Kiedy piszę te słowa, jeszcze nie wiem, czy głośna sprawa posłanki Beaty Sawickiej wpłynęła w jakikolwiek sposób na preferencje wyborcze Polaków. Jednego jestem wszak pewien – w tej sprawie po raz kolejny doszło – posiłkując się niegdysiejszymi słowami prezydenta Lecha Kaczyńskiego – do „wielkiego semantycznego nadużycia”.
Zaraz po zatrzymaniu przez Centralne Biuro Antykorupcyjne posłanki Beaty Sawickiej, władze jej rodzimej partii, Platformy Obywatelskiej, po już tylko pobieżnym zapoznaniu się z materiałami obciążającymi jej osobę, wykluczyły ją z partii i zmusiły do rezygnacji z kandydowania w tegorocznych wyborach.
Niemal jednak na tym samym „oddechu” niektórzy prominentni politycy PO – ci sami, którzy chwilę wcześniej bez zmrużenia oka podłożyli ogień pod ofiarny stos, na którym spłonęła ich partyjna koleżanka – zaczęli w niedwuznaczny sposób sugerować, że posłanka mogła paść ofiarą politycznej prowokacji ze strony rządzącej ekipy.
W głównej roli wystąpiła jednak sama Beata Sawicka, która w melodramatycznym wystąpieniu przed kamerami telewizyjnymi oświadczyła, że została „zabita i ukamienowana za życia”: „Jestem tylko człowiekiem, którego zgubiła wiara i zaufanie do drugiego człowieka. Zgubiło mnie to, że funkcjonariusz CBA zafascynował mnie swą osobą” – mówiła Sawicka. Sugerowała też, że już wkrótce może podzielić los posłanki SLD Barbary Blidy (która kilka miesięcy wcześniej popełniła samobójstwo w czasie akcji ABW) i apelowała do szefa CBA, aby jej „nie linczował publicznie”.
Po tym wystąpieniu natychmiast pojawili się domorośli obrońcy pani poseł, a że cała rzecz miała miejsce na ostatniej wyborczej prostej, posypały się mocne słowa: o wykorzystywaniu służb specjalnych w kampanii wyborczej, o upolitycznieniu CBA, i manipulowaniu uczuciami niczego nieświadomej kobiety.
W ferworze tej przedwyborczej przepychanki-zabijanki zupełnie jednak jakby zapomniano o istocie rzeczy: przygnębiającej informacji, że to właśnie posłanka na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej przyjęła sporą łapówkę i zobowiązała się w zamian do działań niezgodnych z prawem. Gwoli przypomnienia: kilka tygodni temu Centralne Biuro Antykorupcyjne zatrzymało posłankę PO Beatę Sawicką „na gorącym uczynku” podczas przyjmowania pieniędzy, które miały być wynagrodzeniem za „ustawienie” przetargu o dużej wartości na nieruchomość na Półwyspie Helskim. Według ustaleń CBA, posłanka w pierwszej połowie roku poszukiwała biznesmenów zainteresowanych inwestycjami na Helu. Sprawa dotyczy 2-hektarowej działki, na której miał powstać kompleks rekreacyjno-hotelowo-wypoczynkowy.
Nagrania ujawnione przez CBA pokazują też Sawicką w zupełnie innej roli niż tylko jako skrzywdzoną, zbłąkaną owieczkę, którą cynicznie uwiódł przystojny agent specsłużb.
W mało parlamentarnych słowach parlamentarzystka przedstawia się tam bowiem jako osoba, która ma duże wpływy i potrafi wiele załatwić, niekoniecznie w sposób zgodny z obowiązującym prawem. Chwilę później zostaje zatrzymana z 50 tys. zł łapówki w ręku.
I żadne łzy ani nawet polityczne zaklęcia nie są w stanie tego faktu podważyć.