Samotny nie znaczy osamotnioty...
Marcin Makohoński
Fot.
O akceptacji swojej choroby, lęku przed nieznanym, przygotowaniu na śmierć i potrzebie ludzkiej bliskości z cierpiącymi, z Grażyną Torzewską, psychologiem pracującym w Hospicjum im. ks. Jerzego Niwarda Musolffa w Wągrowcu, rozmawia Marcin Makohoński
Personel hospicjum w Wągrowcu liczy ponad 20 osób i składa się z lekarzy, pielęgniarek, rehabilitantów i wolontariuszy. Chorych...
O akceptacji swojej choroby, lęku przed nieznanym, przygotowaniu na śmierć i potrzebie ludzkiej bliskości z cierpiącymi, z Grażyną Torzewską, psychologiem pracującym w Hospicjum im. ks. Jerzego Niwarda Musolffa w Wągrowcu, rozmawia Marcin Makohoński
Personel hospicjum w Wągrowcu liczy ponad 20 osób i składa się z lekarzy, pielęgniarek, rehabilitantów i wolontariuszy. Chorych odwiedza regularnie także kapłan. Jaka rola przypada w tym zespole psychologowi?
– Nasi pacjenci to osoby w różnym wieku. Jedni są samotni, inni mają rodziny. Wierzący i niewierzący. Wszystkich jednak łączy to samo doświadczenie – zbliżają się ku śmierci. I w tym właśnie doświadczeniu niebagatelną rolę odgrywa odpowiednia pomoc psychologiczna. Moim zadaniem jest pomoc w przygotowaniu chorych do spokojnego i godnego odchodzenia z tego świata. Chodzi o to, aby w tej trudnej sytuacji mogli osiągnąć jak największą dojrzałość. To działanie nie ma jednak charakteru jakiegoś profesjonalizmu w oswajaniu śmierci, lecz – jak cała opieka hospicyjna – jest służbą życiu, które nawet w tym miejscu i w tych okolicznościach może uzyskać niezwykłą pełnię.
Kiedy spotyka się Pani z chorymi, o co najczęściej pytają, o czym chcą rozmawiać? Czy pytanie „Boże, dlaczego ja?” jest najtrudniejszym ze wszystkich?
– Myślę, że każdemu psychologowi pracującemu w hospicjum niezwykle trudno jest odpowiedzieć na egzystencjalne pytania o sens życia, cierpienia i umierania. Takie pytanie zadaje każdy, kto wierzy. Rodzące się w tym kontekście wątpliwości i bunt to coś zupełnie naturalnego i trzeba to zrozumieć. To takie wewnętrzne zmaganie się z Bogiem, godzenie się z Nim. To także początek oswajania się z myślą, że umieramy. Taki wielki krzyk za kończącym się życiem – „Dlaczego?”. Często chorzy mają ogromną potrzebę opowiadania o swoim życiu, zwierzania się z bardzo osobistych przeżyć i doświadczeń. Często trzeba też cierpliwie wysłuchać wielu skarg na temat nieprawidłowych relacji w rodzinie. Ludzie chorzy otwierają przede mną swoje życie, mówią o przekonaniach i niespełnionych marzeniach. To właśnie w tych momentach bardzo mocno dociera do mnie prawda o tym, jak bardzo potrzebna jest moja posługa.
Jakich odpowiedzi udziela Pani na te najtrudniejsze pytania i jak mówi chorym o ich przyszłości?
– Każdy umiera inaczej, niepowtarzalnie. Jedni zamykają się w sobie, inni szukają kontaktu. Każdy chory jest inny i nie ma jednego scenariusza na tę ważną rozmowę o końcu życia. Zależy to bowiem od osobowości, akceptacji swojej choroby, relacji z najbliższymi i własnej historii, która u chorego wpływa na ocenę dotychczasowego życia. Pacjenci przeżywają fazy gniewu, żalu, targowania się z Bogiem, depresji. Rozmawiając z chorym, staram się być w tle, potrafię czekać, aż osoba sama się otworzy i będzie chciała się podzielić tym, co ją nurtuje. Unikam inwazyjności, cieszę się małymi osiągnięciami i zmianami. Staram się pomóc ulżyć w cierpieniu psychicznym. Najważniejsze jest to, aby nie dawać fałszywej nadziei. Należy powiedzieć o chorobie, tyle że trzeba to zrobić w odpowiednim momencie, w sposób delikatny. Informację o chorobie należy dawkować tak, jak lekarstwo. Taka rozmowa musi jednak dawać nadzieję, bo ona przecież zawsze jest.
Zadania psychologa i kapłana, którzy wspierają chorych w wągrowieckim hospicjum, idą często w parze. Czy można zatem mówić o wzajemnej pomocy?
– Psycholog i kapłan są tak samo potrzebni naszym chorym. Psycholog przygotowuje w pewnym sensie umierającego do zrobienia rachunku sumienia. Najgorsze jest bowiem umieranie w przeświadczeniu, że nic nie miało sensu. Ani nasze życie, ani jego koniec. Trudno bowiem pogodzić się z myślą, że wszystkie nasze uczucia, myśli, wspomnienia umrą wraz z nami. Chrześcijaństwo daje nam jednak wspaniałą i mocną nadzieję, że tak się nie stanie. Że śmierć to początek nowego życia. Łatwiej jest tym, którzy są o tym przekonani, którzy przeżywali swoją wiarę głęboko i świadomie. I dla tych ludzi pomoc kapłana jest czymś nieocenionym. Ale również ludzie mniej religijni, duchowo zagubieni, a czasem całe życie poszukujący, odnajdują w tych ostatnich chwilach swego życia – dzięki posłudze kapłańskiej – swoją ścieżkę do Pana Boga. To są właśnie te wyjątkowe przeżycia, długie rozmowy, zainicjowane przemiany, obudzony gdzieś na nowo pokój serca, które mobilizują nas do jeszcze większego wysiłku i pozwalają odkryć pełniejszą wartość naszego życia, które osiąga swój wyjątkowy blask w służbie drugiemu człowiekowi.
Dziękuję za rozmowę