Trzy białe bluzeczki wiszą na wieszakach, obok ciemnych spódniczek, tuż przy łóżkach trzech dziewczynek, które właśnie zaczynają kolejny rok swojej przygody z edukacją. W naszym domu wyjęcie tych białych bluzek z dna szafy zawsze sygnalizowało definitywny koniec wakacji i konieczność przywitania się z obowiązkami – nauka to przecież nie zabawa i nie zawsze przyjemność. Założenie tej białej bluzki to taki mały symbol niemałych zmian, biały kolor oznacza coś ważnego i coś wyjątkowego w życiu dziecka, a nowy rok szkolny jest przecież sporym wydarzeniem. Piszę „oznacza”, ale właściwe powinno być jednak użycie czasu przeszłego: „oznaczał”. Bo przecież zgodnie z rozporządzeniem Pewnego Ważnego Polityka, nasze białe bluzki przechodzą do historii i w zasadzie w tym roku niepotrzebnie je prasowałyśmy. W tym roku szkołę witamy przecież w polarowych i dżinsowych bezrękawnikach lub pseudokurteczkach. Witaj, mundurku!
Kiedy kilka miesięcy temu z wieloma matkami irytowałam się, oglądając wzory szaroburych szkolnych strojów proponowanych dla naszych dzieci, do głowy mi nie przyszło, że Inicjator i Główny Orędownik tej idei będzie zwolniony z konieczności przyjrzenia się skutkom swojej decyzji. W większości szkół z powodów oczywistych wybrano bowiem najtańsze warianty strojów dla dzieci – szare, granatowe lub czarne bluzy, smutne jak listopadowy wieczór w polu. Byle jakie tkaniny, byle jakie wzory, byle tanio. Nie ja jedna zżymałam się, zamawiając te „szmatki”, bo niewiele mają wspólnego z prawdziwym mundurkiem szkolnym znanym poznaniakom choćby ze szkół sióstr urszulanek. Ich mundurek jest estetyczny, praktyczny i elegancki, solidna granatowa tkanina, biały, marynarski kołnierz od święta (odpinany na co dzień), wygodny krój. Dlaczego nie chciano promować czegoś takiego, sprawdzonego od lat, niezmienianego co sezon, dlaczego wybrano tak doraźny, tandetny wariant tej według mnie naprawdę słusznej idei – pytałam sama siebie, wybierając właściwy rozmiar czegoś, czego wcale nie chciałam kupować, a co kupić musiałam, zgodnie z wolą Tego Wszystkowiedzącego Polityka.
Dziś nawet nie chce się wzruszać ramionami. Kim jest teraz pomysłowy Minister Oświaty od mundurków czy ten Pan, dziś trzymający stronę tych Polityków, którzy bezczelnie kłamali w sytuacji, w której nawet od przestępcy wymaga się mówienia prawdy, rzeczywiście decydował o tym, jak i czego będziemy uczyć nasze dzieci? Dlaczego właśnie On musiał tak często i tak dosadnie powoływać się na Dekalog, wartości chrześcijańskie, Ojczyznę, patriotyzm, kompromitując potem nie tylko siebie, ale w oczach wielu, także te idee, bo jaki pan, taki kram. Wielu z nas tolerowało jego dziwaczne pomysły, wierząc, że program zmiany szkół publicznych jest czymś więcej niż doraźną grą polityczną, że stoi za tym prawdziwa troska o młode pokolenie i że po trudnych początkach przyjdzie czas na bardziej przemyślane koncepcje, faktycznie poprawiające bezpieczeństwo, jakość uczenia i wychowywania w szkołach. Nic bardziej mylnego.
Dziś widać, jak cyniczna była to gra. W świetle spraw, które poruszane są teraz na pierwszych stronach gazet, podsłuchów, przecieków, zdradzania ważnych tajemnic państwowych przez wysoko postawionych państwowych urzędników, w świetle tych właśnie spraw ubolewanie nad szaro burą szmatką, w której uczyć się będą nasze dzieci w roku szkolnym 2007/2008, wydaje się wręcz niestosowne. Ale jak wiemy z historii, lekceważenie tych małych problemów prowadziło nie raz, nie dwa do gigantycznych katastrof, więc może jednak należałoby zweryfikować radykalizm wprowadzonych do szkół rozwiązań. Szarobury kolor zawsze będzie brzydszy od śnieżnej bieli, i w szkolnym stroju, i w życiu publicznym.