„Las jest dobrem naturalnym, dla którego forma organizacyjna spółki prawa handlowego nie jest odpowiednia. (…) Przeciwstawiam się idei prywatyzacji Lasów Państwowych”. Zagadka: kto jest autorem tych słów?
Odpowiedź może być dla wielu osób nieco zaskakująca. Otóż słowa te znalazły się w ulotce wyborczej Donalda Tuska z 2007 r., skierowanej do „Szanownych Leśników, Strażników Polskich Lasów”. Szkopuł w tym, że trzy lata później Rada Ministrów pod kierunkiem tegoż samego Donalda Tuska złożyła projekt ustawy zakładającej włączenie Lasów Państwowych do sektora finansów publicznych. Czyli ni mniej ni więcej, tylko wrzucenie ich do bezkresnego worka instytucji uzależnionych całkowicie od „garnuszka” państwa – szkół, ZUS-u, policji i innych państwowych jednostek budżetowych. Realizacja tego pomysłu oznaczałaby pozbawienie Lasów Państwowych dotychczasowej samodzielności, a w dalszej konsekwencji bardzo prawdopodobny ich upadek.
Drenaż skarpety
Forsowany przez ministra finansów Jacka Rostowskiego Wieloletni Plan Finansowy Państwa zakłada m.in. objęcie nadzorem ministerialnym wszystkich publicznych instytucji
nieznajdujących się jeszcze w obszarze finansów publicznych. Kluczowe znaczenie ma tutaj projekt rozporządzenia „w sprawie określenia wolnych środków przejmowanych w depozytach oraz zasad i warunków ich przejmowania od niektórych jednostek sektora finansów publicznych”. Pod tą nieco skomplikowaną konstrukcją semantyczną kryje się jednak zwyczajny skok na kasę tych instytucji publicznych, które mają na swoim koncie jakiekolwiek wolne środki finansowe.
W pierwszej kolejności gra idzie właśnie o Lasy Państwowe, których ekonomiczna samodzielność zdaje się być solą w oku ministerialnych urzędników. Pokusa ingerencji jest zaś tym większa, że na rachunku bankowym LP znajduje się dziś ok. 2 mld zł – suma nie do pogardzenia dla coraz bardziej dziurawego budżetu państwa.
- Te pieniądze udało nam się zgromadzić dzięki drastycznym oszczędnościom. Wstrzymaliśmy zatrudnianie nowych pracowników i zamroziliśmy wiele inwestycji np. już od dawna nie utwardzamy dróg leśnych – mówi, pragnący zachować anonimowość, leśniczy z województwa kujawsko-pomorskiego. Planowa gospodarka leśna polega bowiem na zabezpieczaniu zawczasu środków na przyszłe – z reguły nieuniknione - wydatki na walkę ze szkodnikami, usuwanie wiatrołomów i likwidowanie skutków klęsk żywiołowych. Jak uczy historia, w takich sytuacjach pieniądze potrzebne są zazwyczaj „na wczoraj”.
Jedna czwarta kraju
Aby w pełni zrozumieć rozmiary szkód, jakie mogłoby spowodować planowane włączenie Lasów Państwowych do sfery finansów publicznych, warto poświęcić parę słów specyfice tej instytucji. Otóż LP zarządzają ogromnym, liczącym przeszło 9 mln ha, obszarem. To ok. 25 proc. całego terytorium naszego kraju! Dorobek tym większy, że nasze lasy uznawane są przez przyrodników za jedne z najlepiej zachowanych ekosystemów leśnych w całej Europie.
Co ciekawe, Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe działa do dziś na podstawie dwóch zasad, które zostały ustanowione jeszcze dekretem Prezydenta RP z 1924 r. Pierwszą z nich jest planowanie, czyli tzw. operat urządzeniowy lasu – dziesięcioletni plan, który zakłada rozważne, służące całemu społeczeństwu korzystanie z zasobów leśnych i to w taki sposób, aby po dekadzie tych zasobów było jeszcze więcej.
Drugą zasadą, a zarazem cechą charakterystyczną struktury Lasów Państwowych, jest ich
samofinansowanie. LP utrzymują się wyłącznie z własnej działalności – przede wszystkim z kontrolowanej sprzedaży drewna, która pokrywa utrzymanie ogromnej infrastruktury leśnej, łącznie z leśniczówkami, szkółkami leśnymi, dokarmianiem zwierzyny i dziesiątkami innych niezbędnych czynności. I wszystko to bez sięgania do kieszeni polskiego podatnika.
Przyroda nie znosi demokracji
Prof. Jan Szyszko ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego podkreśla, że polski model leśnictwa to ewenement na skalę europejską. – Nasze lasy żyją z drewna. Dzięki jego sprzedaży możliwa jest ochrona wody, powietrza, zagrożonych gatunków roślin i zwierząt, a także swobodny dostęp obywateli do lasów – mówi były minister środowiska w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Poseł PiS zwraca także uwagę na fakt, że dzięki rozumnej, planowanej polityce leśnej udało się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat znacznie powiększyć zasoby drewna w Polsce. Nie widzi więc najmniejszego sensu w majstrowaniu przy sprawnie funkcjonującym mechanizmie Lasów Państwowych.
Oczywiście, LP nie są instytucją bez wad. Krytycy wytykają kolejnym dyrekcjom Lasów Państwowych, że te wypracowują zbyt mały zysk, którego lwia część pochłaniana jest przez wynagrodzenia i finansowanie bardzo rozbudowanej sfery socjalnej. - Nie rozumiem tych zarzutów. Nie jesteśmy przecież instytucją deficytową. W innych krajach państwo musi dopłacać do leśnictwa – w Niemczech nawet 60 euro do każdego hektara lasu - odpiera te zarzuty pracownik jednego z nadleśnictw w województwie lubelskim.
Pojawiają się także głosy, że Lasy Państwowe to „państwo w państwie” - hermetyczna struktura, niepodlegająca praktycznie żadnej kontroli ze strony państwa i społeczeństwa.
- Przyroda nie znosi demokracji. Można oczywiście przegłosować w Sejmie, by słowik fiukał jesienią, ale on i tak będzie fiukał wiosną. W leśnictwie liczy się tylko profesjonalizm, respektowanie praw przyrody oraz konsekwentna realizacja długofalowych celów - przekonuje prof. Szyszko.
Władca PIN-ów
Ministerstwo Finansów powtarza jednak, że jego działania podyktowane są wyłącznie troską o poprawienie płynności i kontroli w sektorze finansów publicznych. Rzecznik resortu Magdalena Kobos, indagowana niedawno przez „Rzeczpospolitą”, stwierdziła, że lokowanie środków innych instytucji na kontach Ministerstwa Finansów jest „jednym z potencjalnych źródeł obniżenia potrzeb pożyczkowych budżetu”. Mówiąc wprost: po co pożyczać pieniądze na wolnym rynku, skoro można je wziąć za darmo od podległych sobie instytucji?
Jednocześnie resort zapewnia, że środki te byłyby dostępne dla leśników w każdej chwili. Tyle tylko, że to minister finansów miałby w ręku numery bankowych PIN-ów. Nie wydaje się zaś prawdopodobne, by minister Rostowski i jego potencjalni następcy uznali akurat nowe nasadzenia drzewne albo walkę z mszycą sosnówką za priorytety wydatków publicznych.
Leśnicy obawiają się także, że system finansów publicznych, w którym pieniądze są rozliczane na sztywnych zasadach, a niewykorzystane środki nie przechodzą na kolejny rok budżetowy, to najgorsze z możliwych rozwiązań dla gospodarki leśnej. Klęski żywiołowej nie da się przecież przewidzieć z góry i zadekretować przed rozpoczęciem roku budżetowego – argumentują.
Jeśli więc nadleśnictwa zostałyby pozbawione środków na realizację swoich ustawowych zadań, zostanie im jedynie pożyczka w bankach komercyjnych. Jednak to zaczyna już pachnieć czyszczeniem przedpola pod przyszłą prywatyzację Lasów Państwowych. - Jeśli nadleśnictwa zaczną popadać w długi i utracą płynność finansową, to w końcu państwo stwierdzi: cóż, musimy prywatyzować lasy, aby ratować je przed zupełnym upadkiem – obawia się leśniczy z województwa kujawsko-pomorskiego. Podobnego zdania jest także prof. Jan Szyszko: - Tu nie chodzi tylko o te 300 mld złotych, które są zmagazynowane w drewnie. Gdyby udało się sprywatyzować lasy, to można je następnie wylesić i wykorzystać cenne pokłady żwiru, piasku, glinu albo po prostu przekształcić część z nich w intratne działki budowlane. Obawiam się, że perspektywa łatwego zarobku może wówczas wygrać z bezpieczeństwem ekologicznym państwa – uważa poseł PiS.
Topór wisi
Leśnicy są również bardzo rozżaleni z powodu wielomiesięcznej medialnej ciszy wokół rządowych planów przejęcia bankowych aktywów Lasów Państwowych. Ich kolejne protesty zbywane były całkowitym milczeniem. Szum zrobił się dopiero za sprawą ostatniej manifestacji przed Sejmem, w której wzięło udział kilka tysięcy pracowników leśnych z całej Polski.
Tak naprawdę jednak rząd przestraszył się protestów dopiero w chwili, gdy wniosek grupy posłów PiS o przeprowadzenie ogólnonarodowego referendum w sprawie prywatyzacji Lasów Państwowych przerodził się w ponadpartyjną inicjatywę obywatelską. Jej efektem jest zebranie ponad 240 tys. podpisów pod wnioskiem referendalnym. Ta liczba otrzeźwiła także w końcu koalicyjne PSL, którego polityczną racją bytu są przecież jak najlepsze stosunki z rolnikami i właśnie leśnikami.
Ostatecznie, rządowy projekt nie uzyskał rekomendacji w sejmowej Komisji Finansów Publicznych, która wykreśliła z nowelizacji ustawy o finansach publicznych zapis dotyczący włączenia Lasów Państwowych do budżetówki. I właśnie w takiej okrojonej formie ustawa została przegłosowana przez Sejm. Teraz jednak projekt trafił do Senatu i nadal istnieje poważne ryzyko, że może wrócić do izby niższej parlamentu w swojej pierwotnej wersji. - Topór został odsunięty od pnia, ale ciągle jest gotowy do użycia! – przestrzega leśniczy z Lubelszczyzny.