Siłownie, solaria i aquaparki są już codziennością. W tym kontekście chrześcijańska asceza jawi się według niektórych opinii jako kompletnie zdezaktualizowany relikt przeszłości lub wręcz dowód na szkodliwość praktykowania wiary. Przy tej okazji chętnie przywołuje się wyrafinowane sposoby umartwiania czy wręcz wyniszczania ciała, stosowane przed wiekami przez ascetów. Jednak kard. Paul Josef Cordes, który prezentował tegoroczne orędzie wielkopostne Benedykta XVI, zwracając uwagę na rozpowszechniające się „nowoczesne świątynie pielęgnacji ciała”, do których w 2006 r. uczęszczało ok. 8 mln Włochów, wydając na ten cel 15 mld euro, mimo wszystko zachęcał do odkrycia głębokiego sensu chrześcijańskiego postu. Ale czy jest to jeszcze możliwe? Czy można mówić o chrześcijańskiej kulturze ciała?
Ascetyczni kulturyści
Dziwnie to dzisiaj brzmi. Jednak warto pamiętać, że asceza (z greckiego) oznacza po prostu ćwiczenie, trening pozwalający uzyskać jakąś sprawność. W starożytnej Grecji uprawiali ją atleci i żołnierze po to, by osiągnąć sprawność fizyczną. Mędrcy, by stać się dobrymi ludźmi lub by osiągnąć zjednoczenie z bóstwem. Tak czy inaczej, asceza wymagała wysiłku, samozaparcia i wielu wyrzeczeń. W tym sensie możemy powiedzieć, że gdy ktoś zdobywa się na tego typu wysiłki, jest ascetą. Współcześnie jednak pojęcie to zostało zawężone do wyrzeczeń podejmowanych z pobudek religijnych, których celem ma być doskonalenie swojego człowieczeństwa i często wiąże się z umartwieniem ciała. Czy jednak jest to do pogodzenia z kultem ciała?
Trzeba przyznać, że w historii chrześcijaństwa stosunek do ciała ewoluował. Nie było to jednak spowodowane zmienianiem prawd wiary czy ich wypaczaniem, lecz kontekstem kulturowym. Czytając Ewangelie, nie znajdziemy uzasadnienia ani dla wyniszczania i pogardzania ciałem, ani dla jego uwielbiania. Jezus leczy chore ciała, karmi je, a zmęczonych uczniów zachęca do odpoczynku. Jednocześnie jednak zwraca uwagę na konieczność zadbania o czystość i prawość ludzkiego wnętrza, a w tym pomocna jest między innymi praktyka postu i wyrzeczenia.
Różne traktowanie ciała
Surowe i podejrzliwe traktowanie ciała w pierwszych wiekach i średniowieczu wynikało z przesycenia kultury tamtych czasów filozofią platońską. Filozofia Platona z jego podziałem na świat materialny, który jest jedynie cieniem wiecznych i doskonałych idei, wydawała się bardzo dobrym narzędziem do wyrażania prawd wiary aż do XII w. W filozofii tej ciało człowieka pojmowane było jako więzienie dla duszy. W konsekwencji nie zasługiwało ono na uwagę, wręcz przeciwnie, winno być doświadczane, aby wyzwalać ducha.
Chociaż Kościół potępiał skrajnie negatywny stosunek wobec ciała (np. synody w Gangra w 343 r. i w Bradzie w 534 r.), a Ojcowie Kościoła zwracali uwagę na przysługującą ciału godność obrazu Bożego (np. św. Cyryl Jerozolimski, św. Jan Chryzostom), to jednak dopiero w okresie, gdy mentalność chrześcijan Zachodu była kształtowana przez myśl Arystotelesa, powszechne spojrzenie na ciało zaczęło się zmieniać. Ewangelia ciągle pozostawała ta sama, ale kultura, w której ją odczytywano, nie postrzegała już świata jako cienia prawdziwej, boskiej rzeczywistości.
Intelektualiści zainspirowani pracami św. Tomasza z Akwinu zaczęli patrzeć na świat przez pryzmat filozofii Arystotelesa, a ta kazała im zwrócić baczniejszą uwagę na świat materialny i w samych rzeczach szukać ich istoty (substancji). W świetle tej filozofii nowym blaskiem zajaśniały niezmienne prawdy wiary. To co Bóg stworzył jest dobre. Człowieka stworzony na obraz i podobieństwo Boga został nobilitowany, gdy sam Bóg przyjął ludzkie ciało, które jest świątynią Ducha Świętego. Człowiek powinien zatem troszczyć się o ciało jako dar samego Boga, ale jednoczenie nie powinien zapominać, że jest ono, podobnie jak cały materialny świat, doczesne i nie stanowi ostatecznego celu i sensu życia.
Dziś na stosunek do ciała (również wśród chrześcijan) wpływ ma mentalność laicka, wprost odrzucająca lub przemilczająca sferę duchową w człowieku i postrzegająca sens ludzkiego życia w zapewnianiu sobie maksimum przyjemności. Ciało staje się celem samym w sobie, bo to od niego zależy przecież możliwość konsumowania przyjemności. Gdy staje się to wartością nadrzędną i absolutną, wówczas człowiek zrobi i poświęci wszystko, by jak najdłużej utrzymać odpowiednią wydajność swego ciała i zapewnić mu odpowiednie walory estetyczne. Postrzegając rolę ciała w takiej perspektywie, nie powinny dziwić głosy, że nie warto utrzymywać przy życiu ciała, które nie dostarcza już przyjemności lub jest wręcz źródłem bólu i cierpienia. Już to pobieżne przyjrzenie się wpływom kultury na stosunek do ciała, pozwala zauważyć, że jako chrześcijanie nie stoimy wobec alternatywy: pogardzać czy uwielbiać ciało.
Humanizm chrześcijański
Warto zatem w tym miejscu przypomnieć nauczanie Soboru Watykańskiego II: „Nie wolno człowiekowi gardzić swoim życiem ciała (…) Niech wolny czas będzie użyty należycie dla odprężenia duchowego, wzmocnienia zdrowia psychicznego i fizycznego (…) przez ćwiczenia i pokazy sportowe, które także w społeczeństwie przyczyniają się do utrzymania równowagi ducha” (GS 14; 61). Zatem odpoczynek i kultura fizyczna są wręcz obowiązkiem człowieka, ale nie ze względu na samo ciało, lecz ze względu na to, iż sprzyja to równowadze duchowej. Zgodnie z zasadą: w zdrowym ciele, zdrowy duch.
Aby mieć pełny obraz tego, jaki winien być stosunek chrześcijanina do ciała, trzeba też zapoznać się z nauczaniem zawartym w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Mówiąc o konieczności dbania o zdrowie, Katechizm stwierdza jasno: „Chociaż moralność wzywa do poszanowania życia fizycznego, nie czyni z niego wartości absolutnej. Sprzeciwia się ona koncepcji neopogańskiej, która zmierza do popierania kultu ciała, do poświęcania mu wszystkiego, do bałwochwalczego stosunku do sprawności fizycznej i sukcesu sportowego. Z powodu selektywnego wyboru, jakiego dokonuje między silnymi a słabymi, koncepcja ta może prowadzić do wypaczenia stosunków międzyludzkich” (2289). Zatem samo dbanie o zdrowe i sprawne ciało jest dobre, jednakże czynienie bożka z urody, sprawności fizycznej i sukcesów sportowych musimy ocenić jako moralnie złe.
Z takimi sytuacjami mamy do czynienia, gdy ceną za realizowanie tych celów jest na przykład zaniedbywanie obowiązków rodzinnych lub zawodowych lub w ogóle uchylanie się od nich, nie mówiąc już o takich wynaturzeniach, jak doprowadzanie do zagrożenia zdrowia lub nawet życia. Bezkrytyczne hołdowanie kultowi ciała sprawia wówczas, że neopogański bożek ciała zaczyna domagać się ofiar. Konkretnymi tego przykładami było traktowanie poczęcia dziecka jako swoistego dopingu dla sportsmenek (bożek sukcesów sportowych domagał się wówczas ofiary z nienarodzonych, nie mówiąc o konsekwencjach psychicznych) czy zagłodzenie się na śmierć przez modelki, które za wszelką cenę starały się sprostać wymaganiom rynku. Na co dzień nie mamy do czynienia z tak drastycznymi przypadkami, ale bardzo groźne jest praktykowanie swoistego kultu ciała, który opiera się na wierze jedynie w świat materialny.
Czy to, co z definicji jest doczesne, a więc istnieje „do-czasu”, może stanowić ostateczny sens i cel życia człowieka? Chrześcijańska kultura ciała każe w nim widzieć dar Boga, o który trzeba się troszczyć. Jednocześnie nie pozwala zapomnieć, że najwyższą wartością jest zbawienie. Ciało ma w tym swój udział. Bóg, który przyjął ludzkie ciało, cierpiał i oddał życie, abyśmy mieli udział w prawdziwym Życiu, nie tym, które jest tylko do czasu. Tym samym ukazał nam sens naszego cierpienia i umierania w ciele. Bez odkrywania tego sensu, kult ciała i życie przyjemnością chwili obecnej, pozostaje krzykiem rozpaczy wobec absurdu życia.
Chrześcijańska nauka o godności osoby ludzkiej chce ukazać jego piękno w kontekście powołania do świętości, a to nie pozwala redukować człowieka jedynie do wymiaru fizycznego i estetycznego. W Mądrości Syracha czytamy: „Zdrowie i siła lepsze są niż wszystko złoto, a mocne ciało niż niezmierny majątek” (30, 15). Ale trzeba też pamiętać, że: „człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce” (1 Sm 16, 7).