Logo Przewdonik Katolicki

Po nitce do zguby

Łukasz Kaźmierczak
Fot.

Jeden z totolotkowych milionerów przyznał kiedyś, że zanim odebrał swoją nagrodę, zdążył zgubić marynarkę, w której znajdował się jego szczęśliwy los. Po rozpaczliwych poszukiwaniach udało mu się odszukać ją dopiero na dworcu, w biurze rzeczy znalezionych, zaledwie kilka dni przed upływem terminu odbioru wygranej. Jakimś przedziwnym zrządzeniem losu dworce kolejowe i pociągi...

Jeden z totolotkowych milionerów przyznał kiedyś, że zanim odebrał swoją nagrodę, zdążył zgubić marynarkę, w której znajdował się jego szczęśliwy los. Po rozpaczliwych poszukiwaniach udało mu się odszukać ją dopiero na dworcu, w biurze rzeczy znalezionych, zaledwie kilka dni przed upływem terminu odbioru wygranej.

Jakimś przedziwnym zrządzeniem losu dworce kolejowe i pociągi stały się niemal od początku swego istnienia „ulubionym” miejscem, w którym ludzie gubią należące do nich przedmioty. Przyczynia się do tego z pewnością specyficzny dworcowy zgiełk, pośpiech, podekscytowanie podróżą itp.

Z tych wszystkich powodów jeszcze do niedawna każdy szanujący się dworzec kolejowy musiał posiadać swoje biuro rzeczy znalezionych. Dziś to już przeszłość. Kolejne biura padają pod ciosami coraz bardziej drakońskich kolejowych oszczędności. Nadal jednak są jeszcze miejsca, do których zrozpaczony podróżny może skierować swoje kroki, kiedy zawiodą go wszystkie inne możliwości.

Gabaryty – rzecz wtórna
Każdy „bezpański” przedmiot, jaki trafia do biura rzeczy znalezionych, zostaje komisyjnie otwarty, sprawdzony i dokładnie opisany. Podróżny, który przychodzi tutaj, by odzyskać swoją zgubę, musi najpierw zdać mały „egzamin”. Jeśli potrafi określić, jak wygląda rzecz, którą zgubił, bądź też podać z grubsza co się w niej znajdowało, wówczas zguba jest mu wydawana „od ręki”.

A ludzie gubią rzeczy zadziwiające – przekonują sympatyczne panie pracujące w biurze rzeczy znalezionych na poznańskim Dworcu Głównym PKP.

– Kiedyś trafiła w nasze ręce walizka wypełniona po brzegi najrozmaitszymi kreacjami balowymi i bankietowymi, i to w najróżniejszym guście. Doszliśmy potem do wniosku, że tę walizkę musiała chyba zgubić jakaś kuracjuszka z sanatorium – mówi pani Danuta, jedna z pracownic biura.
– Przez pewien czas przysyłano do nas nawet rzeczy z przemytu – papierosy, alkohol. To była bezpańska kontrabanda, którą cofano z granicy. Nikt oczywiście nie chciał się do niej przyznać, więc celnicy traktowali ją jako rzecz znalezioną – dodaje pani Marzena, która pokazuje mi najświeższą „zdobycz” biura: studencką legitymację.
– Ten dokument przyjęliśmy dzisiaj. Ale długo tu nie będzie. Powiadomiliśmy już stosowny dziekanat, tak więc sprawa jest właściwie załatwiona – podkreśla.

Pracownice biura twierdzą zgodnie, że największy „wysyp” zagubionych dokumentów przypada tradycyjnie na maj i czerwiec – czas matur, egzaminów wstępnych i sesji.

Najczęstsze zguby trafiające do biura to, obok wspomnianych już dokumentów, także okulary, rękawiczki, parasole, klucze itp. Ludzie potrafią zapominać również o rzeczach, których teoretycznie właściwie nie sposób zgubić. Dowodem na to są zalegające w magazynie wielkie walizki, wózki dziecięce, wózki inwalidzkie czy rowery.

Człowiek z parówką
– Nie jesteśmy martwą instytucją. Kiedy przychodzi do nas zrozpaczony podróżny i mówi, że zostawił w pociągu ważne dokumenty, współczucie jest w takiej sytuacji typowo ludzkim odruchem. Tutaj nikt nie zostawia podróżnego bez pomocy – zapewnia Iwona Sobieralska, p.o. naczelnika działu sprzedaży Wielkopolskiego Zakładu Przewozów Kolejowych, nadzorująca działalność dworcowego biura rzeczy znalezionych.

