Logo Przewdonik Katolicki

W cieniu Ani

Michał Bondyra
Fot.

Dla sądu śmierć Ani to kolejny numer sprawy. Dla jej mamy i pozostałych członków rodziny dramat, w cieniu którego ciężko o dalsze, w miarę normalne życie.

 

W cieniu Ani

 

 

 

Gdy pytam o Anię, pani Marlena Gutkowska podaje mi oprawione zdjęcie córki. Spogląda z niego delikatnie uśmiechnięta dziewczynka o rozumnych, niebieskich oczach i czarnych, upiętych z tyłu, włosach. Podobna do mamy. – To jest moja Ania. Jaka była? Cicha. Spokojna. Czasem nawet za bardzo… Chciała być rehabilitantem. Potem lekarzem. Mówiła, że będzie mnie leczyć. (Kiedyś miałam nieprzyjemne schorzenie i tak to zapamiętała, że postanowiła mi pomagać.) Była otwarta na innych. Koledzy i koleżanki bardzo ją lubili. Wychowawczyni też. Nigdy nie miałam z nią kłopotów. Najlepsza z matematyki. Bardzo lubiła rysować. Tylko z polskim bywało różnie. Ale na ogół dobrze się uczyła. Chętnie chodziła do szkoły. Nie opuszczała lekcji – matka rysuje obraz córki.

***

Każde zdanie zaczynała od „ale”. Pani Marlena uwielbiała jej śmiech. Śmiech zastępuje żal. – Biło z niej ciepło. Była moją „przytulanką”. Często mówiłyśmy sobie „kocham cię”… Była moim „Pączusiem” – w oczach kobiety szklą się łzy.

Jaka byłaby dziś? – Uczyłaby się w pierwszej klasie gimnazjum. Na pewno rozwijałaby swoje pasje. Nie umiem sobie tylko wyobrazić, jakby wyglądała… Takie głupie myśli: „czy byłaby już kobietą na tyle, że kupowałbym jej stanik i podpaski?”

 

„Gdybym nie pozwoliła na ten rower”

– To było w maju. Dwudziestego siódmego. Trzy lata temu. Ania przyszła ze szkoły. Zjadła obiad. Zapytała mnie, czy może iść kupić gazetę – głos pani Marleny lekko drży. – Akurat był szał na gazety z dodatkami – w nich kolczyki i inne gadżety dla dziewczynek. Nie pamiętam tytułu. Pieniądze dostała od mojej koleżanki – zawiesza opowieść. Po chwili kontynuuje: „Zgodziłam się. Wróciła. «Mogę wziąć rower?» Tak, ale uważaj, bo tam jest przejście dla pieszych. «Mamo, ale ja będę uważać». Dobrze. Zawsze była przecież rozsądna…

Dziesięć minut później przyjechał sąsiad. «Jak była ubrana twoja córka?» – rzucił. Opisuję. On na to: «Siadaj. Miała wypadek…»”.

***

Z przejścia dla pieszych przy ulicy Wolanowskiej w Radomiu, w ciężkim stanie, Ania trafiła do szpitala. – Jak pojechałam na Józefów, była w trakcie operacji. Miała uszkodzoną czaszkę w miejscu ciemieniuchy. Nie było szans, by ją uratować – przyznaje ze smutkiem. Pani Marlena zapala papierosa. – Sekcja zwłok wykazała, że moje dziecko nie miało żadnego całego organu! Ona miała 10 lat… Gdybym nie pozwoliła na ten rower…

Anię potrącił 19-letni wtedy Piotr. Maturzysta ze Strzałkowa. Od roku za kółkiem. Szybki wóz, Ford Galaxy. – Tłumaczył, że przejechała już 3–4 metry za przejście dla pieszych. Dla mnie to niedorzeczne. Z relacji ludzi wynikało, że jechał z nadmierną prędkością. Z materiału poglądowego, że siodełko było 80 cm za przejściem, a przecież nic, co rzuci się do przodu, nie leci do tyłu… – ucina.

Od tragedii minęło 3,5 roku. Przez ten czas, dziś już student, Piotr nie odezwał się słowem do rodziny swej ofiary. Więcej, pierwotnie w sądzie był… w charakterze świadka…

 

„Nie zabezpieczono sandałków Ani”

Janusz Popiel, szef Stowarzyszenia Pomocy Poszkodowanym w Wypadkach i Kolizjach Drogowych „Alter Ego” i „anioł” pani Marleny w opisie procesu jest dosadny: „Pierwsze etapy postępowania to był jeden wielki skandal prokuratury. Zaczęło się od biegłego, w którego opinii dziecko na rowerze wjechało pod jadący samochód. A przecież nie trzeba było wielkiego wysiłku, by wiedzieć, że Ania nie mogła tego zrobić. Dlaczego? Bo nie zabezpieczono istotnego dla sprawy materiału, sandałków Ani. Na nich były ślady tarcia o podłoże i ślad kontaktu z oponą. Ania musiała mieć nogi na ziemi. Sprawa była ewidentna. Książkowa.”

Mimo tego, po pół roku, prokuratur Pękalski umorzył śledztwo. – Pani Marlena była traktowana z całą brutalnością, z jaką sąd może podejść do matki, której dziecko zginęło w wypadku. W programie pani Jaworowicz wyciągnąłem sandałki Ani i powiedziałem; że prokuratura nie chciała ich zabezpieczyć. Na drugi dzień był telefon z prokuratury: „buty są potrzebne” – wspomina Janusz Popiel, z wykształcenia inżynier ruchu drogowego, który w ciągu 11 lat działalności Stowarzyszenia dochodził prawdy na rzecz pokrzywdzonych w kilku tysiącach spraw.

***

Śledztwo ruszyło od nowa. Cztery opinie wydawało w sumie trzech biegłych. Ostatnia z nich pochodzi z Centralnego Laboratorium Kryminalistyki Komendy Głównej Policji i zdaniem pana Janusza jest najbliższa prawdy. Mówi o tym, że Ania zsiadała z roweru, stojąc bokiem do pojazdu. Jest też nowy prokurator – pani Żuchowska, która traktuje panią Marlenę godnie. W okresie 3,5 roku odbyły się dwie rozprawy. Na żadną z nich nie stawił się oskarżony. Kolejny termin to 25 listopada br. Jeśli teraz się nie stawi, to doprowadzi go policja, bądź zostanie osadzony w areszcie. Pani Marlena jest zdeterminowana. Chce ocalić dobre imię rozważnej córki. Może to zrobić, dowodząc prawdy przed sądem.

 

„Pan Janusz to mój najważniejszy anioł”

Przy zdjęciu Ani stoją cztery porcelanowe anioły. Pani Marlena aniołami nazywa ludzi, którzy pomagają jej przejść przez tragedię śmierci i toczącego się w nieskończoność procesu. – Początek dobrych aniołów nade mną to był pan mecenas z Radomia. On nieodpłatnie doradzał mi w procesie. Pomógł napisać zażalenie na niesprawiedliwy wyrok. Powiedział, bym zrobiła szum medialny wokół sprawy. Tylko wtedy sąd potraktuje mnie inaczej. Pchnął mnie do walki o prawdę – wspomina pierwszego dobroczyńcę. Zadzwoniła do Agnieszki Borowskiej, dziennikarki. Przyjechała, zrobiła reportaż. Śmierć Ani i oburzające postępowanie dowodowe znalazły finał w programie interwencyjnym „Po twojej stronie”. O sprawie zrobiło się głośno. Sędzia uwzględnił wnioski pani Marleny. Umorzone śledztwo rozpoczęło się na nowo. Reporterka dała pani Gutkowskiej telefon do Janusza Popiela. – Pan Janusz to mój najważniejszy anioł. Gdyby nie on, pewnie nie dałabym rady przejść tego wszystkiego. On daje siłę i determinację, by nie ustawać w dochodzeniu do prawdy. Bym mogła obronić dobre imię córki – mojej rezolutnej Ani. To on, gdy dzwoniłam rozsypana, ustawiał mnie do pionu. Wspierał i wciąż wspiera w walce o sprawiedliwość – mówi pełna wdzięczności.

Do grona aniołów zalicza jeszcze panią Małgosię, która prowadzi sprawę odszkodowawczą. Wymienia też ks. Marka Kujawiaka, który na Młodzianowie, dzielnicy zamieszkania Gutkowskich, w każdą pierwszą niedzielę miesiąca odprawia mszę za Anię i inne ofiary wypadków drogowych, a jest ich w okolicy sporo – Często z nim rozmawiam, to dusza człowiek – mówi krótko.

 

„Aniu chodź, bo ja czekam na ciebie”

Był czas, kiedy na cmentarzu była codziennie. – Przed rozprawami w sądzie stawałam nad jej grobem i mówiłam: „Córciu, sprawa wygląda tak, jak mam postąpić? Wstaw się za mną u Boga…”. Bardzo za nią tęsknię. Tęsknota aż boli – ucina.

Najgorsze są święta, urodziny i imieniny. – Był taki moment, że strasznie pogniewałam się na Boga. Bo nie ma nic gorszego od tego, gdy matka z ojcem stają nad grobem własnego dziecka i mówią „wieczny odpoczynek” – kolejny papieros. Dziś nie złości się na Stwórcę. Za to często się modli i pyta… „Dlaczego Bóg wybrał moje dziecko, a nie te pozostawione same sobie na ulicy?” – Nie mam odpowiedzi. Ksiądz Marek kiedyś powiedział: „Nie pytaj o to, bo nigdy się nie dowiesz”. Ma rację – kiwa głową zrezygnowana. Pani Marlena spokorniała. – Z Bogiem nie ma co walczyć. Przecież to nie on się przyczynił do śmierci Ani, a oskarżony. Jemu chyba nie jestem w stanie wybaczyć – mówi ze smutkiem.

***

Rzeczy Ani jej mama pozbywała się stopniowo. Tak doradzała pani psycholog. Nie wyrzuciła ich jednak. – W Radomiu jest bardzo podobna dziewczynka. Też Ania. Jej oddałam wszystko. Sobie zostawiłam tylko ubrania, w których ją lubiłam. W których było jej ładnie. Kilka pamiątek, lalki. I zdjęcie z aniołkami, przy którym staję i z nią rozmawiam. Wiem, że mnie słucha, że tu jest. Tak jak wtedy, w pierwsze święto wielkanocne. Byłam w kuchni. Mąż i dzieci w kościele. Bardzo tęskniłam: „Boże pozwól by mi się przyśniła, żeby przyszła”. Wtedy poruszyła się klamka i otworzyły się drzwi. Nie bałam się. „Chodź Aniu, wejdź bo ja czekam na ciebie”.

 

„Mamo, jak ja bym chciała mieć siostrę”

Pani Marlena i pan Adam mają jeszcze 15-letnią Magdę i 8-letniego Bartka. Portrety rodzinne wiszą w salonie. Poznaję dzieci. Magda jest miła, uprzejma, ale trochę wycofana. Gdy chce coś powiedzieć mamie, prosi ją, by ta podeszła i… szepce jej do ucha. Bartka jest wszędzie pełno. Gdy przyjeżdżam, bawi się z psem przed domem, później znika w swoim pokoju. Po chwili z miną urwisa wraca po kawałek ciasta. Śmiechem przypomina zmarłą siostrę. – Z Madzią nie mamy przed sobą tajemnic. Po wypadku nie musiałam jej nic tłumaczyć, bo jest rozumna. Dla niej to też dramat. Straciła przecież siostrę. Niedawno był taki moment, kiedy powiedziała: „Mamo jak ja bym chciała mieć siostrę…”. – Córciu niestety czas, gdy [ją] miałaś, minął – w paczce zostają jeszcze dwa LM-y. – Ona przeżywała to ze mną, była zawsze obok.

***

– Często siostra ma pretensje o to, że matka koncentrując się na zmarłej, ją zaniedbuje. A ona tak przeżywa stratę siostry, potrzebuje wsparcia. Może mieć wtedy wrażenie, że zmarła była bardziej kochana – mówi Janusz Popiel. – Chyba faktycznie tak było. Wciąż trochę tak jest. Wiem, że mam córkę, mam syna. Dbam o to, by dobrze się uczyli, chodzili do szkoły. Żeby mieli odrobione lekcje. Ale to wszystko jest gdzieś z boku. Na pierwszym miejscu wciąż jest to, co się wydarzyło. Żyję od sprawy do sprawy – przyznaje pani Gutkowska. Czas, gdy nie rozmawiała o Ani z nikim już minął. Cała rodzina żyje w jej cieniu. Dzieci już nie słyszą częstych zapewnień mamy o miłości. Nie tylko one, ale i mąż Adam. – Niby ze sobą rozmawiamy, ale przeważnie przekazujemy sobie informacje. Choć jest lepiej niż było, wypadek to wciąż tabu – mówi, świadoma, że potrzebuje przełamania.

***

Od naszej rozmowy minęło kilka dni. Przyszło Wszystkich Świętych. – Wróciłam z jej grobu zapłakana. Magda spytała, dlaczego płaczę. „Bo boję się tobie powiedzieć, jak jesteś dla mnie ważna, jak bardzo cię kocham. Boję się, że jeśli to powiem, to cię stracę” – emocje pani Marleny wciąż są silne. Wtedy słowa „kocham cię” z ust matki Magda usłyszała po raz pierwszy… Po raz pierwszy od śmierci Ani…

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki