Znam życie i znam umieranie. Chciałabym podzielić się swymi refleksjami. Będą to myśli kobiety zawodowo związanej z zagadnieniem choroby i walki o przetrwanie. Jestem koordynatorem terapii Oddziału Dziennego Paliatywnego Domu „Sue Ryder” w Bydgoszczy.
Dar to wielkie słowo, budzące ludzką wyobraźnię. Co naprawdę stanowi kwintesencję daru? Chyba już odkryłam, wiem – nie sam akt obdarowania, ale obecność. Dla mnie, to bycie na co dzień blisko ludzi żyjących ze świadomością choroby nowotworowej. Pacjentów. Każda chwila życia, ofiarowana człowiekowi, pacjentowi przez Stwórcę, to także dar, grzechem byłoby go zmarnować – na przykład na zacięte cierpienie w samotności, popadanie w gniew, ustawiczne pytanie: „Dlaczego właśnie ja?”, obwinianie Boga i całego świata za stan choroby. Ludzka nadzieja nie może topić się we łzach gniewu, rozgoryczenia.
Człowiek zwykle nie potrafi przyjąć choroby jako daru – to zbyt trudne, zbyt heroiczne „jak na dzisiejsze czasy”. Ból fizyczny potrafimy już łagodzić farmakologicznie, lecz bólu egzystencjalnego nie jesteśmy w stanie tak łatwo wyeliminować. Nie pokonamy go nigdy, jeżeli dogłębnie – jako współcześni ludzie – nie uświadomimy sobie, że śmierć to przecież coś naturalnego i przez jej majestat przyjdzie każdemu przejść... To przecież brama do innego świata, świata bez bólu, gniewu i chaosu, świata dusz. Ważna jest akceptacja nieuchronności śmierci. Ta akceptacja czyni człowieka bardziej „wolnym”, pełniejszym. Świadomość, że tak naprawdę każdy dzień może być tym ostatnim, pomoże nam w czerpaniu radości z chwili, ze wszystkiego, co możemy uczynić, aby nasze życie było naprawdę wartościowe. Życie to chwile! Nie marnujmy czasu na błahe sprawy, lenistwo, ciągłe narzekanie, które nic nie zmieni oprócz pogorszenia naszych relacji ze światem, z drugim człowiekiem, z sobą samym. Zachwycajmy się cudem życia! Cudem jest słońce, wiatr, spotkania z nieznanym…
Powiedz, że kochasz
Czasem myślę, że Bóg tak to „obmyślił” (nic się nie dzieje bez przyczyny), iż zesłał człowiekowi chorobę, tę „kłodę pod nogi”, aby ten zwolnił tempo codziennej gonitwy za czymś, co może tak naprawdę nie ma dla niego prawdziwej wartości, a o czym człowiek nie jest w stanie się przekonać bez traumatycznego doświadczenia. Niejeden raz choroba nabiera pozytywnego wymiaru dla człowieka, staje się szansą nawrócenia, czasem na czynienie dobra! Nie chcemy stanąć z pustymi rękoma w godzinie śmierci przed majestatem Stwórcy! Nie chcemy tego dla siebie i chyba sam Bóg nie chce tego dla nas. Niekiedy daje nam czas, który jeszcze płynie – wymierzają go głośno wskazówki zegara. Te godziny, choć na pozór najsmutniejsze, mogą się stać, albo po prostu już są – darem!
Dzielmy się nim między sobą, objawiajmy ten dar światu. Wykrzyczmy z siebie, kim naprawdę jesteśmy. Nie przegapmy tego czasu! Wyjdźmy z domu, jeśli możemy jeszcze chodzić. Powiedzmy, że kochamy, jeśli możemy jeszcze mówić. Uśmiechnijmy się, jeśli mięśnie słuchają jeszcze naszych rozkazów. Czyńmy dobro, jeśli mamy okazje. Odwagi!
Dziękuję za każdy świt
Pisząc te słowa marzę, aby stały się one apelem do wszystkich tych ludzi, którzy chorując na raka borykają się z egzystencjalnym cierpieniem, związanym z rodzącym się pytaniem o dalszy los i sens życia, w obliczu perspektywy śmierci.
Sama nie jestem świadoma chwili końca mojego życia, wiem jednak, że kres nieuchronnie nastąpi. Wszyscy przecież zdążamy w tę samą stronę…
Gdy budząc się po nocy, dostrzegam świt, chcę za to dziękować – dziękować, dając z siebie „coś” dla innych. Choćby była to tylko maleńka cząstka mnie.
Myśl o tym, że mogę „coś” ofiarować całkowicie bezinteresownie, a świadomie i z radością, napawa mnie optymizmem i nadzieją na lepszy świat. Każdy z nas, naprawdę każdy z nas, może odkrywać DAR.
nadesłała Agnieszka Kamińska