Logo Przewdonik Katolicki

Święta Agnieszka! Święty Grzegorzu

Paweł Piwowarczyk
Fot.

Zaczęło się na wiadukcie. Potem były oświadczyny przy ogórkach… Dwa bieguny zawodowe. On informatyk zdecydowany ojciec, cierpliwy mąż; ona polonistka otwarta, uśmiechnięta, pełna ciepła żona i matka. Państwo Latuszkowie z Lanckorony.

Zaczęło się na wiadukcie. Potem były oświadczyny przy ogórkach… Dwa bieguny „zawodowe”. On informatyk – zdecydowany ojciec, cierpliwy mąż; ona polonistka – otwarta, uśmiechnięta, pełna ciepła żona i matka. Państwo Latuszkowie z Lanckorony.


 

To dopiero początek wspinaczki

Dwanaście lat po ślubie. – Kochacie się nadal tak mocno, jak w dniu ślubu? – pytam małżonków. – Nie… - odpowiada Grzegorz -  jeszcze bardziej. Przy czym dodaje, że nadal się siebie uczą. – Człowiek sobie wyobraża, że ślub to szczyt, a tak naprawdę to początek wspinaczki – dodaje małżonek. Wspólne doświadczenia scalały związek. W ich małżeństwie bywały jednak trudne momenty. Kiedyś małżonek, który do swojej pracy podchodzi z wielkim profesjonalizmem i zawsze stara się wszystko perfekcyjnie wykonywać, przesadził z pracą. Późno wracał do domu. Dochodziło do konfliktów. – Otwierając drzwi mężowi wracającemu z pracy dawałam mu do zrozumienia, jak mi było ciężko samej w domu. Byłam na niego zła. Ale Grzesiek nie zmieniał się, gdy miałam tylko pretensje i pretensje – mówi małżonka. Natomiast po stronie męża pojawiało się uczucie odrzucenia, obcości, bo wszystko „kręciło się” wokół dzieci, a mąż był jakby z boku. Na szczęście małżonkowie zawsze potrafili ze sobą rozmawiać jak przyjaciele.

 

Zawsze był On

Kryzysy udaje się przezwyciężać. – Grzegorz na pewno nie zmienił się całkowicie. Nadal z zapałem pracuje, ale praca nie przesłania mu rodziny. Czasem bywam zmęczona opieką nad dziećmi, czy pracą w domu, ale więcej osiągnę, gdy się do męża przytulę, gdy się uśmiechnę i powiem coś miłego. Siłowanie się ze sobą nigdy nie wychodzi na dobre – dodaje małżonka. Zmuszanie drugiego żeby zachowywał się w taki sposób, w jaki mi się wydaje za jedynie słuszny może być zgubne. Lepiej usiąść, opowiedzieć o swoich troskach ale i wysłuchać o tym co boli współmałżonka.

A jeszcze lepiej załatwiać to z Panem Bogiem. Autentycznie w wielu wydarzeniach tych 12 lat doświadczaliśmy tego, że On nas nigdy nie opuścił – tak jak mamy zapisane na ślubnych obrączkach: Rz 8,35-39

 

Zawsze daje siłę

Przez pięć lat od ślubu małżonkowie nie angażowali się w życie żadnego ruchu, wspólnoty, mimo że wcześniej byli w duszpasterstwie akademickim. Z perspektywy czasu mówią, że czuli wtedy pustkę duchową i wspólne rodzinne wyjazdy nie wypełniały jej. Grzegorz zaczął przed wakacjami szukać oferty rekolekcji i znalazł propozycję rekolekcji, podczas których organizatorzy zapewniali opiekę nad dziećmi, aby rodzice mogli uczestniczyć w konferencjach i spotkaniach. Wyjazd był strzałem w dziesiątkę. Był na nim nawet czas na wspólną randkę. Tak rozpoczęła się droga ze wspólnotą „Emmanuel”, która trwa do dziś. - Decyzja o wejściu do wspólnoty nie była łatwa. Ale zachęcili nas ludzie – ich normalność i radość. Wspólnota mobilizuje małżonków do częstego uczestnictwa w Eucharystii. Na rekolekcyjnych spotkaniach wspólnoty odkryłam nocną adorację Najświętszego Sakramentu w ciszy – mówi Agnieszka.

 Oboje podkreślają, że nigdy nie żałowali czasu i wysiłku, który trzeba włożyć w to, aby raz na tydzień spotykać się z innymi członkami wspólnoty na modlitwie i dzieleniu się świadectwem jak Bóg działa w ich życiu. Zawsze wracają ze spotkań umocnieni i radośni. – Jesteśmy słabi i potrzebujemy wspólnoty – podkreślają.

 

Mistrzejowickie korzenie

 Agnieszka i Grzegorz poznali się w duszpasterstwie akademickim przy parafii św. Maksymiliana w Krakowie-Mistrzejowicach. Agnieszka, będąc na studiach przeżyła nawrócenie, bo nie ukrywa, że wcześniejszy okres liceum był dla niej okresem utraty wiary. Trafiła do duszpasterstwa dzięki koleżance, która zaprosiła ja na pierwsze w życiu rekolekcje. Opiekujący się grupą ks. Krzysztof Litwa miał dar jednoczenia wokół siebie ludzi i to dzięki niemu weszła do duszpasterstwa. Grzegorza ks. Krzysztof „ściągnął” z oazy. 

 

Litanijny znak

Grzegorz traktowany był w duszpasterstwie, jako ktoś bardzo towarzyski, ktoś z kim zawsze można było porozmawiać, powygłupiać się, ale z drugiej strony wydawał się „niedostępny” dla płci przeciwnej. – Grzesiu zadzwonił do mnie przy jakiejś okazji i mimowolnie powiedział, że kiedyś wpadnie pogadać. Byłam zaskoczona, gdy po chwili zaproponował następny dzień – opowiada Agnieszka. Na spotkaniu z zadziwieniem zobaczyłam jak wiele nas łączy. Ale potem nie odzywał się przez tydzień.  A on w tym czasie myślał, modlił się by zrozumieć czy to ta dziewczyna. W desperacji – mówi Grzegorz – powiedziałem Bogu: dajże mi jakiś znak bo ja sam nie umiem wybrać. Modlę się w kościele, jest litania do wszystkich świętych i słyszę „święta Agnieszko módl się za nami, święty Grzegorzu módl się za nami” - jedno obok drugiego. Zrozumiałem. Odpowiedział.

 

Do dziś lubi kiszone

Z uśmiechem na ustach Grzegorz wspomina konfrontacje filmowych wyobrażeń romantycznych scen z realiami. Pierwsza randka była na… betonowym wiadukcie w Nowej Hucie. Jeszcze ciekawiej było kilka miesięcy później podczas oświadczyn. Przyszły narzeczony dokładnie wszystko zaplanował. Miało być tak: Wracając z wizyty od znajomych on oświadczy się swojej wybrance w parku przy AWF-ie (wcześniej na chwilę opuści lubą, żeby zdobyć kwiaty). Rzeczywistość była trochę inna: Wspomniana wizyta nie doszła do skutku. „Grzesiu dobrze że jesteś. Tata kupił dwadzieścia kilo ogórków. Słoiki już umyłam. Pomożesz mi?”. – Przy tych ogórkach Agnieszka się rozżaliła. Straciła pracę. To był taki dół. – I ona płacze przy tych ogórkach kiszonych, a ja klękam i się jej oświadczam! – wspomina Grzegorz.

 

Chociaż na koniec mamo!

Owocem małżeństwa są dzieci. 1,5 roczna Jadzia, 5-letni Franciszek, 9-letni Piotruś i 11-letni Boguś. Dzieci uczą się wiary od swoich rodziców, ale czasem to one dają wspaniały przykład.  Boguś podjął wraz z mamą inicjatywę modlitwy za dzieci nienarodzone, która wiąże się z codziennym odmawianiem dziesiątki różańca. Pewnego razu gdy mama zmęczona usypiała najmłodszą Jadziunię przyszedł najstarszy syn by razem odmówić dziesiątek różańca. Właściwie różaniec odmawiał sam – mama prawie spała. Kończąc zwrócił się do niej, mówiąc: „Mamo! No to chociaż się przeżegnaj na koniec”. W wieczornej modlitwie dzieci (szczególnie Piotruś) pamiętają też o Klarze – przybranej siostrzyczce z Rwandy, zaadoptowanej na odległość w ramach pallotyńskiej „Adopcji Serca” przez rodzinę z Lanckorony  cztery lata temu.

            Grzegorz mówi, że nie przejmuje się, gdy ktoś mu zarzuca, że niepotrzebnie prowadzi wszystkie dzieci do kościoła – nawet te małe, które i tak nic nie rozumieją. – Ja chcę je tam przyprowadzać. To jest tak samo jak pójść w gości do przyjaciół. Nie zostawiam dzieci w domu tylko dlatego, że nie zrozumieją naszych dorosłych rozmów przy stole o polityce, życiu, pracy. Chcę Bogu powiedzieć: popatrz Tato na te wspaniałe dzieciaki, Twój dar i pobłogosław proszę – podkreśla głowa rodziny.

Komentarze

Zostaw wiadomość

  • awatar
    Leszek
    27.11.2019 r., godz. 14:46

    No fakt,Krzysztof Litwa to miał dar.Taki dar,że człowieka do dziś odnaleźć nie można.Tfu.

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki