Skąd wziął się pomysł na duszpasterstwo z Misiem Radosławem?
– Pomysł zrodził się z kilku, dalszych czy bliższych motywacji. Mówiąc o dalszych, mam na myśli przede wszystkim te chwile, które spędziłem jako diakon na praktykach w parafii św. Pawła w Wieliczce-Krzyszkowicach. Tamtejszy proboszcz co niedziela sprawował Eucharystię w taki sposób, aby ułatwić w niej uczestnictwo dzieciom. Poza tym wielu z nas kojarzy kazania z misiem Bartkiem, które głosił ks. prof. Józef Tischner na Mszach św. z udziałem przedszkolaków.
A motywacje bliższe?
– To piękny przykład pracy duszpasterskiej moich kolegów rocznikowych. W czasie wspólnych zjazdów czy prywatnych odwiedzin dzielimy się wzajemnie doświadczeniami. Pamiętam, jak zaświtało mi w głowie, gdy takim pomysłem o „Mszy z udziałem misia” podzielił się ze mną ks. Łukasz z parafii na os. Oficerskim w Krakowie. Nie sposób zapomnieć też o stałej motywacji, jakiej udzielają mi księża współpracownicy.
Jaką rolę spełnia Radosław?
– Radosław pojawia się na Mszy św. dwukrotnie. Jest przede wszystkim środkiem homiletycznym, tzn. pomaga w przystępniejszej formie przekazać dzieciom Słowo Boże w czasie kazania. Każde kazanie dzielę na trzy części. Pierwszą z nich jest „epizod z życia Radosława”, który ma jakieś odzwierciedlenie w Ewangelii wyznaczonej na dany dzień. Takie „zahaczenie” o Ewangelię pozwala na wydobycie z niej istotnych treści i jest wprowadzeniem do drugiej części kazania, którą jest quiz biblijny. Dzieci odpowiadają tu do mikrofonu na pytania związane z przeczytaną Ewangelią. Trzecia część jest zastosowaniem wydobytych treści do życia.
A drugi moment?
– To zakończenie. W czasie „ogłoszeń parafialnych” losowane jest kolorowe serce, które dzieci składają do koszyka przed liturgią. Wylosowany szczęściarz ma za zadanie każdego wieczoru czytać Radosławowi Pismo Święte.
Czy zdarzają się takie sytuacje, w których dzieci nie wywiązują się ze swojego zobowiązania?
– Trudno to sprawdzić, ale to także odpowiedzialność rodziców, ale gdy dziecko zdecyduje się na wrzucenie serduszka, traktuje sprawę poważnie i „po dorosłemu”. Dzieci są dużo bardziej od nas odpowiedzialne. Choćby taka sytuacja. Kiedyś, w jakiś wtorek, w szkole w czasie przerwy pytam Oleńkę, która wylosowała Radosława: „Jak ci idzie czytanie Pisma Świętego Radosławowi?”. A ona z pełną powagą i szczerością mówi: „Jesteśmy już w Księdze Wyjścia”. Przez dwa dni przeczytała całą Księgę Rodzaju!
Zastanawiam się, czy takie duszpasterstwo, ciekawe w formie, nie przysłania istoty Eucharystii? Czy nie jest to infantylizacja Mszy św., swoiste show?
– Tu potrzeba wielkiej czujności. I powiem szczerze: gdyby tak było – gdyby to był przerost formy nad treścią – to z takiej formy przekazu zrezygnowałbym pierwszy. Kościół to sakramenty, słowo i jedność. Póki co: do sakramentów taka forma przyciąga (liczba osób na tej Mszy jest dwukrotnie większa), słowo wyjaśnia (przynajmniej taką mam odpowiedź zwrotną ze strony osób dorosłych), a atmosfera na Eucharystii jest zupełnie inna, choć nie znaczy to, że infantylna. Tak, Msza św. to nie jest Dzień Dziecka, ale z drugiej strony, w innym sensie – głęboko teologicznie patrząc – jest ona przecież także Dniem Dziecka, nie tylko dorosłych.