Po raz pierwszy podczas uroczystości kanonizacyjnych wywieszono chorągiew z wizerunkiem świętego w roku 1253. Zwyczaj ten przetrwał do dziś, a władze kościelne muszą zatwierdzić obraz przeznaczony do kultu i wydać mu nihil obstat.
Podczas uroczystości beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych odsłonięcie obrazu z wizerunkiem błogosławionego lub nowego świętego jest stałym i ważnym punktem liturgii. Po uroczystym ogłoszeniu świętego opada zasłona i oczom wiernych ukazuje się wizerunek, który zostaje przeznaczony przez Kongregację Obrzędów do kultu.
W Asyżu w roku 1253 takie wydarzenie prawdopodobnie miało miejsce po raz pierwszy i dotyczyło kanonizacji św. Stanisława, biskupa i męczennika. W archiwach watykańskich zachowały się dokumenty ikonograficzne dotyczące licznych kanonizacji. Składają się na nie nawet opisy dekoracji, szkice scenografii liturgicznej, projekty dotyczączące oprawy artystycznej ołtarza i wszystko to, co związane jest z tzw. theatrum canonizationis. W jego skład wchodzi także obraz kanonizacyjny, który musi być oficjalnie zatwierdzony przez Kościół.
Jednak analizując wizerunki błogosławionych i świętych powstałe przez wieki, można zadać sobie pytanie: jakie zadanie ma taki obraz? Czy ma jedynie przedstawiać prawdziwy portret świętego? W ciągu wieków zdarzały się nawet zafałszowania wizerunków. Wiele z nich, szczególnie XX-wiecznych, to zwykłe religijne kicze. Współcześnie Kongregacja Obrzędów często wybiera fotografie, tak jak to było w przypadku bł. Matki Teresy, św. Josemarii Escrivy de Balaguer, św. Joanny Beretty Molli, św. Urszuli Ledóchowskiej czy wreszcie bł. Jana Pawła II.
Ulizany święty
Oczy obowiązkowo wzniesione ku niebu, usteczka zabarwione czerwienią i złożone „w ciup”, wzrok cielęcy, dłonie złożone do modlitwy. Czy nie jest to typowy wizerunek świętego z obrazków w książeczkach do nabożeństwa naszych babć? Niestety, tak w powszechnej świadomości wygląda katolicki święty. Kościół katolicki nie wykształcił tradycji estetycznej na miarę prawosławia, gdzie ikona ma swoją głęboką teologię. Owocem są właśnie takie ikonograficzne koszmarne kicze, które pokutują do dziś.
Tej wizji człowieka świętego poddali się nawet twórcy filmu dokumentalnego o Janie Pawle II Szukałem was…, wybierając na plakat reklamowy fotografię papieża. Z tysięcy fotograficznych wizerunków postawili na Jana Pawła II z uniesionym w górę wzrokiem i złożonymi dłońmi.
Święty ma być znakiem obecności Boga na ziemi. Jego wizerunek powinien oddawać nie tylko fizyczne podobieństwo, ale także nadprzyrodzoną rzeczywistość Nieba. Przez wieki, nawet do dziś, świętego idealizowano więc i odczłowieczano. A rezultat? Kto chciałby być takim hermafrodytycznym świętym? Cukierkowym, ulizanym, nieprawdziwym? Prawosławni dobrze wiedzą, jak ukazać owo promieniowanie świętości. Malarstwo europejskie ma z tym kłopot.
Ks. Prof. Ryszard Knapiński, który zajmuje się ikonografią hagiograficzną, czyli inaczej mówiąc, wizerunkami świętych, dzieli je na malarstwo portretowe i wyidealizowane wizerunki. W przypadku portretów, oprócz podobieństwa fizycznego, ważna jest umiejętność ukazania cech wewnętrznych, duchowej podobizny świętego. Wizerunki wyidealizowane powstają najczęściej wtedy, gdy kanonizacja odbywa się wiele wieków po śmierci świętego i tak naprawdę nie wiadomo dokładnie, jak on wyglądał w rzeczywistości. Malarz ukazuje wówczas wyobrażenie ideowe osoby, zgodne z panującą modą estetyczną i tradycją. Takie wyidealizowane wizerunki powszechne były w średniowieczu, kiedy to chodziło o to, by pokazać nie rzeczywistą twarz człowieka, ale jej wyobrażenie, ideał świętości, a wręcz ideę.
Wizerunek wyidealizowany
Praktyka malowania wizerunków świętych znana była od zarania chrześcijanstwa. Przez wiele stuleci portret oznaczal uobecnienie. Idealizowane portrety dobrze się miały także w epoce renesansu. Jeden z najwybitniejszych teoretyków malarstwa manierystycznego, Gian Paolo Lomazzo, twierdził, że doskonałość ideaportretu usprawiedliwa zafałszowanie prawdziwości przedstawienia. Te postulaty znalazły podatny grunt w malarstwie hagiograficznym. Przez wieki preferowano w Kościele wizerunki ideowe. Dlaczego? Na przykład dlatego, że na kanonizacje czekano długo, a kiedy daną osobę ogłoszono wreszcie świętym, to okazywało się, że za jego życia nie powstał lub nie zachował się żaden portret. Jak więc dokładnie odtworzyć wygląd postaci? Do wyjątków należą osoby żyjące w dawnych czasach, które sportretowane zostały na freskach czy rycinach.
Kościół i wierni lubią wizerunki wyidealizowane z jeszcze innych względów. Malarz ma za zadanie pokazać świętego, czyli osobę wypełnioną Bożą Łaską i Duchem Świętym. Jak to ukazać? W prawosławiu istnieje teologia ikony. Malarz ikon dokładnie wie, co robić, żeby obraz stał się oknem, przez które można zajrzeć i zobaczyć rzeczywistość Niebieskiego Jeruzalem. Każda ikona nie tylko pokazuje świętość, ona sama w sobie jest święta.
W Kościele katolickim króluje wizerunek wyidealizowany, na którym świętość utożsamiana jest z egzaltacją i uniesieniem. Święty to nie człowiek z krwi i kości, ale jakiś byt zawieszony pomiędzy dwoma światami, z nieobecnym wzrokiem. A przecież święci istnieli naprawdę, zaś ikonografia to nie tylko sztuka, ale także ważny dokument poświadczający, że ta osoba naprawdę istniała, żyła. Źródła ikonograficzne są tak samo ważne jak źródła pisane. Wizerunki wchodzą w skład pełnej dokumentacji życia świętego na ziemi.
Tymczasem podczas, gdy fałszowanie dokumentów pisanych jest oczywistym przestępstwem, to zupełnie inaczej patrzy się na problem fałszowania wizerunków. Do kultu dopuszczane są obrazy nie tylko niesprawne artystycznie i pozbawione przesłania oraz treści teologicznej, ale po prostu zafałszowane: poprawiane i retuszowane.
Święty sfotografowany
Od chwili wprowadzenia techniki fotograficznej nie mamy już problemów z autentycznością wizerunku świętego. Mimo to fałszowano nawet zdjęcia. Tak było w przypadku fotografii św. Teresy z Lisieux, którą jej rodzona siostra oraz współsiostry zakonne kazały podretuszować tak, by bardziej przypominała dewocyjny obrazek z końca XIX w. Czy wierni otrzymali prawdziwe odbicie świętej, czy jakiś jej fantom?
Coraz częściej podczas beatyfikacji i kanonizacji odsłaniany wizerunek jest fotografią. Powinna ona spełniać te same zadania co obraz: pokazać świętego takim, jaki był. Jego obraz zewnętrzny i jego duchowość, która przenikała jego życie.
Jezuita Wilhelm Schamoni pisał, że świętość udzielona ludziom przez Boga pozostawia na ich obliczu pewne znamiona możliwe do odczytania w ich fizjonomii. A więc wewnętrzna świętość promieniuje z oblicza człowieka. Zadaniem ikonografa jest ją pokazać. Nie jest to łatwe, ale koniecznie, abyśmy nie byli zalewani kiczowatymi laurkami, w których owa świętość ukazywana jest jako „ładność” i bezmyślna cukierkowatość.
Kościół powinien ze szczególną uwagą dbać o wartość obrazu świętego. Tymczasem wciąż powstają wyidealizowane wizerunki, czego przykładem może być obraz beatyfikacyjny ks. Jerzego Popiełuszki. Niezrozumiałym faktem jest to, że zamiast wybrać jedną z fotografii – a tych ks. Jerzy miał dużo i to naprawdę dobrych – rozpisano konkurs na obraz. Żaden z duchownych zasiadających w komisji nie miał artystycznego wykształcenia, żaden nie był historykiem sztuki. Wybrany obraz nosi znamiona typowego kiczu religijnego. Na szczęście ominęło to Jana Pawła II. Oczom wiernych ukazało się bardzo udane zdjęcie autorstwa polskiego fotografa Grzegorza Gałązki.