„Jeśli to jest jakaś kultura, to ja jestem małą dziewczynką” – stwierdził Michał Kamiński z Kancelarii Prezydenta po tym, gdy do Pałacu Prezydenckiego dotarł faks od szefa MSZ Radosława Sikorskiego z odmową przyjęcia zaproszenia na spotkanie z Lechem Kaczyńskim. Na przesłanym dokumencie widniała godz. 16.03, spotkanie miało się odbyć o 16.00... Przypadek? Chyba raczej ostateczne potwierdzenie tego, że „wojna na górze” jest już faktem.
Kiedy kilkanaście dni temu premier Donald Tusk wygłaszał swoje exposé, wezwał w nim wszystkie partie oraz prezydenta Lecha Kaczyńskiego do poszukiwania kompromisu w sprawach zagranicznych. Symbolicznym gestem z jego strony wydawała się zapowiedź podpisania Traktatu Reformującego UE z uwzględnieniem tzw. protokołu brytyjskiego o ograniczeniu stosowania Karty Praw Podstawowych. Od tego prezydent Lech Kaczyński uzależniał wszak swoje poparcie dla unijnego traktatu.
Tymczasem już kilka dni później okazało się, że te piękne deklaracje zawarte w exposé można wrzucić do kosza. Oto bowiem nagle gruchnęła wieść o tym, że Polska odstępuje od dotychczasowego blokowania możliwości podjęcia przez Rosję negocjacji w sprawie przystąpienia do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD).
„To nie tylko krok w dobrą stronę, jeśli chodzi o zmniejszenie napięcia w relacjach polsko-rosyjskich, ale jest to również krok oczekiwany przez wspólnotę międzynarodową” – oświadczył premier Donald Tusk, podkreślając, że jest to także gest dobrej woli ze strony Warszawy.
Oświadczenie szefa rządu wywołało „najwyższe zdumienie” w Pałacu Prezydenckim.
„W tej bardzo ważnej dla strategicznych interesów naszego kraju sprawie, współodpowiedzialny za polską politykę zagraniczną Prezydent RP nie był informowany” – stwierdzono w komunikacie Biura Prasowego Kancelarii Prezydenta.
Wtedy rozpoczęła się wymiana ciosów.
„Nie sądzę, by prezydent musiał być informowany o najdrobniejszych ruchach polskiego rządu, dla niego samego byłoby to uciążliwe – powiedział szef Komisji Spraw Zagranicznych Krzysztof Lisek (PO). Zdaniem wiceszefa tej samej komisji Pawła Kowala z PiS, prezydent nie może pełnić w polityce zagranicznej „roli dekoracyjnej”, do czego według niego chce doprowadzić nowa władza. „Zarówno konstytucja, jak i praktyka ostatnich dwóch prezydentur (...) wyraźnie pokazują, że prezydent w Polsce ma konkretne uprawnienia w polityce zagranicznej” – stwierdził Kowal.
„Nie chcę nikogo pozostawiać w sferze domysłów czy złudzeń. Konstytucja w mojej ocenie i polskie prawo jest jednoznaczne: ja – jako premier polskiego rządu – odpowiadam za prowadzenie polityki zagranicznej, pan prezydent zgodnie z konstytucją reprezentuje Polskę jako głowa państwa” – ripostował Donald Tusk.
W odpowiedzi na te słowa Maciej Łopiński, szef gabinetu prezydenta, nie wykluczył, że Lech Kaczyński zwróci się do Trybunału Konstytucyjnego o rozstrzygnięcie sporu kompetencyjnego między nim a Radą Ministrów, o ile istniejący „spór polityczny” między prezydentem a rządem okaże się mieć także charakter prawny.
Za tym poszły następne nieprzyjazne gesty z obu stron. Zdaniem polityków PO, takim wrogim krokiem Pałacu Prezydenckiego jest nominacja Anny Fotygi (niedawnej minister spraw zagranicznych) na szefową prezydenckiej Kancelarii.
Urzędnicy prezydenta wskazują z kolei na deklarację obecnego szefa MSZ, Radosława Sikorskiego, o zamiarze wycofania w przyszłym roku polskich wojsk z Iraku i na fakt, że po raz kolejny tak ważna decyzja tycząca polityki zagranicznej została ogłoszona bez konsultacji z głową państwa.
Doprawdy coraz trudniej wierzyć w powtarzane przez obie strony zapewnienia o dobrej woli. Za dużo bowiem ostatnio zbiegów okoliczności, przypadkowych afrontów i ślepych kuksańców. Dzisiejsza „wojna na górze” jest więc raczej faktycznym początkiem kampanii wyborczej z udziałem Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego – głównych pretendentów do prezydenckiego fotela w 2010 roku.