Logo Przewdonik Katolicki

Powołanie rodziło się w rodzinie

ks. Dariusz Madejczyk
Fot.

Z abp. Józefem Kowalczykiem, nowym metropolitą gnieźnieńskim i prymasem Polski rozmawia ks. Dariusz Madejczyk

Z abp. Józefem Kowalczykiem, nowym metropolitą gnieźnieńskim i prymasem Polski rozmawia ks. Dariusz Madejczyk

 

 

 

Kilka tygodni temu kard. Glemp, kiedyś prymas Polski, powiedział w wywiadzie dla „Newsweeka”, że skończyła się epoka prymasów niepodległościowych. Jak Ekscelencja – w takim właśnie kontekście - postrzega swoją posługę?

- Trzeba do tej sprawy podchodzić w kontekście dzisiejszych znaków czasu. Tytuł prymasa Polski – bo nie jest to już dziś urząd tylko tytuł - został przywiązanym do arcybiskupa gnieźnieńskiego dopiero w 1418, na Soborze w Konstancji. Jest to więc tytuł związany z posługą arcybiskupa metropolity gnieźnieńskiego i tak go trzeba postrzegać. W związku z tym, trzeba jasno powiedzieć, że zadaniem arcybiskupa gnieźnieńskiego jest to, co we współczesnej polskiej rzeczywistości zostało wskazane przez papieża Benedykta XVI 25 maja 2006 roku kapłanom, a każdy biskup przede wszystkim jest przecież kapłanem: „Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego, aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem. Nie wymaga się od księdza – a ja dopowiem: także od biskupa - by był ekspertem w sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki. Oczekuje się od niego, by był ekspertem w dziedzinie życia duchowego. […] nie jest wcale konieczne, aby kapłan był zorientowany we wszystkich aktualnych, zmiennych trendach; wierni oczekują od niego, że będzie raczej świadkiem odwiecznej mądrości, płynącej z objawionego Słowa”. Chodzi więc o to, by ksiądz i biskup był szafarzem słowa i sakramentów. To jest podstawowe zadanie, jeśli mamy spełniać swoją posługę na miarę wyzwań dzisiejszego czasu i na miarę powołania, które odczytujemy i chcemy realizować.

Wydaje mi się, że im bardziej ta posługa będzie realizowana zgodnie z duchem tej właśnie wypowiedzi Benedykta XVI i tym co nauczał Jan Paweł II, tym bardziej tytuł prymasa Polski będzie nabierał swojej wartości i znaczenia. Wiadomo, że tytuł prymasa nie daje dziś żadnej władzy jurysdykcyjnej. Władza przynależy arcybiskupowi metropolicie gnieźnieńskiemu. Z tego trzeba sobie zdawać sprawę bowiem na przestrzeni wieków sytuacja w Polsce była bardzo zróżnicowana. Gdy były rozbiory, gdy nie było struktur państwowych, gdy przyszły kolejne wojny światowe, Kościół był w Polsce niejako państwem zastępczym, strukturą symbolizującą to państwo. Ta świadomość w naszym społeczeństwie mocno się utrwaliła i także figura prymasa, jako tego, który miał specjalne uprawnienia, nabrała szczególnego znaczenia również w wymiarze świeckim. To wszystko nadało tytułowi prymasa wielki autorytet i na pewno należy o niego dbać. Dziś jednak prymas jest w Gnieźnie i jest biskupem jednej diecezji, o którą ma się troszczyć. W realizacji powołania biskupiego ta rezydencja biskupa, czyli zawiązanie z jedną diecezją, na terenie której przebywa ma podstawowe znaczenie.

Kiedy zostało ogłoszone nazwisko nowego metropolity gnieźnieńskiego, jeden z kanałów telewizyjnych wielokrotnie powtarzał wypowiedź pewnej pani z Jadownik Mokrych, miejsca urodzenia Księdza Prymasa, która pamięta „skromnego chłopca, co po rosie chodził do kościoła”… Jakie rzeczywiście było dzieciństwo Księdza Prymasa i droga ku kapłaństwu?

- Kiedy myślę o swoim powołaniu, powracam do tytułu książki Jana Pawła II, wydanej na 50-lecie jego kapłaństwa – „Dar i tajemnica”. Patrząc na życie, widzę wyraźnie, że powołanie rzeczywiście jest czymś niezwykłym, niczego nie da się w nim przewidzieć. Pan Bóg powołał mnie w sytuacjach trudnego życia, dzieciństwa przeżywanego w warunkach powojennych, kiedy panowała bieda i byliśmy w trudnej sytuacji politycznej. System komunistyczny zapuszczał korzenie i wpierw próbował być obecny nawet w życiu religijnym, przedstawiciele władzy – Bierut, Jaroszewicz - chodzili na procesję Bożego Ciała, a potem z Kościołem zaczęli walczyć. Czas był bardzo trudny, stąd powołanie rodziło się przede wszystkim poprzez życie religijne rodziny. W niej jest początek życia religijnego – Kościół domowy. Tylko rodzice, którzy żyją wiarą na co dzień i dają dzieciom przykład naprawdę je wychowują.

 

I taki był też dom Księdza Prymasa…

- Tak. Patrzyłem na ojca modlącego się w domu, na mamę, na ciocię, która z nami mieszkała, na siostrę i najbliższe otoczenie i z tej obserwacji rodziło się pragnienie, by być dobrym, uczciwym człowiekiem, który kocha Boga, rodziców, środowisko, z którego wyszedł. Kształtuje nas miłość, którą jesteśmy otoczeni. A wiemy przecież, że ona nie jest proporcjonalna do bogactwa, ale często właśnie tam, gdzie warunki są skromne, promieniuje nawet bardziej niż gdziekolwiek indziej. Miłość ma nieograniczone przestrzenie swego oddziaływania. Ja wyrosłem w takim właśnie prostym, ale pełnym miłości środowisku. Żyliśmy w skromnych warunkach. Do szkoły podstawowej siedem lat chodziłem pieszo, codziennie 3 kilometry, dodatkowo jeszcze popołudniu na religię. Nie sprawiało to żadnych trudności; przeciwnie, przeżywaliśmy to jako obowiązek, który jest drogą do wzrastania duchowego i intelektualnego. Wspominam te czasy bardzo miło, bo czyniliśmy wszystko z głębokiej potrzeby, by się czegoś nauczyć, a także spotykać z kolegami.

 

Jak duża była rodzina Ekscelencji?

- W domu byli moi kochani rodzice, mieszkała z nami bardzo szlachetna ciocia, siostra mojego taty, starsza ode mnie sistra i ja. Były więc trzy niewiasty i dwóch mężczyzn. Mimo iż były trzy niewiasty w domu, nie zniewieściałam. Co więcej, zawsze z ojcem potrafiliśmy stawiać sprawy jasno, bezkonfliktowo i zdecydowania. Dzięki temu wszyscy wzajemnie się wspierali.

Lubię wracać do tego rodzinnego domu. Do dziś jest tam nawet kolebka, w której mama wykołysała i mnie, i siostrę. Jest ona dla mnie jak relikwia, która upamiętnia trudy i zmagania rodziców w tych warunkach, jakie wówczas były. Zawsze gdy jestem w rodzinnych stronach idę na cmentarz, do kościoła i rodzinnego domu, o który zadbałem i przeznaczyłem na dom dla dzieci niepełnosprawnych. To wszystko daje mi wiele do myślenia. Przemawia do mnie wielorakim językiem – słowa, czynu, świadectwa, powietrza… Wyjątkowe są pod tym względem wizyty na cmentarzu, gdzie myśli się o tych, którzy poprzedzili nas w tej pielgrzymce życia i dziękuje Panu Boga za wszystko, co dla nas zrobili.

 

Pochodzi Ksiądz Prymas z diecezji tarnowskiej, seminarium skończył jednak w Olsztynie. Skąd ten wybór?

- Diecezja warmińska zwróciła się w tamtym czasie do innych diecezji z prośbą o skierowanie do tamtejszego seminarium kandydatów, którzy chcieliby pracować na tamtych terenach. Ja ten apel usłyszałem i napisałem do ks. Józefa Łapota, rektora seminarium w Olsztynie; potem byłem u niego na rozmowie i ostatecznie zostałem przyjęty. Tak zaczął się czas formacji w Warmińskim Seminarium Duchownym, który zakończył się 14 stycznia 1962 święceniami kapłańskimi. Czas wydaje się nietypowy, a to dlatego, że bp Tomasz Wilczyński, mając mało kapłanów do pracy parafialnej, zaproponował nam, by zrezygnować z wakacji między piątym i szóstym rokiem, zakończyć studia już w pierwszym semestrze i na Wielki Post być w całej pełni w duszpasterstwie parafialnym.

 

Gdzie rozpoczęła się kapłańska posługa ks. Kowalczyka?

- Zostałem wikariuszem parafii Świętej Trójcy w Kwidzynie, stolicy dawnej diecezji pomezańskiej. Wspominam z tamtych czasów ludzi z różnych stron, autochtonów i przybyszów, dla których ksiądz i Kościół był ojczyzną. Oni się w Kościele odnajdywali, a do księdza odnosili się z wielkim szacunkiem i zaufaniem. To było ogromne zobowiązanie. Czułem, że tego zaufania w żaden sposób nie można zdradzić.

 

Ta parafialna praca nie trwała długo…

- Niestety nie. Bp Wilczyński, będąc na Soborze, przysłał mi zaproszenie na studia na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim. Pierwsze starania o paszport w Gdańsku skończyły się oczywiście odmową. Zacząłem wówczas studia na KUL i kontynuowałem starania o wyjazd, ale już w rodzinnych stronach. Tak się złożyło, że w urzędzie był szkolny kolega mojej mamy, którego nigdy nie poznałem, a dzięki któremu – tak mi wiadomo – paszport otrzymałem; i to bez żadnych zobowiązań!

 

Tak zaczęła się rzymska przygoda.

- W Rzymie zdobyłem wpierw doktorat z prawa kanonicznego, a potem podjąłem studia rotalne. W tym właśnie czasie, już po Soborze, zwrócono się do prymasa Wyszyńskiego, aby w związku z umiędzynaradawianiem Kurii Rzymskiej, wskazać kandydata do Kongregacji ds. Sakramentów. Było tam wiele spraw z Polski, zwłaszcza małżeńskich, a ponieważ kończyłem Rotę Rzymską kard. Wyszyński zaproponował właśnie mnie. Pracowałem tam od 1969 r. aż do wyboru Jana Pawła II w 1978 r. Nowy papież polecił mi zorganizowanie Sekcji Polskiej Sekretariatu Stanu. To była ogromna praca, bo sam papież był tytanem pracy. Wciąż stawiał nas wobec nowych wyzwań, przedkładał nowe zadania. Sam w tych pierwszych miesiącach przygotował się do pierwszej pielgrzymki zagranicznej do Ameryki Południowej, z niezapomnianym spotkaniem w Puebli, a krótko potem, w marcu 1979 roku, opublikował swoją pierwszą encyklikę „Redemptor Huminis”. Pamiętam, że gdy zapytałem Ojca Świętego, kiedy to wszystko zdążył przemyśleć, powiedział mi, że wszystko przywiózł z Polski, a w Rzymie tylko przelał na papier.

 

Ta praca u boku Ojca Świętego nie tylko pozostawiła trwały ślad na życiu Księdza Prymasa, ale chyba wciąż inspiruje?

- Myślenie Wojtyły porusza przede wszystkim, gdy idzie o refleksję nad wartościami chrześcijańskimi. Postawa moralna, godność człowieka, ewangeliczny wymiar patrzenia na człowieka, personalizm chrześcijański – to wszystko, co dotąd wydawało się nie budzić niczyjego zainteresowania, w wydaniu Jana Pawła II okazało się niezwykle ciekawe i poruszające. Papież wydobył z człowieka głębię jego życia, przypomniał jego godność i sprawił, że ludzie zaczęli inaczej na siebie patrzeć bez względu na to skąd pochodzili, jaki mieli kolor skóry, przekonania czy jakiej byli religii.

Ojciec Święty potrafił też trafiać do człowieka. On żył tym, o czym mówił. Był bardzo autentyczny. Ta postawa przemawiała i przynosiła pozytywne skutki w międzyludzkim porozumieniu. Tego musimy się dziś od niego uczyć. W ten sposób możemy być np. obecni w strukturach Unii Europejskiej. Możemy tam wchodzić z naszą chrześcijańską kulturą, nie ulegając niczyim wpływom i nie poddając się różnorakim trendom, które zdają się czasem zmierzać ku zmianie Dekalogu. Mam wrażenie, że dzisiejszy laicyzm liberalny jest gorszy od materializmu dialektycznego, bo tamten był przynajmniej zdefiniowany i wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia. Laicyzm natomiast, mówiąc o godności i prawach człowieka w innym wymiarze, oderwanym od Dekalogu, świadomie lub nie, realizuje politykę Hitlera. Czym jest eliminowanie ludzi niepełnosprawnych, eutanazja na życzenia i inne podobne praktyki? To nie tylko zaprzeczenie Dekalogu, ale także hołdowanie nurtom nazizmu, które pokazuje się dziś jako osiągnięcie demokracji i akceptację wolności i woli człowieka, który chce umrzeć. Może to nie ma jeszcze jakichś bardzo szerokich wymiarów, ale takie tendencje są i jako chrześcijanie musimy odważnie się temu przeciwstawiać i bez lęku to piętnować.

 

Kolejnym wezwaniem, które z woli Ojca Świętego stanęło przed Ekscelencją, była posługa Nuncjusza Apostolskiego w Polsce.

- Zaistnienie nuncjusza w Polsce sięga swoimi korzenia pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny. Wołanie o Ducha Świętego na placu Zwycięstwa w Warszawie, potem powstanie „Solidarności” i stopniowe dochodzenie do tego, czego początkiem był Okrągły Stół, znalazło swoje przełożenie także w sprawach dotyczących życia Kościoła, czego konkretnym wyrazem była podpisana 17 maja 1989 Ustawa o stosunku Państwa do Kościoła. Ta nowa sytuacja stwarzała kontekst do wspólnych poszukiwań, by uregulować relacje między Polską i Stolicą Apostolską.

Decyzja Ojca Świętego, że mam zostać nuncjuszem w Warszawie, którą zakomunikował mi Castel Gandolfo, była dla mnie trochę szokująca, zwłaszcza, że znałem skalę problemów, które będą do rozwiązania. Ojciec Święty obiecał mi jednak modlitwę i powiedział, żeby podjąć to ważne zadanie. Bożą opiekę przez cały czas rzeczywiście odczuwałem. Ojciec Święty na pewno się za nas modlił.

Przez tych ponad 20 lat udało się przeprowadzić restrukturyzację struktur administracyjnych Kościoła w Polsce, następnie konkordat, przygotowaliśmy wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II i pielgrzymkę Benedykta XVI, dokonało się odrodzenie struktur Kościoła greko-katolickiego i ordynariatu polowego, co wpłynęło na ożywienie życia religijnego w wojsku. We wszystkich tych działaniach odkrywam rzeczywiście Boże błogosławieństwo, bo po ludzku wydawało się to kiedyś niemożliwe. Zresztą, czy byłoby możliwe w dzisiejszych warunkach - nie wiemy. Jedno jest pewne, gdy patrzę na te minione lata: skoro Pan Bóg nas do czegoś powołuje, to daje też łaskę, by to dzieło dobrze wypełnić.

 

Przez te wszystkie lata, kiedy Ekscelencja był Nuncjuszem Apostolskim w Polsce, miał też okazję z bliska przyglądać się Kościołowi w naszej ojczyźnie. Jakie są dziś najważniejsze wyzwania, które według Księdza Prymasa przed nim stają?

- Wyzwanie dla Kościoła w Polsce jest tylko jedno: pogłębiać wiarę, otwierać się na Chrystusa. Tak jak powiedział Jan Paweł II w czasie inauguracji swojego pontyfikatu: nie bać się Chrystusa, nie ignorować Jego obecności. On wie, co jest w człowieku i wie, co jest w społeczeństwie. Jeżeli Jemu zaufamy, to pogłębimy wiarę i ducha modlitwy; a jeżeli będziemy się modlić, to Bóg da nam swoje światło, a Duch Święty będzie nas ubogacał. To właśnie sprawi, że odważnie zmierzymy się wyzwaniami współczesnego czasu. Będziemy mieli odwagę bronić wartości chrześcijańskich nie w jakichś słownych przepychankach i języku, którego niekiedy trzeba się wstydzić, ale poprzez konsekwentne odwoływanie się do słowa Bożego, życie sakramentalne i przemyślaną pracę.

Nie da się mówić o sprawiedliwości społecznej, o poszanowaniu godności człowieka i jego własności, jeśli nie wyzbędziemy się tendencji do tolerowania wykrzywionego i zafałszowanego sumienia. Musimy pracować nad tym, by sumienia człowieka w Polsce, niezależnie od tego czy ktoś patrzy, czy nie, dyktowało mu co i jak ma robić; zwłaszcza jak ma się bronić przed pokusami do złego i pozostać w każdej sytuacji człowiekiem prawym. Ta prawość sumienia bierze się z wiary – wiary w Boga, w Jego Ewangelię, w Boże przykazania. Tej wiary nie możemy zastąpić żadną organizacją czy zewnętrznymi manifestacjami. Bez ducha, Bożego Ducha, będzie to tylko działalność filantropijna, która nie ma nic wspólnego z duchem Kościoła. My mamy jasno zarysowaną przestrzeń działania i obyśmy tam wykorzystali wszystkie nasze energie wspierane światłem i mocą Ducha Świętego.

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki