W II Niedzielę stycznia w liturgii Kościoła wspominamy chrzest Pana Jezusa. Ewangelia tej Niedzieli prowadzi nas nad Jordan, gdzie Jan udzielał chrztu. Przyjął go także z jego rąk nasz Zbawiciel.
Chrzest w Jordanie to znak, że Jezus rozpoczyna swoją misję od niezwykłego gestu: stanął pośród „całego ludu”; znalazł się w gronie grzeszników przyjmujących chrzest pokuty, aby już na początku czytelnie zadeklarować, że przyszedł – jak później powie – odnaleźć to, co było zginęło i oddać z powrotem w ręce Ojca. W ten sposób już w wydarzeniu chrztu Jezusa rysuje się tajemnica Krzyża. A nad nią ukazuje się znak zmartwychwstania i uwielbienia – gołębica symbolizująca Ducha Świętego. Słychać również głos z nieba: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” (Łk 3,22). Początek i koniec misji Jezusa stykają się ze sobą i tworzą nierozerwalną jedność…
Chrystus stając w gronie grzeszników, oczekujących na chrzest pokuty i nawrócenia, współuczestniczy w ich cierpieniu, które zadaje grzech. Nie jest widzem, lecz współcierpiącym, cierpiącym za innych, a przez to przemieniającym cierpienie, zwyciężającym jego przyczynę – zło. W tajemnicy chrztu Janowego Jezus Chrystus zapowiada swoje ostateczne wejście do domu zła, swoją walkę z Mocnym, który człowieka trzymał w okowach. Tego Mocnego człowiek nie mógł i nie może pokonać własnymi siłami. Czyni to dopiero Mocniejszy, który jako równy Bogu, może wziąć na siebie całą winę świata i za nią cierpieć do końca, niczego nie tracąc przez swoje uniżenie i utożsamienie się z grzesznikami.
Wydarzenie znad Jordanu kondensuje w sobie całą drogę Jezusa, o której mówił prorok Izajasz i święty Piotr. Jezus, Sługa Pański, przyszedł, aby ustanowić nowe przymierze między Bogiem i ludźmi, przyszedł, aby uwolnić człowieka z ciemności grzechu, zła i śmierci, z więzów Mocnego (por. Iz 42,6-7). Chrystus przeszedł swoją drogę „dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła, dlatego, że Bóg był z Nim” (Dz 10,38).
W chwili naszego chrztu (warto poznać jego datę i ten dzień świętować) wstąpiliśmy na drogę Jezusa. Był to czas otwarcia drzwi do szkoły Chrystusa i włączenia do grona Jego uczniów. Odtąd mamy wypełniać zadanie: poznawać i naśladować Jezusa, iść za Nim, kroczyć Jego śladami. W praktyce oznaczało to i nadal oznacza: dobrze czynić, uzdrawiać świat, nasze ludzkie relacje, więzi, z niewoli zła, budować cywilizację życia i miłości, przemieniać struktury życia społecznego i politycznego w duchu Chrystusowej Ewangelii.
Uczeń Chrystusa jest zarazem synem, umiłowanym dzieckiem Ojca. Bycie synem ma się na co dzień wyrażać w posłuszeństwie Bogu, w poznawaniu i wypełnianiu Jego woli, w bojaźni, która nie jest paraliżującym lękiem niewolnika, człowieka przymuszonego, lecz szacunkiem, adoracją, wolą i czynem, by Ojca nigdy nie obrażać, by Ojcu się nie sprzeciwiać.
Jako umiłowani przez Boga nosimy w sobie Ducha Jezusa. Miłość Boża została rozlana w naszych sercach. Bóg, który jest Miłością, podarował nam nowe życie, a wraz z nim nowe powołanie: „Bądźcie świadkami Miłości!”. W ten sposób chrzest święty, który niegdyś przyjęliśmy, stał się początkiem naszej publicznej, apostolskiej działalności. Od nas zależy, czy idziemy w mocy Ducha Świętego za Jezusem, dając świadectwo, że Bóg jest Miłością.
Wielu przypomina sobie z dzieciństwa, że wychodząc z domu żegnali się wodą święconą, aby „w świecie” nigdy nie zapomnieć, kim są jako ochrzczeni, powołani, aby być świadkami Miłości. Jej znakiem jest krzyż. Nie skazujmy go w naszych mieszkaniach, w naszym życiu na swoisty niebyt. Wspominając chrzest, czyńmy codziennie znak Krzyża. Niech ten świadomy gest uchroni nas od duchowej amnezji, zapominania o tożsamości człowieka ochrzczonego, i umocni w praktykowaniu stylu życia opartego na wzajemnej miłości, którą Krzyż ukazuje, do której wzywa.