W takich awaryjnych sytuacjach pracownice biura starają się jak najszybciej skontaktować z obsługą danego pociągu. Jeśli konduktor ma szczęście, udaje mu się zdążyć przed złodziejami, jeżeli nie, cóż – pozostaje jedynie winić ludzkie roztargnienie. A to ostatnie, jak się wydaje, nie zna granic.

– Niedawno zjawił się tutaj człowiek z hot-dogiem w ręku. To była jedyna rzecz, jaka mu w tym momencie została. Jego pociąg odjechał bowiem z dokumentami, ciepłym płaszczem i bagażami. A wszystko przez to, że ów podróżny nie sprawdził, ile czasu zostało mu do odjazdu. Zadzwoniłam do obsługi pociągu, która na szczęście zdołała przekazać jego rzeczy na najbliższej stacji – wspomina pani Marzena.

Śledcze z dworca
Codzienna praca biura polega jednak przede wszystkim na żmudnym ustalaniu pochodzenie danego przedmiotu.
– Jeśli mamy do dyspozycji choćby minimalne dane, jakieś strzępki informacji, cokolwiek czego możemy się chwycić, wówczas staramy się odnaleźć właściciela zguby, dzwonimy, piszemy listy. Niekiedy szukamy jedynie na podstawie miejsca wystawienia biletu kolejowego. Wszystko to staramy się potem złożyć w jakąś sensowną całość. I często nam się udaje – mówi pani Danuta.

Takie poszukiwania są jednak niezwykle żmudne i czasochłonne. Ale panie pracujące w biurze przekonują, że mają w tym już niezłą wprawę.
– Niekiedy radzimy sobie nawet lepiej niż profesjonalne organa śledcze. Przykładowo jedna z naszych pracownic dotarła kiedyś do człowieka, którego przez wiele miesięcy bezskutecznie poszukiwała policja. A jej się udało – śmieje się Iwona Sobieralska.

Zdarza się też, że niektórzy podróżni zgłaszają się po swoją zgubę dopiero po wielu miesiącach.
– Różne są koleje ludzkich losów. Ktoś miał wypadek, ktoś inny zachorował, tamten znów trafił do szpitala. Jak to w życiu bywa – kiwają ze zrozumieniem głowami pracownice biura.

Stacja końcowa
Są jednak rzeczy, które w ogóle nie znajdują swoich właścicieli. Te trafiają w końcu do okręgowego składu likwidacyjnego, gdzie gromadzone są także przedmioty nieodebrane z przechowalni bagażu.

Po upływie ustawowego terminu (w przypadku rzeczy znalezionych jest to rok) komisja szacunkowa określa wartość każdego przedmiotu. Potem odbywa się ich licytacja.
– Z reguły licytujący kupują torbę od razu z całą jej zawartością. Najczęściej zresztą tylko ona przedstawia jakąś wartość, bo stare rzeczy rzadko nadają się jeszcze do użytku. A mimo to znajdują się chętni na ich kupno. Kiedyś było to jeszcze zrozumiałe, ale dziś, gdy w pierwszym lepszym „lumpeksie” można za grosze dostać o wiele lepsze rzeczy? Co ciekawe, na licytacje od lat przychodzą zawsze ci sami ludzie. Schludni, kulturalni, porządnie ubrani. Te licytacje to chyba ich nałóg lub hobby – dziwi się Sobieralska.

Chińska wdzięczność
Biuro rzeczy znalezionych jest jak soczewka, w której skupia się całe wielobarwne dworcowe życie. Każdego dnia przewija się przezeń korowód kolejarzy, konduktorów, zagubionych podróżnych, uczciwych znalazców. Najwięcej jest tych ostatnich.
– Niemal codziennie spotykamy się tutaj z przejawami wzruszającej ludzkiej uczciwości. Trafiają do nas rzeczy naprawdę cenne: kamery, komórki, aparaty fotograficzne. A przecież są to przedmioty, na które łatwo się „połakomić”. Często też znajdujemy takie rzeczy rano pod naszymi drzwiami – mówi pani Marzena.

Trzy lata temu do poznańskiego biura rzeczy znalezionych specjalnie po odbiór kamery przyjechał Chińczyk wraz z tłumaczem. Kiedy wyjeżdżał, mówił, że tak uczciwych ludzi jak w Polsce, spotkał jeszcze tylko w Finlandii...

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki