale przede wszystkim w odniesieniu do postaw, które w swych dzieciach kształtują rodzice. Jeśli ktoś ma jedno dziecko, z wielkim trudem będzie myślał o tym, że można by je oddać na służbę Bożą, zwłaszcza w zakonie.

 

To jest pewnie ta kwestia „jakości” powołań. Tego, co ks. Marek Dziewiecki zawarł w stwierdzeniu, że nie ma kryzysu powołań, ale jest kryzys powołanych.

– Tak, Pan Bóg zawsze daje powołania. Natomiast w ostatnich latach widać, że wielu kleryków opuszcza seminarium w trakcie formacji. Obserwuje się brak woli i siły ducha, by odpowiedzieć Bogu i zgodzić się na życie, które nie jest łatwe, bo ugruntowane na wielkich wartościach. Młodzi ludzie mają dziś z tym duży problem. To sprawia, że zdecydowanie więcej ich odchodzi, niż miało to miejsce w czasach, gdy ja byłem wychowawcą w Krakowie.

Stwierdzenie ks. Dziewieckiego, że powołania są, ale gorzej jest dziś z odpowiedzią na nie, trafia w samo sedno problemu. Powtórzę jednak raz jeszcze, że pierwszym źródłem trudności są zachwiane relacje w rodzinie. To ona powinna pomagać w wyborze drogi życia i ułatwiać podjęcie decyzji. Obserwuje się jednak kryzys rodziny i dlatego wielu młodych ludzi, którzy słyszą Boży głos, nie znajduje potrzebnego wsparcia. A to wsparcie jest niezbędne. Chłopakowi czy dziewczynie trzeba pomóc. Oni potrzebują środowiska wiary, żeby odpowiedzieć na powołanie. Jeśli tego nie znajdują w rodzinie, zaczynają się po prostu chwiać w wierze i nie są zdolni do udzielenia tej odpowiedzi, której Bóg od nich oczekuje.

Do tego dochodzą jeszcze coraz większe trudności w podjęciu codziennych obowiązków. Seminarium stawia wymagania, ma swój regulamin. Trzeba zaakceptować pewien styl życia i związane z nim zasady. Tymczasem u młodych obserwuje się coraz większą słabość natury psychicznej. Pojawiają się jakieś lęki, często spychane w podświadomość, czasem ukrywane pod przykrywką pewności siebie. Także lęki przed światem, który nie jest dziś przychylny wierze, Kościołowi, stanowi duchownemu. Bł. Jan Paweł II doskonale to rozumiał, gdy wołał do współczesnego człowieka: „Nie lękajcie się!”

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki