Jadąc samochodem w terenie zabudowanym, zdarza mi się jechać 60km/h, a powinnam jechać 50 km/h, czy to grzech?
Gosia
Jedną z chorób cywilizacji, w której żyjemy, jest ciągły pośpiech. Wielość zajęć i łatwy dostęp do środków komunikacji sprawiają wrażenie permanentnego braku czasu, a co za tym idzie, poczucie konieczności przyspieszania. Tendencja ta obejmuje wszystkie wymiary życia: spieszymy się w pracy i w modlitwie, nerwowo spoglądamy na zegarki podczas uroczystości i nabożeństw, wychodzimy przed czasem ze spotkań i zebrań, bierzemy udział w kolejnych nocach: muzeów, zakupów, a nawet kościołów - bo za dnia brak czasu!?
Tendencja do przyspieszania obejmuje, co nie dziwi, także sposób prowadzenia pojazdów. Ile to razy jadąc za kimś, kto jedzie wolniej, niż byśmy oczekiwali (często zgodnie z przepisami prawa o ruchu drogowym), zaczynamy się denerwować, usiłujemy na siłę wyprzedzić, czasem używamy sygnałów świetlnych i dźwiękowych, by wymusić przyspieszenie na naszym poprzedniku na drodze.
Przepisy regulujące ruch na drogach, mające na celu utrzymanie porządku w kierowaniu pojazdami, zabezpieczenie bezpieczeństwa uczestników ruchu, a ustanowione przez prawowitą władzę, mają moc obowiązującą. Ograniczenia prędkości pojazdów wynikają zasadniczo z warunków drogowych (niebezpieczne miejsca, teren zabudowany). Wobec prawa jesteśmy więc zobowiązani poruszać się z prędkością nieprzekraczającą dozwolonej. Czy zobowiązanie to ma charakter moralny?
Niektórzy teoretycy prawa twierdzą, że „prawo to minimum moralności”. Ograniczenie prędkości pojazdów można więc potraktować jako prawne obwarowanie przykazania „Nie zabijaj”. Nadmierna prędkość często jest przyczyną wypadków drogowych, prowadzących do utraty zdrowia i życia. Ograniczenie prędkości ma więc także charakter moralny i należy je uznawać za zobowiązujące w sumieniu.